Rozdział 6 - Powrót do przyjacielskich relacji.

186 10 5
                                    

                                 Łukasz

Mimo, że ławka nie jest najwygodniejszą formą wypoczynku spało mi się naprawdę dobrze. Być może to przez alkohol, który w dalszym ciągu znajdował się w moim organizmie, bądź fakt że wczorajszej nocy byłem nieźle zmęczony. Tak czy siak nie będę się w to bardziej zagłębiał. Myślę że na spokojnie spał bym tam dłużej gdyby nie fakt że jestem strasznie wrażliwy na światło słoneczne. Tamtego poranka to właśnie ono najbardziej dawało się we znaki. Zapowiadał się naprawdę piękny i pogodny dzień, czego nie można powiedzieć o moim życiu.

Gdy tylko moje powieki otworzyły się poczułem ogromną niechęć do życia. Nie było to jednak spowodowane kacem. W dalszym ciągu towarzyszyła mi myśl i obraz tego co stało się wcześniejszego ranka. Nie wiem czemu ale ta cholerna sytuacja w dalszym ciągu nie dawała mi spokoju. Panosząc się po mojej głowie odbierała mi jakąkolwiek przyjemność istnienia w tym ponurym świecie.

Starając się nie zważać na zakłopotanie, lekko obolały podniosłem się do siadu, prostując przy tym kości. Z wielkim niezadowoleniem przetarłem oczy, tym samym sprawiając że otaczającą mnie natura stała się bardziej wyrazista.

– Gratulacje Łukasz, właśnie stałeś się bezdomnym celebrytą - rzekłem sam do siebie czując mocne zażenowanie moją wcześniejszą postawą.
W tamtym okresie lubiłem gadać sam do siebie. Czułem, że poza mną samym nikt nie jest w stanie mi pomóc. Poza tym, czasami należy porozmawiać z kimś inteligentnym, co nie?
Spoglądając w bok dojrzałem paczkę fajek, która musiała wypaść mi z kieszeni podczas snu. Z wielkim bólem pleców, schyliłem się ku niej wyciągając się najbardziej jak potrafiłem, by tylko nie musieć po nią wstawać. Ta niestety okazała się pusta, pusta jak moje serce gdy o tym wspominam.

– No tak, chuj mi w dupę - burknąłem pod nosem, zgniatając tym samym kartonowe, nieduże opakowanie w dłoni.
Nie mając planu na dalszą część tego zjebanego poranka wlepiłem swój wzrok w szaroburą kostkę chodnikową, znajdująca się pod moimi stopami.

– Dzen dobly – usłyszałem nagle piskliwy głosik nad moją głową. W jednym momencie podskoczyłem do góry z powodu zaskoczenia.
Moim oczom ukazał się mały chłopczyk o blond włosach i niebieskich oczkach. Na jego czoło opadały rozwiewane przez delikatne podmuchy wiatru kosmyki włosów. Choć przyznam, nie lubię tych małych smarkatych bachorów, ten wydawał mi się nawet uroczy.

– No witam - odpowiedziałem z czułością, a moje kąciki ust automatycznie powędrowały do góry.

– Dlaciego pan jest taki smutny? – zapytał z zaciekawieniem chłopczyk.
Na te słowa przygryzłem jedynie wargę. Nie zamierzałem zwierzać się jakiemuś małemu osrańcowi z moich problemów. Byłem pewny że połowy nie zrozumie. Dzieci nic nie rozumieją.

– Dlaciego? – powtórzył nie dając za wygraną. Wtapiając we mnie swoje wielkie niebieskie oczyska, wywoływał na mnie sporą presję. Pogrążając się w zupełnej ciszy czekaliśmy na dalszy rozwój sytuacji.
Po kilkunastu sekundach zrobiło mi się go żal. Uległem.

– Wiesz, pokłóciłem się z najbliższymi – odpowiedziałem, ponownie spuszczając głowę i dając wrażenie zmartwionego.

–Najbliżsi są do kochania nie do kłócienia! Nawet jeśli cioś pójdzie nie po nasiej myśli powinniśmy kochać ich tak siamo, jak oni kochali naś – odrzekł ciepło chłopak – najbliżsi są aniołami którym nie powinniśmy dać odejść, tak właśnie mówiła mi mamusia – dodał po chwili namysłu.

Doskonały. ||| KxK [ZAWIESZONA NA CZAS NIEOKREŚLONY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz