Rozdział 18. Prawdziwe oblicze Meropy

90 9 0
                                    


Harry początkowo ucieszył się w duchu, że miał rację co do Meropy. Niemal natychmiast zaczął się jednak zastanawiać, czy to aby nie jest zbyt oczywiste. Przypomniał sobie, z jaką łatwością odkrył, z kim Meropa spotyka się w Świńskim Łbie. Czy to możliwe, aby ktoś dający się tak łatwo wyśledzić, przez wiele miesięcy maskował swoją wampirzą naturę?

— Skąd pewność, że Bloomenbach jest wampirem? — spytał bez przekonania.

— Horacy Slughorn przyłapał ją w swojej spiżarni! — wyjaśnił Neville.

— To jeszcze niczego nie dowodzi — stwierdził z zawodem Harry.

— Jasne, że dowodzi! — oburzył się Neville. — Przecież nie ścierała tam kurzu. Znowu chciała wykraść składniki do Wywaru Księżycowego.

— Być może — odrzekł powątpiewającym tonem Harry. — Już ją przesłuchaliście?

— Nie. Slughorn jej pilnuje. Czekaliśmy na dyrektora i ciebie.

Harry nie zwlekając ani chwili dłużej ruszył w kierunku klatki schodowej. Neville zrównał się z nimi i szli razem. Choć trwało to zaledwie kilka minut, Harry coraz bardziej się niecierpliwił. Krętanina schodów i korytarzy zdawała się nie mieć końca.

— Ktoś zawiadomił już o tym dyrektora? — spytał.

— Monaghan — odrzekł Neville. — Spotkałem go na korytarzu. Obiecał, że poinformuje Fokstera.

Po chwili dotarli przed drzwi gabinetu. Były uchylone. Harry instynktownie wyciągnął przed siebie różdżkę. Neville zrobił to samo. Ostrożnie weszli do środka. Nie było nikogo. A przynajmniej tak się im wydawało.

— Sylas?! — zdumiał się Neville, kiedy podszedł do stolika i dostrzegł leżącego na posadzce mistrza numerologii. Był nieprzytomny i sztywny, niczym spetryfikowany.

— Drętwota — wyjaśnił Harry. — Upadając, musiał uderzyć się w głowę.

— Ale co on tu robi?! I gdzie jest Meropa?! — jęknął ze złością Neville.

— Zaraz się tego dowiemy — odrzekł Harry i energicznie machnął różdżką, zdejmując zaklęcie z Sylasa. Czarodziej drgnął nerwowo i otworzył oczy. Na widok Harry'ego przeklął i błyskawicznie wstał na równe nogi. Był oszołomiony i zaskoczony.

— Gdzie jest Meropa?! — spytał gburowato Neville.

— Nawiała — odrzekł Sylas, gładząc się po głowie. — Musiała coś rozpylić, bo w gabinecie nagle zrobiło się ciemno. Poczułem tylko, jak wyrywa mi różdżkę z dłoni i wali we mnie zaklęciem.

— Użyła pewnie Peruwiańskiego Proszku Natychmiastowej Ciemności — odrzekł z dezaprobatą Harry. — Tania sztuczka. Proszek można kupić w Hogsmeade, a ona często tam bywała.

— A co ty tu robisz?! — warknął zniecierpliwiony Neville. — Przecież to Slughorn pilnował Meropy!

Sylas obdarzył Nevilla spojrzeniem wyrażającym głębokie oburzenie i pogardę.

— Spotkałem Monaghana. Powiedział mi, co zaszło. Postanowiłem dopilnować, żeby ta flądra nie nawiała. W końcu przez nią i mnie podejrzewaliście.

— No i dopilnowałeś! — wycedził wściekle Neville, tryskając śliną.

— Skąd miałem wiedzieć, że ma jakiś proszek?! — wycedził przez zaciśnięte zęby Sylas. — Myślałem, że Horacy ją przeszukał.

— No właśnie. Gdzie jest teraz Slughorn? — spytał Harry, próbując zapanować nad niechęcią do swojego rozmówcy.

— Monaghan długo nie wracał. Horacy się niecierpliwił. Poprosił żebym jej sam przypilnował i poszedł po dyrektora.

— Jasna cholera! — przeklął wściekle Neville. — Mieliśmy ją w garści!

W tym momencie do gabinetu wpadł zziajany Monaghan. Towarzyszyli mu Slughorn i Fokster. Wyglądali na szczerze zdumionych. Sylas, nie czekając na pytania, wyjaśnił im co zaszło.

— Liczy się fakt, że wampir w końcu został zdemaskowany — pocieszył ich Slughorn.

— Zgadza się — poparł go Fokster. — Trzeba będzie jeszcze dokładnie przeszukać zamek, ale zakładam, że Meropa jest już daleko stąd.

— Grunt, że nie stanowi już zagrożenia dla uczniów — stwierdził Sylas, a Neville obdarzył go wściekłym spojrzeniem.

— Gdybyś był czujny, nie stanowiłaby już zagrożenia dla nikogo — odpyskował. Wilkie już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć. Napotkał jednak karcące spojrzenie dyrektora i natychmiast zamilkł.

Tuż po opuszczeniu gabinetu Slughorna, Fokster polecił poinformować o całym zajściu pozostałych nauczycieli. Kilkadziesiąt minut później, podczas wspólnego zebrania w gabinecie dyrektora, postanowiono niezwłocznie przeszukać cały zamek.

— Kiedy my będziemy rozglądać się po klasach, korytarzach i błoniach, Potter i panna Zeller udadzą się do gabinetu Bloomenbach — polecił stanowczo Fokster, kończąc spotkanie w swoim gabinecie. — Niewykluczone, że znajdziemy tam jakieś wskazówki i dowiemy się dokąd mogła uciec.

Harry nie protestował przeciw takiemu rozwiązaniu. Odkąd Rose wstawiła się za Hagridem, jej towarzystwo wyraźnie przestało mu przeszkadzać. Dostrzegł także, że i Rose cieszy się z każdej wspólnie spędzonej chwili. Poza tym nie można zapominać, że Harry był przez wiele lat szefem Biura Aurorów. Nie ma więc lepszej osoby, która mogłaby zabezpieczyć dowody w gabinecie Bloomenbach na potrzeby śledztwa, które z pewnością rozpocznie Ministerstwo.

— Dyrektorze, ktoś powinien skontaktować się także z Biurem Aurorów — stwierdziła Bathsheda Babbling, kiedy nauczyciele zaczęli już opuszczać gabinet Fokstera.

— Cenna uwaga — stwierdził chłodno dyrektor, świdrując Bathshedę niezbyt przyjemnym spojrzeniem. — Zajmę się tym osobiście.

Kiedy wszyscy nauczyciele opuścili gabinet dyrektora (brakowało tylko Hagrida, jednak nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi), rozpierzchli się po zamku niczym szarańcza. Każdy bez słowa ruszył w swoją stronę, dzierżąc w dłoni różdżkę. Harry i Rose zostali na szarym końcu.

— Gabinet Meropy znajduje się w korytarzu zachodnim na szóstym piętrze — powiedział ochrypłym głosem Harry, kiedy Rose obdarzyła go pełnym napięcia spojrzeniem.

— Zatem prowadź — odpowiedziała z entuzjazmem. Wyciągnęli przed siebie różdżki i ruszyli ku klatce schodowej. Kiedy minęli wielkie okno w połowie korytarza, Harry'ego oślepiły ostatnie promyki słońca wpadające przez zabrudzoną szybę do ponurego wnętrza zamku. Szli w milczeniu. Ciszę zakłócał jedynie odgłos stawianych przez nich kroków.

— Walburg kontaktował się z przewodniczącym Rady Nadzorczej w sprawie Hagrida — oznajmiła w pewnym momencie Rose, a Harry obdarzył ją zaciekawionym spojrzeniem. — Ten facet... zdaje się, że nazywał się Malfoy... stwierdził, że Dekret Ministra Magii Rufusa Scrimgeoura z dwudziestego dziewiątego czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku zezwala pochować na terenie szkoły jedynie dyrektorów. Nie chciał nawet słyszeć o pochówku kogokolwiek innego...

— To było do przewidzenia — odrzekł jadowicie Harry. — Draco Malfoy jest byłym śmierciożercą. Nie przepada za mugolami i innymi mieszańcami. Pochówek olbrzyma obok szczątków jednego z dyrektorów Hogwartu jest dla niego nie do pomyślenia... Poza tym Draco nigdy nie przepadał za Hagridem...

— W każdym razie Walburg nie dał za wygraną — odparła wesoło Rose; właśnie dotarli do schodów wiodących na szóste piętro. — Obiecał, że skontaktuje się z Ministrem w tej sprawie — kontynuowała. — I zrobi wszystko, żeby uzyskać pozwolenie na pogrzeb.

— Wygląda na to, że masz na niego olbrzymi wpływ — stwierdził ostrożnie Harry, świdrując Rose przenikliwym spojrzeniem. Czarownica nerwowo zachichotała.

— Och tak! Fokster ma do mnie słabość — odparła bez ogródek, a widząc zdumienie na twarzy Harry'ego szybko wyjaśniła: — On jest moim ojcem chrzestnym, Harry. Kiedy moi rodzice zginęli i trafiłam do ciotki Amelii... tej charłaczki, o której ci już wspominałam... Fokster odwiedzał mnie wtedy regularnie. Zaproponował, żebym z nim zamieszkała, jednak ciotka nie chciała się na to zgodzić. W kółko tylko powtarzała, że wolą mojej matki było, żeby to ona mnie wychowywała...

— Skoro jesteś dla niego kimś tak bliskim, czemu wcześniej nie załatwił ci posady w Hogwarcie? — spytał bezmyślnie Harry i szybko tego pożałował. Jego słowa zabrzmiały bowiem dość pretensjonalnie i tak właśnie odebrała je Rose.

— Chyba nie znasz za dobrze Fokstera — stwierdziła, wyraźnie urażona. — On jest najbardziej uczciwym czarodziejem jakiego kiedykolwiek spotkałam. Nigdy nie załatwiłby mi pracy w jakiś nieuczciwy sposób, korzystając ze swoich znajomości i funkcji, jaką pełni. Za to między innymi darzę go olbrzymim szacunkiem.

— Przepraszam — odrzekł ze skruchą Harry. — Nie miałem niczego złego na myśli.

Dotarli do korytarza zachodniego na szóstym piętrze. Mniej więcej w jego połowie stał olbrzymi posąg szczupłej czarownicy ze spiczastym nosem i niewielkim woreczkiem w dłoni. Harry natychmiast rozpoznał podobiznę Ignatii Wildsmithn, która ponad siedemset lat temu wynalazła proszek Fiuu. Na lewo od posągu znajdowały się drzwi do gabinetu Meropy Bloomenbach. Rose obdarzyła Harry'ego pełnym napięcia spojrzeniem. Ten zacisnął palce na różdżce i ostrożnie ruszył przed siebie. Słyszał za sobą oddech towarzyszki.

— Kiedyś miałem magiczną mapę, która pokazywała dokładny plan zamku — stwierdził konspiracyjnym tonem. — Dzięki niej mielibyśmy pewność, że Meropy już tutaj nie ma.

Stanęli u drzwi. Były lekko uchylone. Przez wąską szczelinę na korytarz wylewała się smuga światła. Ze środka nie dochodziły jednak żadne odgłosy.

— Wygląda na to, że ktoś tu niedawno zaglądał — stwierdził Harry, otwierając kopnięciem drzwi na oścież. — Meropa nigdy nie zostawiłaby gabinetu otwartego. Była bardzo skrytą osobą.

Trzymając różdżki w pogotowiu weszli do środka. Oczom Harry'ego ukazał się niewielki, kwadratowy pokój z niskim sklepieniem i wąskimi oknami z witrażem. Był bardzo zagracony. Pod ścianami ciągnęły się regały drewnianych półek zawalone rozmaitymi mugolskimi przedmiotami. Wiele z nich było rozebranych na części, m.in. mikrofalówka, aparat telefoniczny i suszarka do włosów. Pod większością eksponatów znajdowały się plakietki, na których Meropa opisała zasady ich działania, przeznaczenie i własne, zaskakujące uwagi. Na lewo od drzwi, w kącie, stało wielkie łoże z czterema kolumienkami i baldachimem. Pościel była niezasłana. Pod jednym z okien stało niewielkie biurko, na którym leżały sterty papierów, starych piór i pustych kałamarzy. Harry'emu przyszło do głowy, że Meropa nie zwykła wyrzucać niepotrzebnych lub zużytych rzeczy. Jej gabinet przypominał nieco warsztat Artura Weasleya.

Rose podeszła do kominka, który znajdował się na prawo od wejścia. Chwyciła pogrzebacz i zaczęła rozgrzebywać nim popiół w palenisku.

— Jeszcze ciepłe — stwierdziła po chwili. — Dziwne. Skrzaty domowe zwykle nie palą w kominku w ciągu dnia.

— Zapewne ten, kto tu zajrzał znalazł coś, czego chciał się szybko pozbyć — stwierdził po chwili namysłu Harry, odrywając wzrok od półek wzdłuż których się przemieszczał. — Być może była to jakaś kompromitująca notatka, którą spalił. Meropa lubiła podsłuchiwać innych i rozsiewać plotki. Skrupulatnie notowała wszystko co udało jej się usłyszeć. Rose odłożyła pogrzebacz i bez słowa ruszyła w kierunku biurka.

— Z tego, co mówisz wynika, że nie podejrzewasz, by Meropa była tu jako ostatnia — stwierdziła, przeglądając stertę papierów.

— Z całą pewnością to nie ona zostawiła w tym stanie gabinet — odrzekł z przekonaniem Harry i w tej samej chwili dostrzegł rozrysowane na kamiennej ścianie drzwi. Pojawiły się zupełnie niespodziewanie tuż obok kominka. Wyglądały jak zakreślone kredą. Linie układające się w ich zarys błyszczały w półmroku. Krótkie spojrzenie w okno pozwoliło Harry'emu dostrzec, że na czarnym jak smoła niebie pojawił się właśnie Księżyc. W tej chwili swoim kształtem przypominał rogala.

— Księżycowy Pył — wymamrotał do siebie i zaintrygowany podszedł do magicznych drzwi, gorączkowo zastanawiając się jak je otworzyć.

— Harry, chyba coś znalazłam! — zawołała podekscytowanym głosem Rose, a kiedy Harry spojrzał w jej stronę, dostrzegł że trzymała w ręku jakiś pożółkły pergamin. — Z tych listów wynika, że Meropa była latem w Rumunii. Spotkała tam czarodzieja, który zaprosił ją na kolację...

— Jaki to ma związek z całą sprawą? — spytał zniecierpliwionym głosem Harry.

— Taki, że ten facet był wampirem — odpowiedziała natychmiast Rose. — Kiedy Meropa się o tym dowiedziała, odrzuciła jego zaloty. Ten list jest właśnie od niego.

— Co w nim napisał? — spytał Harry, zerkając ukradkiem na magiczne drzwi.

— Sporo wylewnych i obrazowych wyznań miłości — odpowiedziała Rose wyraźnie zniesmaczona. — Aż zebrało mi się na wymioty. Facet miał wyraźnie na jej punkcie bzika.

— Albo był bardzo zdesperowany, albo miał kiepski wzrok — zakpił Harry, a Rose zachichotała.

— Albo Meropa podała mu Eliksir Miłosny, zanim zorientowała się, że jest wampirem... W każdym razie najważniejszy jest końcowy fragment... wynika z niego, że Wiktor... znaczy ten wampir... urażony zachowaniem Meropy zaatakował ją nocą i zmienił... Miał nadzieję, że w ten sposób zatrzyma ją przy sobie...

— I, jak widać, nie bardzo mu się to udało — stwierdził Harry, odwracając wzrok w kierunku zaczarowanych drzwi. — Interesuje mnie co takiego Meropa tam ukryła — powiedział, wskazując na rozrysowane Księżycowym Pyłem wrota. Rose odłożyła list na biurko i zbliżyła się do Harry'ego.

— Tych drzwi tutaj wcześniej nie było — stwierdziła, szczerze zdumiona.

— Luna Nektaris — oznajmił z podziwem Harry, a widząc pytające spojrzenie towarzyszki szybko dodał: — To magiczne drzwi zakreślone Pyłem Księżycowym. Tylko raz takie widziałem. Wtedy, aby je otworzyć trzeba było czekać do pełni Księżyca.

Rose spojrzała za okno na czarne jak smoła niebo, obsypane gwiazdami.

— Trochę będziemy musieli jeszcze poczekać — stwierdziła sucho, widząc kształt Księżyca.

— Niekoniecznie — odrzekł natychmiast Harry. — Wątpię, żeby Meropa korzystała z tych drzwi tylko podczas pełni.

Schował różdżkę do kieszeni i zbliżył twarz do kamiennej ściany, na której wciąż rozrysowane były linie układające się w kontury drzwi.

— Ulubionym zajęciem Meropy było podsłuchiwanie — przyznał, dotykając lewym uchem ściany, która momentalnie zniknęła zamieniając się w błyszczącą, półprzezroczystą kurtynę.

Rose wybałuszyła oczy ze zdumienia.

— Nigdy bym na to nie wpadła — westchnęła z podziwem, kiedy Harry zniknął za kurtyną. Za magicznymi drzwiami znajdowała się maleńka komnata, pośrodku której stała dębowa szafa. Była na tyle duża, że spokojnie mógłby się w niej ukryć Hagrid. Harry podszedł bliżej, złapał za gałkę i pociągnął do siebie. Drzwiczki ani drgnęły. Wyciągnął różdżkę i mruknął: Alohomora. Szafa nerwowo się zatrzęsła, jakby nagle została wyrwana z głębokiej drzemki i otwarła się na oścież, odsłaniając setki teczek i segregatorów. Harry wyciągnął jeden z nich. Na okładce nakreślono koślawe litery układające się w napis: Minerwa McGonagall. Otworzył segregator. Jego oczom ukazało się zdjęcie dawnej dyrektorki Hogwartu, oraz pośpiesznie nakreślone notatki na jej temat. Zaczął czytać na głos.


Minerva McGonagall — urodzona 4 października 1935 roku, ojciec mugol Robert McGonagall, matka czarownica Isobel McGonagall, z domu Ross. Dwóch braci: Malcolm i Robert (czarodzieje). Pochodzi z Highlands w Szkocji. Przydzielona do Gryffindoru. Najlepsze oceny z egzaminów, tytuł prefekta i prymuski, zdobywczyni nagrody „Najbardziej Obiecującego Prekursora w Transmutacji Współczesnej". Utalentowany gracz quidditcha (do czasu wypadku — wstrząs mózgu i połamanie żeber). Animag — bury kot z kwadratowymi, przypominającymi okulary, otoczkami wokół oczu.

Nieszczęśliwie zakochana w mugolu, synu miejscowego rolnika, Dougalu McGregorze. Dwa lata pracowała w Ministerstwie pod okiem Elphinsone'a Urquarta (swojego przyszłego męża), wykorzystując go dla rozwoju swojej kariery. Po dwóch latach porzuciła Ministerstwo i objęła posadę nauczyciela transmutacji w Hogwarcie...


— Rozmiar jej buta też jest podany? — spytała z przerażeniem Rose, przerywając Harry'emu. — To straszne. Skąd Meropa uzyskała tak szczegółowe informacje?

— Sam chciałbym wiedzieć — odrzekł Harry, odkładając segregator na półkę. — Znam McGonagall wiele lat i nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek była zamężna...

Rose wyciągnęła z szafy kilka innych teczek. Na każdej z nich podane było inne nazwisko. Większość teczek dotyczyła osób, których ani Harry, ani Rose nie znali.

— Wygląda na to, że Meropa zbierała informacje o wszystkich osobach ze swojego otoczenia — stwierdził zdumiony i wyraźnie rozdrażniony tym faktem Harry.

— Spójrz na to! — zawołała Rose kucając przy szafie, aby dostrzec najniższą półkę. Nie było na niej żadnych akt, teczek ani segregatorów. Zamiast tego stał tam kieszonkowy kociołek, zestaw menzurek, probówek oraz rozmaite ingrediencje.

— Kamień Księżycowy, korzeń asfodelusa i, jak sądzę, syrop z ciemiernika czarnego — stwierdził ponuro Harry i widząc pytające spojrzenie Rose, dodał: — To składniki Wywaru Księżycowego. Pewnie o nim nie słyszałaś. To eliksir zagłuszający instynkty u wampirów.

Rose rozdziawiła usta ze zdumienia.

— No cóż — westchnął Harry. — Nie ma już najmniejszej wątpliwości. Meropa jest wampirem, którego od tak dawna szukaliśmy.

Rose powstała. Wyglądała na zamyśloną. Błądziła oczami po setkach akt i teczek.

— Myślę, że trzeba zniszczyć tą szafę — stwierdziła stanowczo po chwili. — Ten, kto uzyskałby do niej dostęp, dysponowałby zbyt potężną wiedzą. Zobacz, ile szczegółów z życia profesor McGonagall się tutaj znajduje. Kto wie, jakie jeszcze informacje można tutaj odnaleźć. Strach pomyśleć co by się stało, gdyby szafa wpadła w niepowołane ręce.

Harry natychmiast pomyślał o Bractwie Czarnej Gwiazdy. Oni z pewnością potrafiliby wykorzystać możliwości jakie dawałaby wiedza zawarta w aktach zgromadzonych przez Meropę.

— Masz rację, Rose — odparł po chwili namysłu. — Trzeba to natychmiast zniszczyć. — Zrobił krok do tyłu. — Stań za mną — polecił stanowczo, a kiedy Rose posłusznie wykonała polecenie, wycelował różdżką w szafę. Zaledwie zdołał pomyśleć zaklęcie, a szafa stanęła w gigantycznych płomieniach, które zamieniły ją natychmiast w czarny popiół.

— To była Szatańska Pożoga? — zapytała Rose nieco roztrzęsionym głosem, kiedy płomienie ognia zapadły się w kamienną posadzkę i całkiem zniknęły.

— Tak. Najskuteczniejszy sposób na bezpowrotne zniszczenie czegokolwiek — odpowiedział Harry i widząc w oczach towarzyszki szczery podziw, dodał: — Opanowałem tą klątwę podczas jednej z wypraw za granicą. Uwierz, że początki nie były łatwe. Ale dzięki temu udało mi się w końcu przyswoić feniksa.

Rose wybałuszyła oczy jeszcze bardziej.

— Masz własnego feniksa?! — zapytała z niedowierzaniem, a kiedy Harry potwierdził kiwnięciem głowy, pospiesznie dodała: — Musisz koniecznie mi go kiedyś pokazać!

Kiedy zamek został dokładnie przeszukany i Fokster uzyskał pewność, że Meropa nie czai się gdzieś w schowku na miotły, w Wielkiej Sali wciąż trwała uczta wieczorna. Gryfoni hucznie świętowali zwycięstwo nad Krukonami. Kapitan Edward Berns w kółko powtarzał, że od Pucharu Quidditcha dzieli ich już tylko jedna wygrana. Bell i McLaggen nie mogli opędzić się od rozhisteryzowanych Gryfonek z trzeciego roku, które stłoczyły się przy nich, wychwalając ich brawurową grę. Najciszej było przy stołach Krukonów i Ślizgonów. Żaden z uczniów nie zdawał się zwracać szczególnej uwagi na nauczycieli, którzy stopniowo zaczęli gromadzić się przy swoim stole, nerwowo o czymś dyskutując.

Kiedy Harry i Rose zdołali ze szczegółami opowiedzieć dyrektorowi, co zastali w gabinecie Meropy Bloomenbach, przy stole nauczycielskim znajdowała się już niemal cała kadra pedagogiczna Hogwartu. Brakowało jedynie Sylasa Wilkie i Hagrida. Harry domyślił się, że Hagrid wciąż rozpacza po śmierci brata, a Sylas jest teraz w Zakazanym Lesie, zgodnie z wytycznymi Fokstera.

— Raz jeszcze pragnę pogratulować Gryfonom zwycięstwa! — zawołał donośnie Fokster, stając przy mównicy z posępnym wyrazem twarzy, a gwar podnieconych rozmów natychmiast ucichł. — Jak doskonale wiecie — kontynuował chłodnym tonem — jeszcze tylko kilka dni dzieli nas od wiosennej przerwy. Z radością pragnę was poinformować, że kończymy ten semestr niezwykle optymistycznym akcentem.

Wśród uczniów zawrzało. Harry popatrzył na Fokstera z politowaniem. Choć widział zaledwie profil jego twarzy, nie dostrzegł na niej choćby cienia radości. Była ponura i wykrzywiona w swojej zaciętości.

— Dzisiejszego wieczoru udało nam się schwytać wampira — oznajmił dyrektor, a wśród uczniów zawrzało. Fokster odczekał chwilę, aż zapanuje cisza i dodał z nieskrywaną satysfakcją. — Okazało się, że wampirem który nękał mieszkańców Hogsmeade, mordował zwierzęta w Zakazanym Lesie i brutalnie napadł jednego z was — Harry dostrzegł niespokojne spojrzenie swojego syna. — jest panna Meropa Bloomenbach, znana bliżej tym, którzy zdecydowali się uczęszczać na zajęcia mugoloznawstwa.

Wybuchła wrzawa. Uczniowie przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Monaghan powstał od stołu, wyciągnął różdżkę i uniósł ją do góry. Gwieździste sklepienie Wielkiej Sali rozerwała potężna błyskawica, a grzmot wypełnił salę, odbijając się od ścian i zagłuszając wszelkie inne dźwięki. Uczniowie zamarli. Dyrektor obrócił się w stronę Monaghana i ukłonił mu się z wdzięcznością.

— W związku z zaistniałą sytuacją — ciągnął dalej — zajęcia z przedmiotu dotychczas nauczanego przez pannę Bloomenbach zostają odwołane. Są nikłe szanse na to, że znajdziemy nowego nauczyciela jeszcze w tym roku szkolnym.

Harry dostrzegł, że przy żadnym ze stołów nie znalazł się uczeń lub uczennica, który byłby z tego powodu jakoś szczególnie niezadowolony. Widocznie Meropa nie cieszyła się zbytnią sympatią wśród swoich uczniów.

— Biorąc pod uwagę fakt, że wampir nie stanowi dłużej dla was zagrożenia — ciągnął dalej Fokster — uważam za bezzasadne prowadzenie dodatkowych zajęć z obrony przed czarną magią. Z dniem dzisiejszym zamykam więc Klub Pojedynków.

Na te słowa zaskoczony Harry obdarzył Monaghana krótkim, pytającym spojrzeniem. Sean wyglądał na równie zdziwionego, co on. Walburg Fokster nie zwracał jednak na to najmniejszej uwagi. Życząc uczniom udanego wypoczynku, zasiadł ponownie przy stole i bez słowa wyjaśnień zabrał się za kolację. Wielką Salę ponownie wypełnił gwar podnieconych rozmów. Tym razem nie dotyczyły one jednak quidditcha.


Dwa dni po ucieczce Meropy dyrektor uzyskał zgodę Ministra na pochowanie Graupa na terenie szkoły. Harry spędził wówczas kilka godzin w swoim gabinecie, informując przyjaciół i znajomych przy użyciu sieci Fiuu o planowanej uroczystości pogrzebowej. Chciał mieć pewność, że Hagrid nie będzie czuł się samotny w tak trudnym dla niego dniu.

Kiedy na pogrzeb przybyła niemal setka osób (większość z nich była dawnymi uczniami Hagrida, których Harry nawet nie znał), olbrzym nie mógł przestać szlochać. Oczy wciąż miał zapuchnięte i podkrążone. Łzy ciurkiem spływały po jego wychudłych policzkach zatrzymując się na włochatej brodzie. Wśród osób zgromadzonych na uroczystości nie zabrakło rzecz jasna całej rodziny Weasley'ów, Potterów, członków Zakonu Feniksa, znajomych z Ministerstwa Magii, na czele z Ministrem Kingsleyem Shackleboltem, oraz pracowników Hogwartu. Filch, który zjawił się na pogrzebie w swoim staromodnym kubraku śmierdzącym naftaliną, wzbudził niepohamowane salwy śmiechu w ostatnich rzędach krzeseł, zajmowanych przez delegacje uczniów z Gryffindoru, Hufflepuffu i Ravenclawu. Jak można się było spodziewać, na pogrzebie zabrakło reprezentantów domu Salazara Slytherina. Dużym zaskoczeniem było natomiast przybycie Olimpii Maxime, wraz z delegacją uczniów z Akademii Magii Beauxbatons.

— Cholibka, jesteście najlepsi! — zachlipał Hagrid, kiedy tuż po pogrzebie wraz z Harrym, Ronem i Hermioną spacerował brzegiem jeziora. — Nigdy wam się nie odwdzięczę żeście pomogli mi to wszystko ogarnąć...

— Nie musisz się nam odwdzięczać, Hagridzie — stwierdził Ron i nie mogąc dosięgnąć pleców olbrzyma, poklepał go po pośladkach.— Przyjaciele pomagają sobie w takich chwilach.

— Wiesz doskonale, że bardzo cię kochamy — wymamrotała ochrypłym głosem Hermiona, która pomimo iż pogrzeb dobiegł końca, wciąż nie mogła opanować płaczu. — Należysz do naszej rodziny.

Hagrid zaszlochał. Hermiona mu zawtórowała.

— Myślę, że pora się zbierać — stwierdził delikatnie Harry. — Ekspres Hogwartu odjeżdża za pół godziny. Nie możemy się spóźnić.

Hermiona rzuciła krótkie spojrzenie na dwa grobowce stojące samotnie nieopodal jeziora.

— Hagridzie, jesteś pewien że chcesz zostać sam na święta? — spytała zatroskanym głosem. — Dzieci bardzo by się ucieszyły, gdyby usłyszały, że spędzisz z nami ferie.

Hagrid ponownie zaszlochał.

— Cholibka, fajne te wasze brzdące — zachlipał, hałaśliwie wydmuchując nos w kraciastą chustę wielkości obrusa. — Przypominają mi was... Fajnie, że o mnie pamiętacie... ale ja nie mam cholibka nastroju do świętowania...

— Poza tym jest ktoś, kto się Hagridem teraz zaopiekuje — stwierdził z ironią Ron, wskazując palcem w kierunku chatki, przed którą stała jakaś wysoka i krępa postać. Harry natychmiast rozpoznał, że jest to Olimpia Maxime. Uśmiechnął się pod nosem i poczuł ulgę, że Hagrid nie zostanie na święta zupełnie sam.

HARRY POTTER i PENTAKL WĘŻOUSTYCHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz