Rozdział I

73 4 6
                                    


Siedział przy okrągłym, drewnianym stoliku, nakrytym białym obrusem. Na otaczających go kamiennych ścianach wisiały zwierzęce futra, nadające pomieszczeniu przytulny wygląd. Za sprawą płonącego w rogu ceglanego kominka, w izbie panował ciepły, usypiający nastrój. 

Wstał, odsunął krzesło i podszedł do okna. Była szarówka, na horyzoncie widoczne były ostatnie promienie słoneczne. Cykały świerszcze. Młody, brązowowłosy chłopiec usiłował bawić się z dwoma młodymi psiakami, machając przed nimi patykiem. Zwierzęta ignorowały go, zajęte podgryzaniem się nawzajem w ogony.

Odwrócił się i ponownie spojrzał na stolik. Ten zaś niemal po brzegi wypełniony był rozmaitym jedzeniem. Obok bochenka ciepłego pieczywa spoczywał nóż, przyozdobiony jeszcze okruchami z ostatniego użycia. Był też dzban mleka, półmisek świeżych jaj, talerz przyprawionej cielęciny i taca młodych, złocistych ziemniaków. Oprócz tego kilka rodzajów egzotycznych owoców, których nie rozpoznawał. Dopiero teraz poczuł dokuczliwe ssanie w żołądku.

Zaskrzypiały drewniane drzwi, do pokoju weszła młoda, zgrabna dziewczyna. Zmierzył ją wzrokiem od dołu, w górę. Była bosa, miała na sobie białą, delikatną sukienkę, sięgającą nieco poniżej kolan. Na gęstych, spiętych w gruby warkocz blond włosach, widniało kilka kwiatów rumianku. Wyraźnie odznaczał się też sporych rozmiarów biust. Duże, błękitne oczy zwróciły się w jego stronę.

- Jeszcze nie zjadłeś? - odezwała się z pogodnym uśmiechem. – Chcesz żeby wszystko wystygło?

Nie odpowiedział. Dziewczyna zbliżyła się i pocałowała go w policzek. Ujęła jego rękę, delikatnie pociągając ku stolikowi z jedzeniem. Usiadł. Przyglądał jej się, kiedy krzątała się po izbie. Obserwował jak pochyla się do kominka, prezentując swoje wdzięki w pełnej okazałości. Poruszała się z gracją, niewiarygodnie lekko, niemal na palcach. W końcu stanęła za nim i położyła drobne dłonie na jego barkach.

- Śmiało, częstuj się - szepnęła mu do ucha.

Uśmiechnął się. Podniósł sztućce, ukroił kawałek mięsa i...

- Dal! Wyłaźże!

Obudził się.

Znowu leżał na brudnym futrze, w skórzanym namiocie. Przetarł oczy i usiadł, opierając łokcie na kolanach. Przez otwór w związanych rzemieniami ścianach, do namiotu wdzierała się szara poświata. Już ranek, pomyślał.

Leniwie naciągnął na siebie spodnie, włożył lnianą koszulę i skórzany kaftan. Było zimno. Poszukał wzrokiem futra i narzucił je na ramiona, po czym wygramolił się z namiotu. Przy dogasającym ognisku zobaczył swojego kompana, skupionego na przelewaniu wody z bukłaku do żelaznego garnuszka.

- Dzień dobry – powiedział niedbale, zachrypniętym głosem.

- Nawet bardzo dobry, mój drogi - odrzekł z przekąsem mężczyzna, nie odwracając wzroku od garnuszka. - Jak zaraz ci powiem co znalazłem to padniesz trupem, jak bogów kocham. A tobie jak się spało, cholerna królewno?

Zignorował docinki towarzysza, wstał i przeciągnął się. Odruchowo rozejrzał się za swoją bronią; dwa krótkie miecze – jeden lekki, z zagiętą, ostrą jak brzytwa klingą, drugi prosty i cięższy – spoczywały na swoim miejscu.

- Halo, gadam do Ciebie, jaśnie panie! Niech cię szlag Dalbert, śpisz jak dziecko, a ja stercze tu jak kołek całą noc. I nawet się nie odezwiesz.

Dalbert wziął głęboki wdech i odwrócił się.

- Tak Zorahu, z tego co wiem, na tym właśnie polega warta - odpowiedział spokojnie. - A spało mi się bardzo dobrze, dziękuję. Gdybyś mnie nie obudził, jadłbym właśnie jagnięcinę z bardzo urodziwą niewiastą.

Konwent: ZimaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz