Rozdział 6

376 20 8
                                    

Geralt zatrzymał się przed wejściem. Już od jakiegoś czasu szedł za zapachem Jaskra. Oczywiście czuł też Yennefer, jednak łatwiej było mu podążać za wonią barda. Nie wiedział, czemu. 

Patrzył na drzwi - wielkie, mosiężne, ciężkie. Wiedział i czuł, że tam, za tymi właśnie drzwiami, są jego przyjaciele. Wiedział też, że nie ma wiele czasu. 

Westchnął. Poprawił miecz, przewieszony przez plecy. Broń tę znalazł w jednym z korytarzy i choć daleko jej było do jego osobistego wyposażenia, na razie musiała mu wystarczyć. 

Pchnął obiema rękami wielkie wrota.

***

- Teraz, bardzie, podnieś ręce do góry. - półelf mówił wolno i powoli, tak, jakby każde słowo sprawiało mu ból. Zresztą, pewnie tak było. - No! Na co czekasz, człowieku?! Ja ją zabiję. 

Jaskier dużego wyboru nie miał. Zdawał sobie sprawę, że każdy zły ruch oznacza śmierć Yen. A tego nie chciał z całego serca. Podniósł ręce. 

- Zostaw m-mnie. - warknęła czarodziejka, znów próbując wyrwać się z uścisku. Jednak gdy Elimanal przycisnął do jej gardła nóż, zacharczała i splunęła krwią. " Dzielna kobieta" - pomyślał Jaskier. 

- Zabij. - słowa elfa jak przez mgłę dotarły do barda. Ledwo zdążył uskoczyć przed wielką łapą kafelkowego kota. Wrzasnął. Padł na ziemię, przeturlał się między nogami potwora. Nie wiedział, że był zdolny do takich rzeczy. " Wielu rzeczy nie wiesz, aż do czasu, gdy ich nie wykorzystasz. " - przemknęło mu przez myśl. Usłyszał wrzask Yennefer.

- Nie uciekaj, bardzie. Nie dasz rady. A ja ją zabiję. - kątem oka Jaskier zobaczył czarownika trzymającego Yen. Wydawało mu się, że jest bledsza niż przed chwilą. Zagubił się w myślach. Wystarczył ten jeden, krótki moment. 

Kot przednimi łapami przygwoździł go do ziemi. Próbował odgryźć mu głowę, ale bard z trudem się odchylił. Przeczuwał, że za drugim razem się nie uda. Zamknął oczy. 

Wrzask. Krzyk, który Jaskier poznał od razu. Mimo, że jego właściciel miał głos zachrypnięty i zdarty, bard wiedział, kto to był. 

- Geralt! - wrzasnął co sił. Usłyszał huk tłuczonej ceramiki. Usłyszał wrzask Yennefer. Krzyk elfiego maga. Swoje imię. 

Nastała ciemność. Nie słyszał już nic. 

***

Ciął, rąbał, kręcił się w piruetach. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej ogarnęła go taka wściekłość. Jednak, gdy zobaczył Jaskra na ziemi, Yennefer ze sztyletem przy gardle i tego paskudnego nieludzia, nie wytrzymał. Cała złość, przez laty z różnych powodów zatrzymywana w jego sercu, wydostała się na światło dzienne. 

Kota roztłukł na miliony małych kawałeczków w ciągu niecałej sekundy. Odwrócił się w stronę elfa, który, wyczuwszy słabsze ogniwo, puścił Yen i rzucił się na Jaskra. Geralt natychmiast skoczył w jego stronę. 

Z początku nie dostrzegł tak drobnego szczegółu. Cała jego uwaga skupiła się na wrogu. Wrogu, który wbijał sztylet coraz głębiej w blade ciało barda. Wiedźmin widział, jak Jaskier wywraca oczy do tyłu. To nie był dobry znak. 

Nie dostrzegł więc, że umiera.

Nie dostrzegł aż do momentu, gdy zwalił się na kolana jakiś metr przed bardem. Ze zdziwieniem stwierdził, że z jego brzucha wystaje kilka ostro zakończonych kafli. Zemsta kotka. 

Geralt westchnął, zirytowany. Dwie sekundy później, jego martwe ciało uderzyło o posadzkę z głuchym łoskotem.

***

Yennefer wrzasnęła głośno. Jeszcze nigdy się tak się darła. Po jej policzkach spłynęły łzy. Smutku i wściekłości. Wiedziała, że to jej wina. To wszystko to jej wina. Jaskier wykrwawiający się na podłodze, Geralt - już martwy. To była jej wina. Nie mogła tego znieść. 

Rzuciła się na elfa. Biegnąc, rzucała najmocniejszymi zaklęciami. Ten ledwo je odbijał. Chwyciła sztylet i wyjąc, rzuciła nim na oślep. Nie wiedziała jeszcze, że trafiła. 

Skoczyła na Elimanala, przewracając go na ziemię. Wyciągnęła swój drugi nóż i wbiła w jego ciało. I jeszcze raz. I jeszcze. I znów.

Po dziesiątym ciosie się opanowała. Wstała powoli. Jej wściekłość minęła - została jedynie rozpacz. Czarodziejka otrzepała rękawy i podeszła do Jaskra. Kucnęła. Zmierzyła puls. Żył, ale ledwo. 

Rzuciła zaklęcia. Nie miała siły go leczyć. Zrobiła więc, co mogła. W końcu to jej wina. Uśpiła go, zahibernowała, wiedząc, że to ustabilizuje jego stan. Do czasu, gdy ktoś go znajdzie. Miała przynajmniej taką nadzieję. 

Wstała, spojrzała na Geralta. Rozpacz w niej wezbrała. 

Podeszła powoli do wyrwy w podłodze. Dziura po ceramicznym kotku miała cztery metry szerokości. Yennyfer stanęła na krawędzi. Zamknęła oczy. Uspokoiła oddech. 

I zrobiła krok w przód. 

***

dramatyczna pauza

***

Zastanawiała się, dlaczego nie spada. Może już nie żyje? Jeśli tak, to dobrze. Szybko poszło. 

Dopiero po chwili skontestowała, że ktoś ją trzyma. Mocno obejmuje w pasie. Bardzo powoli odciąga od dziury. Otworzyła oczy. Obróciła się twarzą w jego stronę. 

- Geralt... - szepnęła. " Już zwariowałam" - pomyślała. 

- Jestem tu, Yen. - usłyszała głos, który niewątpliwie należał do wiedźmina. 

- Ale przecież ty... ty... ty nie... nie żyjesz... - załkała, czując, jak przez  stres i szok traci panowanie nad sobą.

- Żyję, Yen. - odpowiedział. Zatrzymał się, wypuścił ją z objęć. Uspokoiła się trochę, odwróciła. Na podłodze nie było jego ciała. " Mam zwidy" - pomyślała. 

- Żyję, Yen. -powtórzył. Spojrzała na niego. To był prawdziwy Geralt. 

I wtedy zrozumiała. I pełna podziwu, euforii i zdziwienia szepnęła. 

- To była iluzja. 

- Była. - odszepnął Geralt. - Była.




Trochę krótszy rozdział, za to pełen wrażeń. 

Cena życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz