[PIERWOTNE ZAKOŃCZENIE] Dziękuję

534 11 1
                                    


Przez następne dni chodziłem w nerwach. Policja już tej samej nocy zainstalowała minikamery wszędzie wokół szkoły, a obdrapana furgonetka zaparkowała pod płotem, ale to było dla mnie za mało. Zboczeniec grasował koło mojej szkoły! Już go Jasiu widział. Ciekawe, czy któreś inne dziecko ucierpiało... Oby nie. Nikt nic nie zgłaszał.

Przez kolejnych kilka dni padało. Wreszcie wyszło słońce. Choć było zimno, świetliczanki poubierały dzieci w kurteczki i wyszły na boisko. I ja wyrwałem się z gabinetu. Raport dla kuratorium poczeka.

Słońce przyjemnie grzało. Dzieci biegały po boisku. Starsi chłopcy wyciągnęli piłkę i rozgrywali mecz, młodsze dzieciaki szalały po placu zabaw. Rozmowa z komisarzem sprzed tygodnia wydawała się tylko snem.

Nagle przez płot przeskoczyło kilku mężczyzn w kominiarkach. Wywlekli z krzaków jakiegoś mężczyznę. Rzucili nim o ziemię. Skuli kajdankami i powlekli okrężną drogą przez bramę. Co chwila jakby wypadał im z rąk i lądował na chodniku, a oni kopniakami pomagali mu wstać.

- Kilku z nich ma dzieci u ciebie w szkole – komisarz Dobrzyński znikąd się zjawił za moimi plecami. – Nic dziwnego, że będzie stawiał opór przy aresztowaniu i trochę go obiją, zanim dojedzie do aresztu.

- Serio? Nikogo nie poznałem, a wydaje mi się, że znam większość rodziców moich uczniów – odparłem.

- I nie poznasz – odparł komisarz. – To grupa interwencyjna. Formalnie zatrzymania dokona dzielnicowy. Chronimy naszych chłopaków przed zbędnym zainteresowaniem mediów. Dzisiaj kamery zarejestrowały dość materiału, aby go skazać. I najważniejsze, dzieci nie ucierpiały. Jasio też nie będzie musiał w sądzie zeznawać.

- Dzięki Bogu. Może zapomni, co widział.

- Kup mu jakieś zwierzątko. Choć macie już dwa psy i kota.

- Cztery koty. Maluchy dostały po jednym. Jasiu marzy o tarantuli. Tej mu nie kupię, Daniela by mnie zatłukła. Ale jakieś pancerne zwierzę dostanie.

Późnym wieczorem wróciłem do domu. Musiałem złożyć zeznania, wszystkie procedury, to trwa. W drzwiach zderzyłem się z Marcelem.

- Znowu od Melki? Lekcje odrobione?

- Jeszcze tylko anglik. I zadania z matmy na olimpiadę. Spokojnie zrobię przed północą.

- No, żebym nie musiał sprawdzać dziennikczka!

- Możemy pogadać? – pociągnął mnie na kanapę.

- Jasne. Co ci leży na sercu.

- Bo wiesz... Nie wiem jak to powiedzieć... Trochę mi głupio...

- Jak byłeś mały, to widok paska pomagał ci w myśleniu.

- No ja właśnie o tym. Ale mi głupio. Tylko nic nie mów Niko friko, bo się będzie miesiąc ze mnie nabijał.

Milczałem czekając, co syn chce mi powiedzieć.

- Bo wtedy, co wiesz, co Jasiu w zeszycie od matmy namazał mi na każdej stronie penisy i mu wtłukłem... A potem ty mi wlałeś kablem, aż ryczałem jak mały dzieciak... Pomyślałem, że ktoś totalnie przegiął pałę, albo ty – mam już osiemnaście lat! Albo ja...

Nic nie mówiłem, choć cieszyło mnie, że Marcel postanowił się zwierzyć mi się ze swoich przemyśleń.

- A potem Niko mnie dobił pytaniem, czy Franka też bym zlał, gdyby to on mi tak zeszyt zniszczył. No i...

Słowa wyraźnie nie chciały Marcelowi przejść przez gardło.

- No i... - powtórzyłem.

- Wiesz, przez te wszystkie lata byłem dla Jasia okrutny. Chyba za bardzo widziałem w nim siebie. Dawnego niegrzecznego Marcela, o którym chciałem zapomnieć, a on mi wciąż mnie przypominał. Ale to nie wszystko...

- Tak?

- No bo byłem dla niego okrutny, a on mnie tak kocha. Wynagrodzę mu to. Ale... chciałem ci podziękować za to lanie. Dzięki Tobie zyskałem kochanego brata.

Wtułił się we mnie. Zgarnąłem go na kolana, choć już był młodym dorosłym mężczyzną. Nie protestował. Objął mnie. Tak siedzieliśmy, aż zasnął. Przypomniał mi się mały Marcel, gdy wpadł z pomostu do jeziora i zmarznięty tulił mi się w ramionach. Z trudem zaniosłem go na górę do łóżka. Ściągnąłem z niego spodnie i bluzę. Przykryłem kołdrą i ucałowałem w czoło.

Kocham wszystkie moje dzieci.

Jasiu [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz