Choć trudno mi było w to uwierzyć, przeżyłam zajęcia ze sztuki, nie rujnując Marinette reputacji wybitnej projektantki mody. Zupełnie jakby istniała pamięć ciała – moje ręce zupełnie bez udziału mojego mózgu robiły wszystko tak jak trzeba. Jeśli chodzi o szycie, to nie byłam taka ostatnia noga – miałam w swoim dorobku jakieś krawieckie przygody, dziergałam swetry na drutach czy serwetki na szydełku. Ale projektowanie – i to jeszcze zgodnie z jakimś kanonem modowym! – to wykraczało poza moje możliwości. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Marinette miała porzucony w połowie jakiś projekt, więc wystarczyło zająć się zszywaniem poszczególnych elementów i jakoś zleciała mi lekcja.
Przy okazji tej robótki, mając wolny umysł, mogłam do woli zastanawiać się nad tą przypadkowością szczęśliwych zbiegów okoliczności. Czy to możliwe, że Miraculum Biedronki tak mocno oddziaływało na rzeczywistość, że chroniło mnie przed wielką wpadką? A może byłam tym przysłowiowym głupcem, który ma szczęście?
Nie doszłam do żadnych satysfakcjonujących wniosków, ale ta lekcja była przyjemnym relaksem po porannych sensacjach. Właściwie to od samego rana miałam jedno trzęsienie ziemi za drugim. Spokojne zajęcia w sali plastycznej były miłym przerywnikiem.
Zadowolona z siebie, wybiegłam ze szkoły krótko po dzwonku na przerwę obiadową. Trzeba było zacząć poszukiwania przyczyn, dla których znalazłam się w świecie Miraculum.
Wpadając do mieszkania, minęłam zdumioną Sabine.
– Muszę doczytać lekturę na dzisiaj, mamo! – wyjaśniłam w przelocie.
– Nie masz zbyt wiele czasu, kochanie... – skomentowała pani Cheng, po czym dodała: – Zawołam cię na obiad!
Ale ja już byłam na schodach i zupełnie zignorowałam słowa mojej „mamy". Szybko zamknęłam za sobą klapę w podłodze i odetchnęłam z ulgą. Byłam bezpieczna. A przynajmniej tak mi się wydawało. Pięć sekund później wiedziałam, że mam kłopoty.
Z mojej torebki wyfrunęło czerwone kwami i zatrzymało się tuż przed moją twarzą.
– No dobra! – Tikki spojrzała na mnie groźnie. – Mów, kim jesteś i jak się tu znalazłaś?!
Spodziewałam się, że nie ukryję się przed kwami z moją prawdziwą tożsamością. Ale nie sądziłam, że Tikki od razu przejdzie do ofensywy.
– Zaraz odpowiem na pierwsze twoje pytanie, ale od razu zastrzegam, że to może być dla ciebie szok. Co do drugiego pytania, to naprawdę nie znam odpowiedzi, ale muszę ją znaleźć... Najlepiej szybko. Może Mistrz Fu by pomógł?
– Przecież Mistrz Fu odszedł. Zrzekł się szkatuły. Nic nie pamięta.
O jasna cholera! Czyli jesteśmy po finale sezonu trzeciego...
– Nie mów, że jestem Strażniczką Miraculów... – jęknęłam z rozpaczą. Jeszcze tego brakowało!
– Jesteś. Marinette... Co się stało? Dlaczego nic nie pamiętasz? Dlaczego zachowujesz się inaczej?
– Bo ja nie jestem Marinette. Nazywam się Lena Klimka i na co dzień mieszkam w Polsce. Jestem dorosła, mam rodzinę. Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam. I nie wiem, jak mi się uda wrócić.
Tikki przyglądała mi się z uwagą przed dłuższą chwilę, jakby oceniała moją prawdomówność. Wykonała jakiś dziwny lot dookoła mnie, bzycząc przy tym dziwnie – jakby buzowała w niej wstrząśnięta butelka wody gazowanej. Przez chwilę miałam wrażenie, że jestem poddawana badaniu wariografem – w wersji Miraculum.
– Może to kolejna sztuczka Władcy Ciem? – zastanowiła się Tikki po tym oryginalnym tańcu. Najwyraźniej przeszłam pomyślnie test prawdomówności.
CZYTASZ
Ja Marinette
FanfictionLena Klimka, autorka miraculowych fanfików, budzi się pewnego ranka w miejscu absolutnie niedostępnym zwykłym śmiertelnikom. Co gorsze, wszystko wskazuje na to, że została uwięziona w ciele Marinette Dupain-Cheng, bohaterki serialu, którego fanką je...