4. Ryzykowne przedsięwzięcie.

71 9 0
                                    

{CELESTE}

WTOREK, 4 LIPCA

     Usłyszałam donośny głos mojej matki już na schodach. Akurat schodziłam na dół, by ukradkiem udać się na przejażdżkę rowerem. Bardzo nie chciałam na razie się spotykać z nią i z jej krytyczną, uniesioną brwią, która  wędrowała do góry za każdym razem, gdy ktoś nie słuchał jej poleceń. A właściwie „rad" – tak by to nazwała. Niestety, czwartego lipca, w Dzień Niepodległości Stanów Zjednoczonych, nie dane było mi uniknięcie spotkania z matką.

     Stanęłam w połowie półkolistych schodów, które prowadziły do holu, i spokojnie obserwowałam, jak z salonu wypadła jakaś zapłakana blondynka, a za nią moja matka. Nie ruszałam się, mając nadzieję, że nie zwróciły na mnie uwagi.

    – Nie masz tu już czego szukać – zapowiedziała Meredith Ashland z nieprzejednaną miną. – Nic nie potrafisz. Nic. Ja uczę najlepszych, nie przypadkowych grajków z ulicy. Nie masz co nawet liczyć na wygraną w tym konkursie.

    Dziewczyna tuż przy drzwiach obróciła się w jej stronę, chcąc krzyknąć coś w odpowiedzi. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu, widząc wyraz twarzy mojej matki. To było dobre posunięcie z jej strony.

    – Ja...

    – Nie interesuje mnie to – oznajmiła moja matka. – Jesteś muzycznym beztalenciem. Najlepiej zapomnij o karierze. Jeżeli nie potrafisz nauczyć się tego na czas – machnęła dziewczynie przed nosem jakimś plikiem kartek – nic tu po tobie. A teraz do widzenia. Rozbolała mnie przez ciebie głowa.

    Uczennica mojej matki, jakaś na oko piętnastoletnia dziewczyna, rozpłakała się jeszcze głośniej i wybiegła z domu, trzaskając za sobą drzwiami. Matka skrzywiła się przez huk, ale nie pokazała po sobie, że było jej jakkolwiek przykro z powodu całego tego zajścia. Jej ciemne włosy opadały na plecy romantycznymi falami, a blada twarz zawsze przypominała mi o Morticii Addams. Jej ciemna sukienka do ziemi jeszcze bardziej potęgowała to wrażenie. Aż się dziwiłam, że jeszcze ktoś decydował się na lekcje fortepianu u niej.

    Meredith Ashland była surową nauczycielką i jeszcze bardziej surową matką i żoną. To ona była głową naszej rodziny – władczą i zaborczą. I okropnie nieznośną. Dlatego zazwyczaj unikałam konfrontacji z nią. Na nieszczęście, dziś mi się to nie udało.

    Przestrzeliła mnie swoimi zielonymi oczami.

    – Czemu tak wcześnie wstałaś?

    – Obudziły mnie krzyki z salonu – odcięłam się i zeszłam z ostatnich stopni. – Idę na rower. I tak, wiem, że to dla ciebie niezbyt dziewczęcy sport.

    Skrzyżowała ramiona na piersi i przyglądała mi się uważnie. Przeszłam obok niej i złapałam za klamkę, tylko czekając, aż rzuci jakimś kąśliwym komentarzem jak zwykle. Po osiemnastu latach życia zdołałam się do nich przyzwyczaić, ale i tak cholernie mnie irytowały. A na nią moje przewrócenie oczami działało jak płachta na byka.

    – Wyglądasz jak bezdomna – skomentowała moje wytarte jeansy i szarą bluzę z kapturem. Poranki w Oregonie bywały zimne.

    – A ty jak postać z Addamsów. Nie, to nie komplement.

    – Wróć punktualnie na obiad, bo inaczej nic nie dostaniesz. Nie będę dokarmiać spóźnialskich.

    Machnęłam na nią ręką i wyszłam z domu.

    Czasem się zastanawiałam, czy Meredith Ashland w ogóle kochała mnie i moich braci. Czy w ogóle chciała kiedyś zostać matką? I czy wyszła za mojego ojca z miłości, czy może jednak dla prestiżowego nazwiska? To były dobre pytania, których nigdy nie miałam odwagi zadać ani jej, ani tacie. Wolałam nie mieszać się w życie uczuciowe moich bliskich, bo mogłam się sparzyć.

Beyond the DarknessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz