Rozdział ~ 14 ~

1K 50 0
                                    

Kochani, dziś rozdział trochę później. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. W tym tygodniu postaram się jeszcze wrzucić wam coś w czwartek lub piątek. Miłego czytanka!

Mk

Obudziłam się w jakimś samochodzie. Miałam związane ręce i nogi. Rzeczywistość, która we mnie uderzyła była okropna. Zostałam porwana. Wiedziałam, że muszę zachować spokój i zapamiętać jak najwięcej szczegółów, jednak nie było to proste, gdy czułam tak wielki strach. Leżałam na tylnym siedzeniu. Nie mogłam dostrzec kierowcy, był jednak sam co było moją szansą. Starałam się zorientować, gdzie mogę jechać i w jakim mieście mniej więcej jestem. Dyskretnie patrzyłam przez okno. Okazało się, że nie byłam nieprzytomna jakoś bardzo długo, bo nie zdążyli mnie jeszcze wywieźć. Przejeżdżaliśmy właśnie koło parku. Wtedy kierowca się zatrzymał i zerknął na mnie.

- Księżniczka się obudziła. Bardzo mi miło. Szef kazał cię przywieźć zdrową, więc nie masz się na razie czego obawiać, jednak jak spróbujesz czegokolwiek dostaniesz kulkę w brzuch. Zrozumiałaś? – powiedział z chytrym uśmiechem.

- Tak - wyjąkałam. Byłam przerażona.

*Avengers Tower*

- Jak to jej nigdzie nie ma Steve?! – krzyczał Tony. – Nie mogła się rozpłynąć w powietrzu!

- Mówię ci, że jak po nią przyjechałem to nie było w budynku żywej duszy.

- Nie widziałeś czegoś, jakieś podejrzane auto, osoby? – zapytała Natasha.

- Nie, zero podejrzanych.

- Szlak! Trzeba ją znaleźć, może była na tyle mądra, by dać nam jakiś sygnał – powiedział Stark.

*Lea*

Mimo strachu chciałam coś zrobić. Musiałam chociaż dać im jakąś wskazówkę. Byłam już trochę oddalona od miasta, więc wiedziałam, że porywacz będzie musiał zatankować. Postanowiłam, że na stacji wyrzucę swoją przepustkę do Avengers Tower pod auto.

Tak jak przypuszczałam paliwo zaczęło się kończyć. Zjechaliśmy na najbliższą stację, a ja zaczęłam wcielać swój plan w życie.

- Mogłabym otworzyć okno? Strasznie mi duszno... - zapytałam powoli.

Mężczyzna popatrzył na mnie podejrzliwie, ale po chwili się zgodził. Wyszedł by zatankować. Dopiero wtedy zobaczyłam jego twarz. Był blondynem, miał ostre rysy twarzy. Na pewno ćwiczył, bo był dobrze zbudowany. Gdy tylko ruszył w stronę budynku, by zapłacić wyrzuciłam moją kartę tak, że wylądowała pod samochodem. Uśmiechnęłam się w duchu. Modliłam się tylko by nic nie zauważył.

- Cieszę się, że się zrozumieliśmy i niczego nie próbowałaś – powiedział, gdy wrócił. Odetchnęłam z ulgą.

- Ale nie wzdychaj tak, bo się rozmyślę i do ciebie strzelę, tak dla zasady. Przykro mi ale muszę cię uśpić ślicznotko, zaraz będziemy na miejscu.

Później była tylko ciemność.

***

Otworzyłam oczy. Byłam w pokoju z lustrami. Sama byłam przywiązana do krzesła. Nie mogłam wykonać żadnego ruchu, byłam wyczerpana fizycznie jak i psychicznie. Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi:

- Witam, witam słoneczko! Jak samopoczucie po dwóch morderstwach i prezenciku w postaci balonów? – odezwał się wchodzący, który po chwili stanął przede mną.

- Czego ode mnie chcesz?

- Oj spokojnie kochanie, jeszcze przyjdzie na to czas. Wybacz, ale chyba się nie przedstawiłem. Nazywam się Rayan Winterland i kieruję Orłami. Pewnie zastanawiasz się co to za organizacja. Już ci mówię słonko. Zajmujemy się szukaniem ludzi którzy mają potencjał i chcemy zniszczyć Avengers.

- Do czego potrzebna jestem wam ja?

- Och, nie udawaj niewiniątka, masz kod który otworzy nam pewną drogę. Prawda? – powiedział z uśmiechem.

- Nie wiem o czym mówisz – odpowiedziałam pewnie.

Mężczyzna podszedł do mnie i przyłożył mi sztylet do gardła.

- Teraz też nie wiesz o czym mówię?

- Nie mam bladego pojęcia.

Rayan wziął ostrze z mojej szyi i przejechał nim po moim policzku, z którego już po chwili polała się lepka ciecz. Zacisnęłam mocno zęby żeby nie krzyknąć. Nie mogłam dać się złamać.

- Zaprowadzę cię gdzieś teraz słoneczko. Myślę, że ucieszy cię spotkanie z pewnymi ludźmi.

Nie odpowiedziałam mu. Poczułam jak zaciski na moich nadgarstkach i kostkach się luzują. Oprawca szarpnął mnie do pozycji stojącej i popchnął w stronę drzwi. Wyszliśmy na korytarz, który wydawał się ciągnąć w wieczność. Nie rejestrowałam żadnych dźwięków, które do mnie dochodziły, nie potrafiłam się skupić i wyłapać żadnych szczegółów. Chciałam już tylko odpocząć.

Po chwili skręciliśmy w prawo, a przed nami otworzyły się drzwi. Weszliśmy do dużego pomieszczenia podzielonego na jakieś sektory. Poczułam na sobie wzrok osób, które siedziały w jednym z nich. Odwróciłam głowę w tamtą stronę. W moich oczach zebrały się łzy, których nie mogłam powstrzymać.

- Widzę, że cieszy cię to co widzisz. Zostawię was samych. Ostrzegam, żadnych prób ucieczki i kombinowania – powiedział z chytrym uśmiechem. 

W tamtej chwili znienawidziłam go najbardziej na świecie. Porwał moich rodziców. Wiedział, że to mnie złamie. Wiedział, że byłam w stanie zrobić wszystko by oni byli bezpieczni, a teraz nie miałam wyboru. Musiałam stanąć twarzą w twarz z rodzicami i przebyć z nimi długą rozmowę.

***

Walka o życie | Steve Rogers | w trakcie edycjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz