W życiu każdego młodego dorosłego, który dopiero zaczyna żyć na własnych zasadach, przychodzi taki moment, że do wypłaty jeszcze tydzień, w lodówce jest tylko roczny dżem od babci, a znajomi próbują wyciągnąć na piwo. Portfel od paru dni pozostaje nieużywany, bo i tak nic w nim nie ma, pieniądze po prostu zniknęły. Jeśli wasz budżet nie jest oszałamiający, taka sytuacja już was spotkała lub kiedyś spotka. A i mi zdarzało się przeżyć 4 dni za 10 zł na pierwszym roku studiów, bo źle skalkulowałam miesiąc i kupiłam o dwa hamburgery za dużo. Kiedy już nadszedł ten moment, możliwości nie ma zbyt wiele, jakoś trzeba przegłodować do wypłaty. Zapewne skurcze żołądka i żal w sercu na widok gry w promocji, na którą i tak was nie stać, to wystarczający powód, aby obiecać sobie, że w przyszłości będziecie rozsądniej rozporządzać budżetem. Ale jak postanowienia dotrzymać? Jak nakarmić świnkę skarbonkę przy nawet najbardziej skromnych, studenckich zarobkach?
Abym nie musiała pisać o tym dalej ani dopowiadać nic w komentarzach, na sam początek zaczniemy od oczywistości.
Jeśli palicie, to macie pecha, papierosy śmierdzą, szkodzą, ale przede wszystkim są drogie. To wasz wybór czy kupicie paczkę fajek czy pójdziecie do kina, kupicie kebab lub odłożycie trochę grosza na coś bardziej trwałego. Jeśli nie macie dostępu do niezbędnych sprzętów, jak na przykład piekarnik, to też słabo, będziecie musieli kombinować. A jak coś wykombinujecie, dajcie znać, to brzmi jak dobry materiał na rozdział. Nic wam też nie poradzę w przypadku, gdy nie mieszkacie w dużym mieście i nie macie możliwości odwiedzania różnych supermarketów lub musicie trzymać specjalną, drogą dietę.
Wasi nowi najlepsi przyjaciele
Zamrażarka i kuchenka z działającym piekarnikiem to absolutna podstawa. Jeśli macie wybór między piekarnikiem a mikrofalówką, weźcie to pierwsze. Bez mikrofalówki da się żyć, tylko robienie popcornu jest trochę bardziej skomplikowane. Mąka, olej i ziemniaki to również najlepsi przyjaciele studenta, zawsze warto mieć je w domu. Potem wystarczy dokupić jeden lub dwa składniki i mamy zupę, pierogi, kopytka, zapiekankę, frytki, placki ziemniaczane, puree, pizzę, bułki, naleśniki... I pewnie część z was pomyśli "łatwo powiedzieć, trudniej to wszystko przygotować". Nieprawda, to, co wymieniłam to najłatwiejsze przepisy, jakie przyszły mi do głowy, o czym przekonacie się w kolejnych rozdziałach.
Studenci stereotypowo są stworzeniami napędzanymi spaghetti ze słoika, mrożoną pizzą i zupkami chińskimi. I pewnie dlatego na koniec miesiąca muszą decydować między chlebem a wódką. Rzeczy, które wymieniłam, to zabójcy waszych oszczędności oraz waszego zdrowia. O ile taka butelka alkoholu wywołuje jakieś refleksje nad stanem naszego portfela, tak gotowe jedzenie usypia czujność. "Ale muszę coś jeść, a normalne obiady są drogie", "to tylko dziesięć złotych, a mam za to obiad". Nie, normalne obiady nie są drogie, jeśli przygotujecie je sami z produktów kupionych z rozwagą. Ja na samo jedzenie i picie daję 500-700 zł miesięcznie, w to wliczyłam wyjścia na miasto, alkohol (co najmniej dwa piwa w pubie na tydzień) i słodycze, których sobie nie żałuję. Dodam jeszcze, że żyję w Czechach, a tu ceny są trochę wyższe. I nie znaczy to wcale, że jem na przemian ziemniaki i makaron, dość często pozwalam sobie na droższe sery, orzechy, kimchi, po każdej wypłacie sushi w restauracji, co kilka dni mięso.
Wasze nowe ulubione słowo
Jak mieć zdrową, smaczną dietę i nie wydawać na to milionów monet? Jeśli już jesteście z tematem trochę zaznajomieni, na pewno macie w głowach to magiczne słowo "promocja". Jako studenci powinniście odwiedzać działy z przecenionymi produktami częściej niż własnych rodziców. A najlepiej składać regularne wizyty wszystkim sklepom w okolicy. Zaplanowanie zakupów ułatwią dwie aplikacje: Moja Gazetka oraz Google Keep. Ta pierwsza da wam dostęp do świeżych gazetek w każdym momencie, zaś druga służy do robienia list, które potem można umieścić na pulpicie telefonu i komputera. Notatki w Google Keep da się też współdzielić z innymi, dzięki czemu możecie połączyć swoje listy zakupów ze współlokatorami i uniknąć sytuacji, w których trzy osoby kupią płyn do mycia naczyń. Żartuję, to się studentom nie zdarza. Ale przynajmniej jest szansa, że po powrocie z uczelni nie utkniecie w toalecie z powodu braku papieru, tylko kupicie go po drodze, bo ktoś dopisze srajtaśmę do listy.
Podstawą jest dowiedzieć się, w jakim dniu tygodnia sklepy mają nowe promocje. W tym pomaga właśnie czytanie gazetek, po kilku tygodniach będziecie mieć rozeznanie po całej dzielnicy. Drugą rzeczą jest spisanie produktów, które nigdy się nie marnują, np. mleko, jajka, margaryna. Jeśli macie w okolicy co najmniej trzy różne sklepy, praktycznie zawsze znajdziecie je w choć jednym na przecenie. Zgodnie z promocyjnym rytmem, warto odwiedzać każdy sklep chociaż raz w tygodniu. W jednym kupić pomidory, w drugim banany, w trzecim śmietanę. To, co akurat ma obniżoną cenę.
Opłaca się być chomikiem
Drugą ważną rzeczą jest też zbieranie trwałego jedzenia lub mrożenie zakupów. W mojej małej kuchni stoi 9 kg ryżu do sushi kupionego w koreańskim sklepie za 60 zł. Wydaje się, że to dużo, ale biorąc pod uwagę fakt, że starczy to mi i mojemu partnerowi na ponad pół roku (5 kg starczyło na 5 miesięcy), warto w taki wór zainwestować. Poza tym zawsze mam co najmniej 2 kg mąki, makaron oraz suche jedzenie - fasolę, ciecierzycę, soczewicę, kuskus, płatki owsiane, budynie i kisiele. Jeśli widzę na promocji coś, czego nie kupuję na co dzień, na przykład mango, brokuły lub bataty, biorę trochę więcej, rozdzielam na mniejsze części i wszystko mrożę. To samo z mięsem. Tym sposobem mogę tydzień nie wychodzić z domu i codziennie jeść rzeczy, które lubię. A w przypadku apokalipsy zombie, przetrwamy miesiąc z minimalnym ubytkiem wagi, a potem kolejne na samym ryżu.
Mrozić możecie mnóstwo rzeczy - mięsa, w tym kiełbasy, ser żółty, warzywa, owoce, ciasto na pizzę, białka jajek, zupę, pierogi, krokiety, grzyby, ciasto francuskie, zioła, nawet masło. I naprawdę warto, bo choć wydaje się to śmieszne, oszczędzanie na każdej rzeczy chociaż kilkudziesięciu groszy, po miesiącu jest odczuwalne dla portfela. Zamiast kupować mrożonki w supermarketach (choć czasem coś się opłaci), lepiej samemu je przygotować. Mieszanka warzyw to koszt około 5-6 zł. A wystarczy kupić zieleninę samemu i za 10 zł mamy 3-4 takie paczki. Zabierze nam to kilka drogocennych minut, ale czas to pieniądz.
Dość często też opłaca się wziąć większe opakowanie. W sklepie otwórzcie kalkulator i policzcie, ile dacie za 100 gram czy ml, o ile już to nie jest tam napisane. Może i zapłacicie kilka złoty więcej, ale za to w kolejnym miesiącu nie będziecie musieli kupować szamponu czy goudy, której połowę możecie zamrozić.
First in, first out
Ważne jest elastyczne podejście do jadłospisu oraz jakiś banknot odłożony na specjalne okazje. Nie mówię tu o budżecie wydzielonym na imprezy, ale dwudziestu złotych, które schowacie do momentu, gdy ujrzycie na promocji coś, co już dawno chcieliście kupić, ale było zbyt drogie. A co do naszego menu - warto jeść to, co akurat się trafi. Ułatwione zadanie mają mniej wybredne osoby, które lubią praktycznie wszystko, a to, czego nie lubią, wciągną po dwóch kieliszkach wódki. Przez regularne uzupełnianie lodówki o przecenione rzeczy jest duża szansa, że znajdą się w niej rzeczy krótkiej trwałości, których nie można zamrozić. W tym przypadku logicznym jest, że to te produkty musicie zjeść najpierw. Zjadanie do końca otworzonych opakowań też powinno być oczywistością dla każdego studenta rozsądnie zarządzającego swoim budżetem. Jeśli jednak macie dość ciągłych kanapek z ogórkiem czy pomidorem, a te wciąż zalegają w lodówce, warto nauczyć się kilku przepisów, w których zasady są dość elastyczne i możecie do miski wrzucić to, co akurat macie pod ręką. O tym opowiem więcej następnym razem.
Na koniec bonusowa rada dla imprezowiczów z chudymi portfelami. Pewnie już praktykujecie picie w domu przed wyjściem, abyście nie musieli kupować alkoholu za miliony monet w klubie. Teraz wam zdradzę, jak zużyć tylko połowę procentowych zapasów, a uzyskać identyczny efekt, jak przy normalnej porcji. Sekretem jest słodka popita, ale nie przygotowana do zabicia smaku po solidnym shocie wódy. O wiele lepiej jest już wcześniej wymieszać wódkę z sokiem, najlepiej jakimś tanim, pomarańczowym. Może i koledzy będą się śmiać, że pijecie jak baba (chyba że nią jesteście), ale tych udobruchacie rozchodniaczkiem, a kolejne dwa kieliszki wlejcie do cukrowej bomby z najniższych sklepowych półek. Teraz wypijcie miksturę w dość szybkim tempie, najlepiej szklankę (taką jak u babci na herbatę) na raz. Dlaczego tak? Po pierwsze smak pomarańczy pomoże wam wypić wódeczkę w szybszym tempie bez odruchu wymiotnego, a jak wiadomo, czym szybciej się upijecie, tym mocniej się upijecie. Po drugie cukier wzmacnia działanie alkoholu. Takim sposobem butelka najtańszej wódki i dwa kartony soku starczyły mi na utrzymanie bardzo wesołego stanu przez całe trzy dni studenckiej wycieczki.
CZYTASZ
Jak żyć panie premierze? Poradnik przetrwania na tym padole łez
Non-FictionIdziesz właśnie na studia, zamknęli Ci akademik i musiałeś wynająć prywatny pokój, a od czynszu za łóżko w centrum Warszawy twój portfel opustoszał? Jesteś w stanie spalić nawet wodę, więc żywisz się głównie kebabem i spaghetti ze słoika? Potrzebuj...