Rozdział IV

28 3 0
                                    


Mimo burzliwego przebiegu, obrady zakończyły się spokojnie. Ci, dla których głosowanie nie okazało się pomyślne, milczeli już do końca zebrania. Inni, zadowoleni z werdyktu, nie starali się prowokować przegranych nadmiernym optymizmem. Jednym słowem – świętość tradycyjnego głosowania o dziwo uszanował każdy.

Herold, świadomy tego, że delegaci nie skupią się już na innych sprawach, zakończył posiedzenie niemal od razu po plebiscycie. Cavalier liczył, że uda się uniknąć tradycyjnych, bezsensownych formalności, związanych z zamykaniem dnia obrad.

Rozczarował się. Stary herold ani myślał pominąć choćby jednego zdania z głupawej formuły.

Po raz kolejny hetman rozczarowania doznał zaraz po opuszczeniu sali. Jego plany szybkiego udania się do pokoju, do wygodnego łóżka, zniweczyła zróżnicowana narodowościowo grupka ludzi, koniecznie chcących osobiście pogratulować mu wystąpienia. Przez kolejne pół godziny przestępował więc z nogi na nogę, odpowiadając na wyrazy uznania grzecznym skinieniem głowy, bądź wymuszonym uśmiechem.

Gdy w końcu udało mu się dotrzeć do komnaty, jak na złość zupełnie opuściło go uczucie senności. Zerknął na wiszący na ścianie krasnoludzki zegar, którego wskazówka już dawno minęła vaard, czyli północ. Późno, pomyślał.

Z rękami w kieszeniach dworskiej szaty, której nie zdążył jeszcze zdjąć, zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. Ku jego uciesze, pokój okazał się być wyposażony w pokaźną gablotkę z najlepszymi alkoholami Pierwszego Świata – od gnomich piw pszenicznych, po ekskluzywne, wyrabiane przez niziołków brandy. Zallańczycy lubowali się jednak w winach, a jako że Cavalier nie stanowił pod tym względem wyjątku, jego wybór padł na wytrawne, elfickie sou'vien.

Przez okrągłe okno, do izby wdzierała się księżycowa poświata, rozjaśniająca pomieszczenie na tyle mocno, że świece nie były konieczne. Mimo to zdecydował się rozpalić wszystkie, choćby tylko dla roztoczenia przytulniejszej aury.

Dzisiejszy dzień jednak nie był tak fatalny, na jaki się zapowiadał. Wręcz przeciwnie. To był dobry dzień. Dzień, który ułatwił mu kilka spraw, o które zaczynał się martwić. Warto było przemęczyć się kilka godzin, nawet tak nużąco długich, spędzonych z bandą przygłupich, cynicznych baranów.

Było warto.

Z kieliszkiem w ręku opadł na wygodny fotel, stojący przy oknie. Przed nim, rozciągał się widok na okoliczne lasy, otaczające Starą Twierdzę ze wszystkich stron. Mimo woli przypomniał sobie historię świata, której dziedzictwo miał właśnie przed oczami.

Cztery Gaje – tak przed wiekami nazwano gęstwinę, sięgającą aż po horyzont. Las stanowił zieloną granicę, izolującą zamek od reszty świata.

Przed wiekami, władcy Pierwszego Świata zawarli pakt, zgodnie z którym twierdza stanowiła miejsce święte, ostoję cywilizacji. To tu, wedle niemal wszystkich religii, stoczyć się miała ostateczna bitwa.

Wtedy to właśnie, rękę mają podać sobie wszystkie istoty zamieszkujące Wolne Krainy – zatrze się granica między Pierwszym Światem i Zaświatem. Powstanie Wszechświat. Wtedy to właśnie, armia zjednoczonego Wszechświata stawi czoła Mrokowi, który nadejdzie z nieba, z podziemi, badź z morza – w zależności od wierzenia.

Stara Twierdza zaś, będzie ostatnią warownią rozbitych sił elfów, ludzi, krasnoludów, istot z puszczy, gnomów, niziołków i wszystkiego, co będzie w stanie walczyć o wolność.

Z tego też powodu, pakt mówi o nietykalności Czterech Gajów. Pomijając bycie naturalną przeszkodą dla wroga oblegającego twierdzę - zgodnie z podaniami elfów - w ostatnim dniu świata, las powstanie do walki z Mrokiem.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 25, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Konwent: ZimaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz