~3~

763 23 0
                                    

Szanowny Panie Boże,

Dzisiaj przeżyłem wiek młodzieńczy i nie obeszło się bez kłopotów. Co za historia!
     Miałem przejścia z kumplami, z rodzicami, a wszystko z powodu dziewczyn. Dziś wieczór cieszę się, że mam dwadzieścia lat, bo myślę sobie, że uff, najgorsze mam już za sobą. Dojrzewanie to jest naprawdę syf! Dobrze, że przechodzi się przez to tylko raz!
     Na początku, Panie Boże, zawiadamiam Cię, że nie przyszedłeś. Spałem dziś bardzo mało przez te wszystkie problemy wieku dojrzewania, więc na pewno bym Cię nie przegapił. Poza tym jeszcze raz Ci powtarzam: jeżeli kimam, potrząśnij mną.
     Kiedy się obudziłem, ciocia Róża już była. Podczas śniadania opowiedziała mi o swoich walkach z Królewskim Cycem, belgijską zapaśniczką, która co dzień pochłaniała trzy kilo surowego mięsa, podlewającje beczką piwa; podobno tym, co miała najmocniejsze, był jej oddech, z powodu mięsno-piwnej fermentacji: już on sam zwalał przeciwniczki z nóg. Żeby ją pobić, ciocia Róża musiała wprowadzić nową taktykę: założyć kominiarkę, nasączyć ją lawendą i przybrać imię Dręczycielki z Carpentras. Bo w zapasach, jak zawsze powtarza, trzeba mieć także dobrze umięśniony mózg.
     - Kogo naprawdę lubisz, Oskarze?
     - Tutaj? W szpitalu?
     - Tak.
     - Bekona, Einsteina, Pop Corna.
     - A z dziewcząt?
     Kompletnie mnie wcięło. Nie miałem ochoty odpowiadać. Ale ciocia Róża czekała, a przed byłą zapaśniczką międzynarodowej klasy nie można zbyt długo robić z siebie idioty.
     - Peggy Blue.
     Peggy Blue to niebieska dziewczynka. Mieszka w przedostatniej sali, na końcu korytarza. Uśmiecha się miło, ale prawie się nie odzywa. Wygląda jak wróżka, która wpadła na chwilę do szpitala, żeby odpocząć. Ma skomplikowaną chorobę, niebieską chorobę, jakiś problem z krwią, co powinna płynąć do płuc, ale nie płynie i przez to skóra nabiera niebieskawej barwy. Czeka na operację mającą sprawić, że stanie się różowa. Ja uważam, że to szkoda, Peggy Blue bardzo mi się podoba w błękitach. Jest wokół niej wielka cisza i mnóstwo światła, człowiek ma wrażenie, że wchodzi do kaplicy.
     - Powiedziałeś jej o tym?
     - Przecież nie stanę przed nią i nie powiem: „Peggy Blue, bardzo cię lubię".
     - Owszem. Czemu tego nie robisz?
     - Nie wiem nawet, czy ona wie o moim istnieniu.
     - Tym bardziej.
     - Widzisz, jak wyglądam? Musiałaby lubić istoty pozaziemskie, a w to raczej wątpię.
     - Mnie się bardzo podobasz, Oskarze.
     Trochę mnie tym ciocia Róża speszyła. Miło jest słyszeć takie rzeczy, człowiek dostaje gęsiej skórki, tylko że nie bardzo wiadomo, co odpowiedzieć.
     - Nie chcę jej czarować wyglądem, ciociu.
     - Co do niej czujesz?
     - Chciałbym bronić jej przed duchami.
     - Jak to? Są tutaj duchy?
     - Tak. Co noc. Budzą nas, nie wiadomo dlaczego. Cierpimy, bo nas szczypią. Boimy się, bo ich nie widać. Trudno nam z powrotem zasnąć.
     - A do ciebie często przychodzą?
     - Nie. Ja mam głęboki sen. Ale nieraz słyszę, jak Peggy Blue krzyczy w nocy. Chciałbym jej bronić.
     - Idź i jej to powiedz.
     - I tak nie będę mógł tego robić, bo w nocy nie wolno nam wychodzić z pokojów. Takie są przepisy.
     - A czy duchy znają te przepisy? Na pewno nie. Więc skoro usłyszą, jak obiecujesz Peggy Blue, że będziesz stał na warcie, aby jej przed nimi bronić, nie ośmielą się przyjść dzisiaj wieczór.
     - Uhu...
     - Ile masz lat, Oskarze?
     - Nie wiem. Która godzina?
     - Dziesiąta. Zbliżasz się do piętnastu lat. Nie sądzisz, że czas już mieć odwagę wyrazić swoje uczucia?
     O wpół do jedenastej zdecydowałem się i poszedłem pod drzwi jej pokoju, które były otwarte.
     - Cześć, Peggy, to ja, Oskar.
     Leżała na łóżku jak Królewna Śnieżka czekająca na swojego królewicza, kiedy tym bałwanom krasnoludkom wydaje się, że nie żyje, Królewna Śnieżka jak na zdjęciach, na których śnieg jest niebieski, a nie biały.
     Odwróciła się do mnie, a ja zacząłem się zastanawiać, czy weźmie mnie za królewicza czy za jednego z krasnoludków. Postawiłbym krzyżyk raczej przy „krasnoludku" z powodu mojej jajowatej głowy, ale ona nic nie powiedziała, i to właśnie jest fajne z Peggy Blue, że nigdy nic nie mówi i wszystko jest tajemnicze.:
     - Przyszedłem ci powiedzieć, że jeśli chcesz, dzisiaj i przez następne wieczory będę stał na straży przed twoim pokojem, żeby bronić cię przed duchami.
     Spojrzała na mnie, zatrzepotała rzęsami i było tak, jakby film przesuwał się w zwolnionym tempie, powietrze stawało się coraz gęstsze, cisza coraz bardziej cicha, jakbym szedł przez wodę i nagle wszystko się odmieniło, kiedy zbliżyłem się do jej łóżka skąpanego w padającym nie wiadomo skąd świetle.
     - Chwileczkę, Jajogłowy: ja będę pilnował Peggy!
     Pop Corn stał w drzwiach, a raczej wypełniał sobą drzwi. Zadrżałem. Jasne, że jeśli on będzie pełnił straż, żaden duch na pewno się nie przeciśnie i Pop Corn mrugnął do Peggy.
     - Prawda, Peggy? Jesteśmy przecież kumplami!
     Peggy spojrzała w sufit. Pop Corn uznał to za potwierdzenie i wyciągnął mnie na korytarz.
     - Jak chcesz mieć dziewczynę, to weź sobie Sandrine. Peggy jest już zajęta.
     - Jakim prawem?
     - Takim, że byłem pierwszy. Jak ci się nie podoba, to możemy się bić.
     - Podoba mi się, w porządku.
     Byłem trochę zmęczony, więc poszedłem usiąść sobie na chwilę w świetlicy. Właśnie była tam Sandrine. Sandrine ma białaczkę, tak samo jak ja, ale u niej leczenie przynosi efekty. Nazywamy ją Chinką, bo nosi perukę z czarnych błyszczących sztywnych włosów z grzywką, przez co wygląda jak Chinka. Spojrzała na mnie, zrobiła balon z gumy do żucia i strzeliła z niego.
     - Chcesz, to możesz mnie pocałować.
     - Dlaczego? Nie wystarczy ci guma do żucia.?
     - Nawet byś nie potrafił, głupku. Jestem pewna, że nigdy jeszcze tego nie robiłeś.
     - Rozśmieszasz mnie. Mam piętnaście lat i nieraz już to robiłem.
     - Masz piętnaście lat? - pyta, zdziwiona. Spoglądam na zegarek.
     - Tak. Skończone.
     - Zawsze marzyłam o tym, żeby mnie pocałował taki duży piętnastoletni chłopak.
     - Jasne, kto by nie chciał - mówię.
     Wtedy ona robi niesamowitą minę, wysuwa wargi do przodu, wygląda jak przyklejona do szyby przyssawka; domyślam się, że czeka na pocałunek.
     Odwracam się i widzę gapiących się na mnie kumpli. Nie mogę stchórzyć. Muszę zachować się jak mężczyzna. Nadeszła pora.
     Podchodzę i obejmuję ją. Oplata mnie ramionami, wpija się w moje usta, nie mogę się od niej odkleić i nagle, bez uprzedzenia, wpycha mi do buzi swoją gumę. Zaskoczony, od razu ją połknąłem. Byłem wściekły.
     W tej samej chwili czyjaś dłoń klepnęła mnie po plecach. Nieszczęścia zawsze chodzą parami: moi rodzice. Zapomniałem, że jest niedziela!
     - Przedstawisz nam swoją przyjaciółkę, Oskarze?
     - To nie jest moja przyjaciółka.
     - Może jednak nam ją przedstawisz?
     - Sandrine. Moi rodzice. Sandrine.
     - Miło mi państwa poznać - mówi Chinka z rozanieloną miną. Chętnie bym ją udusił.
     - Chcesz, żeby Sandrine poszła z nami do twojego pokoju?
     - Nie. Sandrine tu zostaje.
     Kiedy znalazłem się w łóżku, poczułem, że jestem zmęczony, i trochę się zdrzemnąłem. W każdym razie nie miałem ochoty z nimi rozmawiać.Kiedy się obudziłem, okazało się oczywiście, że przywieźli mi prezenty. Odkąd jestem na stałe w szpitalu, moim rodzicom jakoś nie idą rozmowy; więc przywożą mi prezenty i spędzamy beznadziejne popołudnia na czytaniu reguł gry i instrukcji. Ojciec jest nieustraszony: nawet kiedy napisane są po turecku albo po japońsku, nie traci ducha, skupia się na rysunkach. Jest mistrzem świata w zatruwaniu niedzielnego popołudnia.
     Dzisiaj przywiózł mi odtwarzacz płyt. Nie mogę się przyczepić, bo chciałem go dostać.
     - Nie było was wczoraj?
     - Wczoraj? Dlaczego? Możemy przyjeżdżać tylko w niedziele. Dlaczego o to pytasz?
     - Ktoś widział na parkingu wasz samochód.
     - Czy to jeden czerwony jeep na świecie? Samochody się powtarzają.
     - Uhu. Tylko rodziców ma się jednych. Szkoda.
     Zatkało ich. Więc wziąłem odtwarzacz i dwa razy przesłuchałem płytę, Dziadka do orzechów, ciurkiem, w ich obecności. Dwie godziny, w czasie których nie mogli się odezwać. Dobrze im tak.
     - Podoba ci się?
     - Tak. Chce mi się spać.
     Zrozumieli, że powinni już iść. Strasznie im było ciężko. Nie mogli się zdecydować. Czułem, że chcą mi coś powiedzieć, ale nie dają rady. Przyjemnie było patrzeć, jak oni z kolei się męczą.
     Potem matka przytuliła się do mnie, uścisnęła mnie mocno, bardzovmocno, i powiedziała urywanym głosem:
     - Kocham cię, Oskarku, tak bardzo cię kocham.
     Miałem ochotę się opierać, ale w ostatniej chwili dałem spokój, przypomniały mi się dawne czasy, czasy prostych, nieskomplikowanych pieszczot, kiedy w jej głosie nie było niepokoju, gdy mówiła mi, że mnie kocha.
     Potem chyba się trochę zdrzemnąłem.
     Ciocia Róża to mistrzyni przebudzeń. Zawsze dobiega do mety, kiedy otwieram oczy. I zawsze się wtedy uśmiecha.
     - Jak tam rodzice?
     - Jak zawsze, beznadziejni. Ale dali mi Dziadka do orzechów.
     - Dziadka do orzechów? Ciekawe. Miałam koleżankę, która się tak nazywała. Niesamowita zawodniczka. Gruchotała ci kości udami. A Peggy Blue, byłeś u niej?
     - Nie mówmy o tym. Jest zaręczona z Pop Cornem...
     - Powiedziała ci to?
     - Nie. On mi powiedział,
     - Przechwala się!
     - Nie sądzę. Jestem pewien, że podoba jej się bardziej ode mnie, jest silniejszy, bardziej opiekuńczy.
     - Przechwala się, mówię ci! Ja, która na ringu wyglądałam jak myszka, zwyciężałam zapaśniczki podobne do wielorybów albo hipopotamów. Naprzykład taką Plum Pudding, Irlandkę, sto pięćdziesiąt kilo na czczo w samych majteczkach przed wypiciem guinessa, przedramiona jak moje uda, bicepsy jak szynki, nogi, których nie mogłam objąć rękami. Bez talii, bez możliwości uchwycenia. Nie do pobicia!
     - I co zrobiłaś?
     - Kiedy nie ma chwytu, to znaczy, że jest krągłość, która będzie się turlać. Trochę ją przegoniłam, a potem przewróciłam. Trzeba było ściągnąć kołowrót, żeby ją podnieść. Ty, Oskarku, masz drobne kości i niezbyt dużo mięśn, to fakt, ale urok to nie tylko sylwetka i mięśnie, to także zalety serca. A tych masz w sobie pełno.
     - Ja?
     - Idź do Peggy Blue i powiedz jej, co ci leży na sercu.
     - Jestem trochę zmęczony.
     - Zmęczony? Ile masz teraz lat? Osiemnaście? Jak się ma osiemnaścielat, to nie wie się, co to zmęczenie.
     Ciocia Róża potrafi czasem coś tak powiedzieć, że człowiek dostaje kopa.
     Zapadł wieczór, w półmroku wszystkie odgłosy rozbrzmiewały głośniej, a w linoleum korytarza odbijał się blask księżyca.
     Wszedłem do Peggy i wręczyłem jej mój odtwarzacz.
     - Masz. Posłuchaj „Walca śnieżynek". Jest taki ładny, że kiedy go słucham, myślę o tobie.
     Peggy wysłuchała „Walca śnieżynek". Uśmiechała się, jakby ta melodiavbyła jej starą koleżanką szepczącą jej do ucha śmieszne rzeczy. Zwróciła mi aparat i powiedziała:
     - Piękny.
     To było jej pierwsze słowo. Fajne, nie uważasz?
     - Peggy Blue, chciałbym ci coś powiedzieć: nie chcę, żeby cię operowano.Wyglądasz bardzo ładnie. Do twarzy ci w niebieskim.
     Widziałem, że sprawia jej to przyjemność. Nie dlatego to powiedziałem, ale jasne było, że jest zadowolona.
     - Chcę, żebyś to ty, Oskarze, bronił mnie przed duchami.
     - Możesz namnie liczyć, Peggy.
    Byłem cholernie dumny. W końcu to ja wygrałem!
     - Pocałuj mnie.
    Pocałunki to jakaś obsesja u dziewczyn, naprawdę muszą tego potrzebować. Ale Peggy, w przeciwieństwie do Chinki, nie jest zboczona, nadstawiła policzek i muszę przyznać, że zrobiło mi się ciepło, kiedy ją całowałem.
     - Dobranoc, Peggy.
     - Dobranoc, Oskarze.
     I tak, Panie Boże, wyglądał mój dzień. Rozumiem teraz, że dorastanie to tak zwany niewdzięczny wiek. Bo naprawdę jest ciężko. Ale w końcu, kiedy się dojdzie do dwudziestki, wszystko się jakoś układa. Więc przedstawiam Ci moją dzisiejszą prośbę: chciałbym, żebyśmy się z Peggy pobrali. Nie jestem pewien, czy małżeństwo należy do spraw duchowych, czy to Twoja branża.Czy spełniasz takie życzenia, trochę jak agencja matrymonialna? Jeśli nie masz tego w ofercie, powiedz mi szybko, żebym mógł zwrócić się do właściwej osoby. Nie chciałbym Cię pospieszać, ale przypominam, że nie mam dużo czasu. A więc: małżeństwo Oskara z Peggy Blue. Tak albo nie. Zorientuj się,co się da zrobić, bardzo by mnie to urządzało.
     Do jutra, całusy, Oskar.
     PS: Jaki właściwie jest Twój adres?

Oskar i pani Róża ~ Éric-Emmanuel SchmittOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz