JozuSalu McFly powszechnie uchodził za starego dziwaka. Mieszkał samotnie w opuszczonej chacie na skraju lasu i stronił od towarzystwa innych ludzi. Rzadko pokazywał się też w pobliskim miasteczku Smallmary. Jego wygląd był równie dziwny, jak imię, które nosił. Napawał zdumieniem okolicznych mieszkańców, a dla młodzieży był tematem do kpin i wyzwisk.
Twarz starca była pociągła i pokryta licznymi zmarszczkami. Zapadające się policzki były dowodem, że nie jadał zbyt dobrze. Długa, siwa broda opadała mu na pierś. Miał w zwyczaju wiązać ją w warkocz. Przerzedzone włosy gdzieniegdzie świeciły łysymi placami. Ubrany był w zwiewną, przybrudzoną szatę, wyglądem przypominającą kobiecą koszulę nocną. Nie dbał o czystość ani higienę. Sprawiał wrażenie żałosnego starca, któremu poprzestawiało się w głowie. Wytykano go palcami. Kilku młodzieńców często zapuszczało się na skraj lasu, aby dla frajdy obrzucić jego dom kamieniami. Niektórzy za punkt honoru uznawali zaczepianie niedołężnego starucha, który natychmiast reagował napadami szału.
Szopa, w której Jozu mieszkał, była pozostałością po magazynku dla wędkarzy. Postawiona pół wieku temu, obecnie groziła zawaleniem. Dach uginał się pod ciężarem mchu i grubej warstwy ziemi. Wyglądał, jakby zaraz miał się zapaść. Szyba w oknie była wybita. Drzwi wykonane z kilku spróchniałych desek, skrzypiały na wietrze, rozdzierając głuchą ciszę. W środku nie było kominka ani paleniska. W rogu mieszkania stało stare, zniszczone łóżko, pokryte białą, łuszczącą się farbą. Na przeciwległej ścianie wisiał przykurzony obraz. Przedstawiał portret kobiety o długich blond włosach. Ubrana w czarny płaszcz i ozdobiona diamentową biżuterią, łypała złowrogo na zaciemnioną sień. Pod obrazem stał niewielki stół zbity z niedokładnie okorowanych desek.
Jozu spędzał wiele godzin siedząc na łóżku i wpatrując się w zakurzony portret. Jego serce przepełnione było żalem i rozpaczą. Wielokrotnie zalewał się łzami, gdy wspominał dawne życie, błędy, które popełnił i utraconych bliskich. Tak też było pewnej październikowej nocy, kiedy ktoś po raz kolejny postanowił zakłócić jego spokój.
Noc była mroźna. Hulał silny wiatr, poruszając łysymi konarami drzew. Deszcz zacinał, a jego lodowate krople rozbijały się o złote liście spoczywające na dachu chaty i obficie wyścielające polanę, zamieniając je w mokrą breję. Padało nieprzerwanie od kilku dni. Zdawało się, że w taką pogodę nikt nie zechce zapuścić się w te strony.
Wycie wiatru zakłócił niespodziewany trzask jakby łamanych gałęzi. W okamgnieniu, z ciemności wyłoniły się sylwetki trzech postaci. Ubrane na czarno, z twarzami skrytymi pod kapturami, gorączkowo rozejrzały się po polanie. Najwyższy z przybyszy uniósł dłoń, w której trzymał kilkucalowy patyk, wyglądem przypominający wskaźnik. Jego koniec rozjarzył się jasnym płomieniem, który oświetlił pogrążoną w ciemności polanę. Upewniwszy się, że nie ma nikogo w pobliżu, przybysze ruszyli w kierunku chaty, stojącej samotnie na skraju ponurego lasu.
— Jesteś pewien, że tutaj go znajdziemy? — rozległ się aksamitny kobiecy głos, który wydała z siebie najniższa i najdrobniejsza zakapturzona postać.
— Oczywiście– syknął gruby męski głos z lekkim poirytowaniem. — Musiał się ukryć po tym, jak wsypał wszystkich swoich przyjaciół. Był gotowy zrobić wszystko byle tylko uniknąć Azkabanu.
— Alenie wydaje ci się, Rowle, że znalazłby sobie lepszą kryjówkę?— zapytała kpiącym tonem kobieta. — Poza tym, słyszałam, co mówili o nim mugole. Podobno jest obłąkany.
— Trudno mu się dziwić, Jacqueline — odparł męski głos należący do trzeciej, najwyższej postaci. — Nasz stary znajomy kilkakrotnie lądował w Azkabanie, jeszcze za czasów dementorów. A wiesz doskonale, jak oni działają na człowieka. Poza tym, dobiła go śmierć jego ukochanej żony. Nie mógł się po tym po-zbierać.
CZYTASZ
HARRY POTTER i PENTAKL WĘŻOUSTYCH
FanfictionPierwszy tom trylogii Bractwa Czarnej Gwiazdy, w którym Harry Potter jako dojrzały czarodziej powraca po latach do Hogwartu, żeby rozwikłać tajemnicę zagadkowej śmierci jednego z dobrze znanych profesorów Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Przypadkowo o...