Rozdział 7

434 26 23
                                    

Pierwszym, co Jaskier poczuł, był okropny ból w brzuchu. Czuł się tak, jakby ktoś go przedziurawił. Powoli zaczęły dochodzić do niego dźwięki, zapachy, a także czucie w kończynach. Słyszał dwa głosy - jeden wyższy, z pewnością kobiety, a drugi niski i głęboki. Ten ostatni znał dobrze, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd. Na razie. 

Wiedział, że jest już w stanie otworzyć oczy, ale nie zrobił tego. Bał się, że znów zobaczy wokół siebie wielką salę, oświetloną zielonym światłem. Zamiast tego poruszył się lekko i jęknął z bólu, który przeszył jego ciało. Usłyszał kroki.  

- Jaskier? - spytał ów znany poecie głos. Trubadur miał nawet wrażenie, iż głos ten zadrżał lekko. - Jaskier, obudziłeś się. - powtórzył mężczyzna. Znów rozległy się kroki. 

- Oczywiście, że się obudził. - prychnął kobiecy głos. Ten Jaskier znał także. - Udaje. Możemy, dla przykładu, wyrzucić go przez okno, to na pewno przestanie. - Jaskier uśmiechnął się w myślach. Yennefer wróciła do swojego sposobu bycia. Ale jeśli mówili o oknie... to znaczy, że się udało! Wydostali się stamtąd. Uratowali Geralta. Udało się! 

Jaskier poczuł nagły przypływ energii; otworzył oczy, od razu podrywając się do siadu. Pożałował tego, stęknął i upadł z powrotem. Znów otworzył oczy. 

Geralt roześmiał się. To był ten jeden z niewielu razy w jego życiu - Jaskier nie pamiętał, kiedy ostatni raz Geralt zaśmiał się przy nim tak szczerze. Yennefer spojrzała na niego z uśmiechem. Wiedźmin pochyliwszy się, chwycił barda pod pachy i go przytulił. Poeta jęknął, ale nie protestował. Wtulił się bardziej w wiedźmina. 

- Udało się. - wyszeptał. Geralt, zmieszany, odłożył go na miejsce. 

- Udało się. - potwierdził. - Wam. 

- Tobie też. Nie bądź taki skromny. - wtrąciła opryskliwie Yen - Opowiedz o swojej pięknej iluzji, która o mało mnie nie zabiła. 

- Ona cię nie... to ty...- zająknął się białowłosy. 

- Co? Iluzja? Geralt, opowiedz. Czemu ja tego nie pamiętam? Co się tam stało? Pokonałem gnojka? - pytania Jaskra były słyszalne nawet na ulicy. Czarodziejka popatrzyła na wiedźmina, uśmiechnęła się złośliwie i wyszła z pokoju. Geralt westchnął. Ale było to radosne westchnienie.

Po raz pierwszy od wielu dni przestał padać śnieg. 

***

-... A wtedy ja krzyknąłem: "Przybiliśmy tu z piękną Yennefer, by uratować naszego mężnego przyjaciela - Geralta!". A on na to: "Najpierw musicie pokonać mnie, o przepotężni i niezwykle atrakcyjni wojownicy!" I wtedy...

- Jaskier ma wspaniałą wyobraźnię, prawda? - spytała złośliwie Yennefer. Siedzący obok niej Geralt głęboko westchnął. Ponad tydzień minął już od ich powrotu. Siedzieli w karczmie. Jaskier, siedząc na kontuarze (ku wyraźnemu niezadowoleniu karczmarza), żywo gestykulując, opowiadał historię zgromadzonej przy nim publiczności, składającej się z klientów oberży, a także stajennego, pokojówki i córki karczmarza.

- Owszem, ma. - Wiedźmin uśmiechnął się delikatnie, obserwując trubadura ze swego miejsca przy stoliku w kącie sali. "Co za idiota", pomyślał z czułością, upijając łyk ze stojącego przed nim kufla.

- Znów cię to trapi? - spytała czarodziejka cicho, patrząc na niego uważnie. Wiedźmin tylko kiwnął głową. Nie lubił o tym rozmawiać. - Powiedz mu. Najzwyczajniej w świecie mu powiedz. 

- Jak niby? - odparł po chwili Geralt z ponurym uśmiechem.

***

O tym, co czuł do Jaskra, zdał sobie sprawę już jakiś czas temu.
Mieszanina rozbawienia i irytacji, charakterystyczna dla początku ich znajomości, z biegiem lat przerodziła się w silne przywiązanie, oddanie i szczerą przyjaźń. Tylko przyjaźń.
Aż do pewnego wieczora przed kilkoma laty. Nie był to wieczór w żaden sposób niezwykły czy inny od tych, które spędził w towarzystwie poety - siedział wtedy w rogu karczmy, tak, jak teraz i patrzył, jak Jaskier radośnie trąca struny lutni i śpiewa z niezwykłym zaangażowaniem sprośną piosenkę, ku powszechnej uciesze zgromadzonego tłumu. Robili to już setki, jeśli nie tysiące, razy - Jaskier grał za trochę grosza, ciepłej strawy i pokój dla nich obojga, a Geralt... słuchał.
Zawsze tak było.
Jednak tego wieczora, nie wiedzieć czemu, wiedźmin po raz pierwszy zauważył, jak dobrze kolor błękitnej koszuli Jaskra podkreśla jego oczy. Spojrzał w ową parę oczu, a ona odpowiedziała tym samym, błyszcząc wesoło - poeta uśmiechnął się do towarzysza promiennie i mrugnął.
Geralt poczuł, że się rumieni.
On.
Wiedźmin.
Biały Wilk.
Pogromca potworów.
Rumieni się, bo jego wieloletni towarzysz przygód i śliczny palant o błękitnych oczach w jednej osobie, mrugnął do niego.

Kurwa.

***

- Geralt. - Głos czarodziejki wyrwał wiedźmina z zamyślenia; spojrzał na nią pytająco. - Masz ponad sto lat, człowieku. Wiele widziałeś. Dasz radę. 

- Nie.

- Tak, dasz. - żachnęła się magiczka. - Ja ci to mówię, Geralt. Dasz radę. No, nie patrz tak na mnie! - uśmiechnęła się pocieszająco. - On tyle dla ciebie zrobił. Ty zrób coś dla niego. Powiedz mu prawdę. 

Geralt westchnął po raz 126526 tego dnia. Oczywiście, Yen miała rację. Ona  z a w s z e  miała rację.
Miał ponad sto lat; był już zmęczony. Zwyczajnie nie miał siły dłużej ukrywać niczego przed poetą. Powie mu prawdę, Jaskier zrobi to, co będzie uważał za słuszne, a Geralt zaakceptuje jego decyzję, jakakolwiek by ona nie była.
Westchnął.

- Powiem. Powiem mu, Yen.

"Ostatecznie" myślał z lekkim uśmiechem, gdy Yen z dumą poklepywała go po plecach "to nie może być aż tak trudne, prawda?".

***

Mogło. Mogło być.

Jaskier zaczął się niecierpliwić. Stali nad rzeką płynącą niedaleko miasta. Geralt zapatrzony w wodę, milczał Bard - wręcz przeciwnie. 

- Geralt, powiesz mi wreszcie, po co tu jesteśmy? - poeta nie otrzymał odpowiedzi. - Geralt. Geralt! Geeraalt! Gee...

- Jaskier. - odezwał się nagle wiedźmin. Trubadur ucichł. Coś w tonie głosu wiedźmina podpowiedziało mu, że sytuacja jest poważna. Serce Jaskra zaczęło bić szybciej, choć sam nie widział, dlaczego.

Geralt odwrócił się przodem do niego,  a oczy zwrócone w jego stronę błyszczały dziwnie. Jaskier nie mógł oderwać od nich wzroku. - Powiem Ci coś ważnego. - zaczął niepewnie wiedźmin - Zrobisz z tym, co będziesz chciał. Zaakceptuję każdą twoją decyzję. Tylko proszę... przemyśl to. - rzekł Geralt. Nastąpiła cisza pełna napięcia.

- Na Boga! - wybuchnął nagle poeta, który, nawiasem mówiąc, w żadnych bogów nie wierzył. - Mówże wreszcie! Wykrztuś to!

Wiedźmin spojrzał mu w oczy.

- Kocham Cię. Kocham Cię, Jaskier.

Te trzy słowa sprawiły, że żołądek barda podskoczył mu do gardła, a cała krew z organizmu Geralta magicznie znalazła się w jego twarzy, skutkując spektakularnym rumieńcem - pomińmy fakt, że wiedźmin rumienić się nie może.  

Jaskrowi rzadko brakowało słów. Znaczy - prawie nigdy. Ale teraz właśnie tak było. Stał jak słup soli, z otwartymi ustami, gapiąc się na białowłosego tak, jakby ten właśnie wyznał mu, że tak naprawdę jest delfinem butlonosym. A potem - przypomniał sobie, jak Geralt patrzył na niego wtedy, w karczmie, dawno temu. Kiedy poeta grał na lutni a wiedźmin... Słuchał. A gdy Jaskier, onieśmielony już nieco dwoma kuflami piwa, które zdążył już wyżebrać od karczmarza, mrugnął do niego, on się zarumienił.
Jaskier szybko odwrócił się wtedy z powrotem do publiczności, by ukryć własny rumieniec przed czujnym wzrokiem wiedźmina. I żeby jakoś zignorować to zbyt dobrze mu już znane uczucie w żołądku...

Stali na przeciwko siebie. Wiedźmin i poeta. Geralt i Jaskier. Mutant "bez uczuć" i znany kobieciarz. Płatny zabójca i irytujący bard.

A potem Jaskier ocknął się, przypadł do Geralta i złączył ich usta. Wiedźmin z początku nie ruszał się, oszołomiony, lecz potem niepewnie objął poetę i oddał pocałunek.

- Kocham Cię, Geralt.

- Ja Ciebie też. Już przecież powiedziałem. 

To koniec głównej części opowiadania. Teraz zapraszamy na one-szoty z życia Geralta i Jaskra. Ich akcja dzieje się po akcji głównej.

Cena życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz