01 𝚙𝚘𝚌𝚣ą𝚝𝚎𝚔 𝚕𝚊𝚝𝚊

463 18 12
                                    

Słońce było wysoko. Patrzył na nie przez cały ranek, tak długo, że myślał, że w końcu oślepnie. Było takie jasne. Jaśniejsze niż jego oczy, jaśniejsze niż jego złota skóra, jaśniejsze nawet niż wszystkie jego nadzieje i marzenia. Kula ognia, zawieszona gdzieś tak daleko w nieskończonym wszechświecie.

Wiatr przeczesał delikatnie jego włosy, mierzwiąc je i plącząc. Nie obchodziło go to. Nigdy nie tracił czasu na układanie ich. Po prostu żyły swoim życiem, dokładnie tak samo jak on. Pełen wigoru i życia, przypominał wszystkim jak to jest być naprawdę żywym.

Ptaki wyśpiewywały radosne melodie, które tylko one znały. Były takie szczęśliwe przesiadując na gałęziach drzew. Nie potrzebowały słuchaczy. Śpiewając na cały głos były najszczęśliwsze na świecie.

W powietrzu czuć było lato.

Tego ranka obudził się wcześnie, właściwie bez żadnego konkretnego powodu. Nie poruszył się od momentu gdy otworzył oczy, tylko wsłuchując się w spokojny oddech Johna B. Jego przyjaciel mruknął coś, czego JJ nie był w stanie zrozumieć i przewrócił się na drugi bok, niemal spadając przy tym z kolorowego, postrzępionego hamaka. Przez chwilę JJ obserwował go z niewygodnej ławki na której spał. Jego twarz rozjaśnił subtelny uśmiech na myśl o beztroskich przygodach, które miały wydarzyć się tego lata. John B również był podekscytowany perspektywą zabawy tylko ze swoimi przyjaciółmi. Te wakacje miały być wypełnione chłodną, orzeźwiającą wodą, gorzkim i słodkim smakiem trawki i rozrywki.

Nie mógł się doczekać.

John B nagle zerwał się do siadu, wodząc dookoła skonsternowanym spojrzeniem.

- Hej, księżniczko. Gotowy na przygodę?­ - spytał JJ uśmiechając się szelmowsko.

- Z tobą każdy dzień to przygoda - wymamrotał zaspanym głosem, w tym samym momencie próbując podnieść się z hamaka by z niego nie wypaść. Przetarł oczy, na wpół śpiący, na wpół przebudzony.

- Czemu to zabrzmiało jakbym był jakimś dzikim, nienormalnym dziwakiem?

- Nie znasz samego siebie? - John B rzucił mu znaczące spojrzenie zaraz przed uderzeniem o ziemię przy akompaniamencie głuchego stęknięcia. Podniósł się i strzepał pojedyncze źdźbła trawy z nagiej, opalonej piersi.

- Właśnie prosisz się o ogromne... - JJ wyciągnął rękę w stronę przyjaciela, który momentalnie odbiegł od niego, swoim głośnym śmiechem rozdzierając poranną ciszę.

- Ostatni przy łodzi to dziki, nienormalny dziwak!

Nastolatkowie, swoim zachowaniem przypominający raczej dzieci, popędzili w stronę przystani, krzycząc przy tym głośno, prawdopodobnie podrywając na nogi całe sąsiedztwo. Byli tak beztroscy i radośni. O tak lekkich duszach. Bez żadnych ciążących na nich zmartwień, unosiły się one wysoko pod niebem, tuż pod oślepiającym słońcem.

John B i JJ dobiegli do łódki dokładnie w tym samym momencie, ale to nie przeszkodziło im w rozpoczęciu kłótni o to, kto był pierwszy. To John B w końcu odpuścił. Wskoczył na pokład i uśmiechnął się wyzywająco, patrząc na przyjaciela z góry.

- To nie zmienia faktu, że jesteś dzikim, nienormalnym dziwakiem - droczył się.

Blondyn przewrócił oczyma. Odwiązał linę cumowniczą zapobiegającą odpłynięciu łódki. Idąc w ślady swojego przyjaciela wskoczył na platformę, gotowy by odpłynąć. John B odpalił silnik, kierując się w stronę drugiej części wyspy, by po drodze zgarnąć Pope'a i Kiarę. Musieli uczcić początek lata we właściwy sposób. Ze swoją rodziną. Z Płotkami.

Wiatr przeczesał ich włosy, bawiąc się nimi. Dzień budził się do życia gdy opuszczali przystań. JJ zamrugał, kiedy kilka chłodnych kropel wody ochlapało jego rozgrzaną skórę. Promienie słoneczne przeglądały się ciekawie w skrzącej powierzchni oceanu. Wychylił się za burtę by spojrzeć w spokojną toń.

ʏᴏᴜʀ ʜᴇᴀʀᴛ ɪɴ ᴍʏ ʜᴀɴᴅꜱ / ᴊᴊ ᴍᴀʏʙᴀɴᴋ (bardzo wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz