Cornel Cavalier starał się nie zasnąć. Starał się nie okazywać, jak bardzo nie obchodzi go przemowa Vanessy Rossberg, markizy z Vourthelmii. Co chwila otwierał szerzej oczy, chrząkał i zmieniał pozycję na krześle, pokładając nadzieję w rozbudzających możliwościach tych czynności.
Nie wypadało wszak przysypiać na tak ważnym posiedzeniu. Zebraniu, na którym niejako decydowano o przyszłości całego cywilizowanego świata.
Nie wypadało przysypiać na zebraniu, pełnym tak ważnych osobistości; dumnych monarchów, pazernych lordów, nawiedzonych duchownych, grubych baronów, oraz starych, gościnnie zaproszonych rycerzy. Innymi słowy, wśród ludzi nazywających siebie elitą Pierwszego Świata.
Nie wypadało przysypiać również w obecności pięknej królowej elfów i brodatego krasnoludzkiego króla, mimo że ten ostatni, prawdopodobnie wolałby obradować w tawernie.
A jednak Cornel Cavalier przysypiał. Cornel Cavalier głęboko w nosie miał polityczny bełkot. O mdłości przyprawiało go wzajemne kadzenie sobie poszczególnych przedstawicieli państw, którzy po zejściu z mównicy szeptali do uszu swoich towarzyszy z delegacji nieeleganckie komentarze na temat ubioru tych, którym przed momentem weszli głęboko w dupę.
Bo Cornel Cavalier był wojskowym.
Rzecz jasna nie zwyczajnym gwardzistą, czy żołdakiem, walczącym w pierwszej linii podczas wojen, a hetmanem królestwa Zallandar. Hetmani ze względu na swoją pozycję zobowiązani byli do uczestnictwa w wielu wydarzeniach o zabarwieniu politycznym. Dla większości z nich nie był to problem, bo i w większości byli to ludzie wysoko urodzeni, od dziecka szykowani na baronów, markizów, bądź – jeśli wykazywali szczególne zamiłowanie do wojaczki – hetmanów. Takie wydarzenia zawsze były znakomitą możliwością do zaprezentowania się możnym w całej okazałości, z rodowym herbem na piersi, w dodatku na oczach dyplomatów zza granicy.
A jednak raz na sto, czy dwieście lat, zdarzał się przypadek wywołujący skandal wśród szlacheckich elit – dzięki własnej ambicji i niewątpliwie z boską pomocą, na salony arystokracji udawało się wedrzeć człowiekowi urodzonemu w kupieckiej, a nawet chłopskiej rodzinie. O nadaniu herbu osobiście decydował monarcha, tak więc oburzone towarzystwo z wyższej półki, poza dąsami i grymasami zdziałać mogło niewiele.
Takim oto wyjątkowym przypadkiem był Cavalier, urodzony i wychowany w rodzinie handlarzy towarami różnymi – czyli tym, co wpadło w ręce. Mimo że we krwi miał smykałkę do interesów, rodzinna branża interesowała go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nastoletni Cornel podjął więc decyzję, która niemal przyprawiła jego ojca o zawał serca – wstąpił do armii. Stosunkowo szybko zdołał udowodnić niedowiarkom, że na polu bitwy radzi sobie jeszcze lepiej, niż między straganami na targu.
Mijały lata, a wojny i pojedynki stopniowo stały się kluczem do sukcesu Cornela. Jako doświadczony generał, zgromadził majątek i wojskową renomę wystarczającą do ubiegania się o urząd królewskiego hetmana. Tak też się stało – o tym, że na naczelnego dowódcę wojsk największego państwa Pierwszego Świata mianowano człowieka bez rodzinnego herbu, opowiadano przez długi czas.
Cavalier w roli hetmana sprawdzał się bez zarzutu, choć nie miał wielu okazji do wykazania się – sprawował zaszczytny urząd od siedmiu lat, na które przypadł czas wyjątkowego wręcz pokoju. Był bogaty, obracał się wśród monarchów, artystów, pięknych kobiet i wpływowych lordów. Tutaj pojawił się niespodziewany problem – po niespełna roku hetmanowania, hetman doszedł do wniosku, że tak zwana śmietanka towarzyska, jest w rzeczywistości społecznym ściekiem. Na palcach jednej ręki policzyć mógł arystokratów, którzy nie byli oślizgłymi, narcystycznymi dupkami, dla których jedynym zajęciem było powtarzanie sobie ostatnich plotek odnośnie skandali towarzyskich, z lampką drogiego wina w ręku. Cornel nigdy nie przypuszczał, że przebywanie na salonach świata, wśród ludzi teoretycznie wykształconych, może być aż tak męczące. Zmuszony był do taktownego wysłuchiwania wymuszonych gratulacji ze względu na swój awans, czy fałszywych komplementów odnośnie własnego ubrania. Często wciągano go w rozmowy o nowinkach w zagranicznej modzie i kuchni, tylko po to, aby wykazał się brakiem wiedzy w dziedzinach, które nic go nie obchodziły. Herb zobowiązywał – niestety zazwyczaj do robienia z siebie idioty.

CZYTASZ
Konwent: Zima
FantasyZima, rok 1152. Dwóch mężczyzn, podążając śladem pewnej osoby, przemierza bezkresne śniegi krainy zwanej Irgveldią. Żaden z nich nie spodziewa się, że z pozoru zwyczajne zadanie wywróci ich dotychczasowe życie do góry nogami.