Harry głośno nabrał powietrza do płuc. McGonagall rozkleiła się. Nie mogąc mówić, wyciągnęła z kieszeni szaty chusteczkę. Głośno wydmuchała nos i z roztargnieniem wręczyła ją zaskoczonemu Ronowi. Ten zakłopotany, nie mogąc ukryć obrzydzenia, cisnął chusteczkę do stojącego w kącie kosza na śmieci. Ponownie wymienił z Harrym spojrzenie. Obaj byli równie zaniepokojeni. Profesor McGonagall była zbyt rozbita, by to zauważyć. Harry dał jej chwilę, aby mogła dojść do siebie.
— Pani dyrektor, proszę nam opowiedzieć, jak do tego doszło — zaproponował spokojnym głosem, kiedy nauczycielka dopiła do końca kolejną szklaneczkę Ognistej Whisky.
— Argus Filch patrolował ubiegłej nocy korytarze — zaczęła nieco spokojniej. — Jak pamiętacie, uczniom nie wolno wałęsać się nocą po szkole...
— Tak, coś nam o tym wspominano — wtrącił Ron, puszczając oko do Harry'ego. — Tylko zawsze mieliśmy problem, żeby to zapamiętać.
Harry uciszył Rona piorunującym spojrzeniem. Profesor McGonagall kontynuowała swoją opowieść.
— Kotka zaalarmowała woźnego, że ktoś kręci się po korytarzu na siódmym piętrze. Kiedy pobiegł na górę, nikogo nie znalazł. Usłyszał jednak hałasy, gdy mijał schowek na miotły. Zajrzał do środka i znalazł Filiusa. On... był martwy....
Kobieta ponownie nie zdołała się opanować. Zadrżały jej ręce. Chcąc wytrzeć łzy, zaczęła gorączkowo szukać w swojej kieszeni chusteczki. Ron machnął różdżką i na biurku Harry'ego pojawiło się niewielkie pudełko z jednorazowymi. Natychmiast podał je nauczycielce.
— Pani profesor, jakie dokładnie hałasy usłyszał Filch? — zapytał Ron.
— Z tego, co zdołałam się dowiedzieć — zaczęła powoli kobieta — przypominało to łomot. Jakby przypadkowo trącona miotła uderzyła o wiadro.
Harry i Ron wymienili porozumiewawczo spojrzenia.
— Dziwi was zapewne, że się tak rozkleiłam? — zapytała McGonagall pociągając nosem. Harry i Ron gorączkowo zaprzeczyli, musieli być jednak mało przekonywający. — Mnie i Filiusa łączyła wieloletnia przyjaźń i dużo miłych wspomnień. Po śmierci Albusa był jedyną osobą w szkole, z którą byłam bliżej. Był dla mnie nieocenionym wsparciem.
— Profesor Flitwick pełnił funkcję zastępcy dyrektora? — zapytał Ron.
— Tak. Mianował go jeszcze dyrektor Davis, na rok przed moim powrotem z emerytury.
Nagle otworzyły się drzwi. Do gabinetu wtargnął rozgorączkowany czarodziej.
— Szefie, w Dziurawym Kotle doszło do zadymy z udziałem kilku goblinów!—– zaraportował Harry'emu. — Podobno jednemu z naszych skurczyli głowę!
— Wyślijcie tam Perca i Crombery'ego — warknął Harry, obrzucając czarodzieja groźnym spojrzeniem. — I nie zawracajcie mi głowy takimi drobnostkami. Jestem teraz zajęty.
— Tak jest. Przepraszam. — odrzekł mężczyzna i zniknął za drzwiami.
— Widzę, że nie narzekacie na brak zajęć — zaczęła po chwili McGonagall. — Przejdę więc do sedna. Niepokoją mnie ostatnie wydarzenia w Hogwarcie. Jeśli czegoś nie zrobię, inicjatywę przejmie Rada Nadzorcza.
— Wyślę do zamku kilku moich ludzi — odrzekł pośpiesznie Harry, obawiając się tego, co za chwilę może usłyszeć. — Przyjrzą się dokładniej sprawie...
— Mój drogi, Filius był moim przyjacielem. Liczyłam, że osobiście zajmiesz się tą sprawą — stwierdziła kobieta z nutą zawodu w głosie. — Tak się niestety złożyło, że poszukujemy nowego nauczyciela zaklęć.
— Pani profesor, bardzo schlebia mi ta propozycja — zaczął niepewnie Harry. — Ale nie mogę zostawić Kwatery Głównej bez nadzoru. Poza tym, borykamy się w tej chwili z kilkoma poważnymi problemami...
— Ja cię zastąpię! — wtrącił stanowczo Ron. — Myślę, że poradzimy sobie kilka tygodni bez ciebie. Przez ten czas możesz prowadzić śledztwo w szkole i pracować jako nauczyciel.
Harry obdarzył przyjaciela wściekłym spojrzeniem.
— Nie musisz podejmować decyzji w tej chwili — zapewniła go McGonagall. — Nie ukrywam jednak, że zależy mi na szybkim rozwiązaniu tej okropnej sprawy.
Harry nic nie odpowiedział. Za bardzo był wściekły na Rona. Próbując opanować drżenie rąk, zapełnił swoją szklaneczkę whisky i jednym haustem wypił całą jej zawartość.
Przez resztę dnia Harry był obrażony na Rona. Nie odezwał się do niego ani słowem. Miał wrażenie, że jego przyjaciel ledwie zdołał powrócić do pracy w Biurze Aurorów, a już za wszelką cenę stara się wejść w jego buty. W końcu, nie po raz pierwszy czegoś mu zazdrościł. W czasach szkolnych sława Harry'ego przyćmiewała osobę Ronalda, który dla większości był po prostu niezauważalny. Po upływie lat rozpoznawalność Harry'ego wzrosła jeszcze bardziej (pogromca zabójczej chimery z Foligno, wampira z Zagłębia, oraz dzikiej kolonii kwintopedów z Castellamonte). Gdy więc objął stanowisko szefa Kwatery Głównej Aurorów, zazdrość Rona sięgnęła zenitu. Stała się jeszcze bardziej zauważalna.
Czując się zobowiązany wobec swojej dawnej mentorki, Harry jeszcze tego samego dnia wysłał do Hogwartu dwóch swoich najlepszych ludzi. Michael Corner i Dean Thomas mieli przyjrzeć się miejscu zbrodni i zabezpieczyć zwłoki mistrza zaklęć, zanim dokładniej zbada je wykwalifikowany uzdrowiciel ze szpitala Św. Munga. Już po kilku dniach do Kwatery Głównej Aurorów dotarła ekspertyza stwierdzająca, że Flitwick z całkowitą pewnością zginął od Morderczego Zaklęcia. Michael i Dean niestety nie znaleźli niczego zaskakującego i nie wpadli na żaden nowy trop. Kiedy kilka dni później wrócili do Kwatery Głównej, przekazali Harry'emu ponaglający list od profesor McGonagall:
Przemyśl poważnie moją propozycję.
Hogwart ponownie potrzebuje Harry'ego Pottera.
Koniec tygodnia Harry powitał z nieskrywaną radością. Weekend był doskonałą okazją do odpoczynku od wszelkich spraw służbowych. W Kwaterze Głównej wszyscy doskonale wiedzieli, że w sobotę i niedzielę szef ma czas tylko dla rodziny. Humor poprawiał mu także fakt, że w sobotnie popołudnie obiecał zabrać córkę na mecz quidditcha (Lily, ku uciesze ojca, pasjonował ten sport). Harpie z Holyhead miały zmierzyć się z Nietoperzami z Ballycastle, najznakomitszą, zdaniem Harry'ego, drużyną irlandzką. Ted Lupin pojechał do Hogwartu odwiedzić Wiktorię (od kiedy James przyłapał oboje całujących się na peronie 9 i ¾, nikt już nie miał wątpliwości, że ponownie są razem), a Ginny zajęta była przygotowaniami do przyjęcia niespodzianki. Harry miał więc rzadką okazję, aby cały dzień spędzić tylko z córką. Po meczu zabrał ją do sklepu z magicznymi dowcipami Weasley'ów, który po śmierci Freda prowadził George. Z doskoku pomagał mu w tym także Ron.
— Freddy pisał, że ogłoszono żałobę w szkole — stwierdził George, kiedy wraz z Harrym rozsiadł się za ladą (Lily wraz z grupą innych dzieci rozglądała się po sklepie). — Podobno to nie było zwykłe zejście. Flitwicka zamordowano?
— Tak, to prawda — odrzekł Harry, wodząc oczami za córką. — Ona zawsze się zachowuje, jakby była tu po raz pierwszy — mruknął rozbawiony, ale widząc zdziwione spojrzenie George'a, dodał: — Wysłałem do Hogwartu Michaela i Deana.
— Są lepsi od ciebie? — spytał natychmiast George, szczerząc złośliwie zęby.
— Oczywiście, że... nie — mruknął zakłopotany Harry. George był ostatnią osobą, której chciałby wyjawić, dlaczego tak bardzo wzbrania się przed powrotem do Hogwartu. — McGonagall nalega, żebym objął posadę nauczyciela zaklęć...
— To dlaczego tego nie zrobisz? — drążył dalej George. — Przecież umiesz lewitować pióra równie dobrze jak Flitwick.
Harry milczał przez chwilę. Czuł potrzebę wytłumaczenia się przed Georgem.
— Mamy problemy z goblinami — zaczął w końcu, siląc się na przekonywujący ton. — Jeśli rozmowy nie pomogą, grozi nam rebelia. Od miesiąca próbujemy poradzić sobie ze smokiem. Nie mogę tak po prostu to wszystko zostawić i wrócić do Hogwartu.
— Stary, wiem, że masz odpowiedzialną fuchę — stwierdził z lekkim rozbawieniem George. — Ale skoro Ron zdecydował się zostawić sklep i wrócić na stare śmieci, to masz chyba godnego zastępcę, nie?
Harry milczał.
— Bez względu na to, co się tutaj dzieje — kontynuował George. — Nie zapominaj, że w Hogwarcie są nasze dzieci. Jeśli grasuje tam jakiś morderca karłów, to mój Fred może być kolejną osobą na jego liście.
Harry parsknął śmiechem.
— Freddy wcale nie jest taki niski — odrzekał rozbawiony.
Choć natura Georga powodowała, że wszystko obracał w żart, czarodziej uświadomił Harry'emu jedną, zdawałoby się oczywistą, kwestię.
— Nie ma nic ważniejszego od bezpieczeństwa naszych dzieci — wyznał żonie, kiedy późną nocą leżeli w łóżku wtuleni w siebie. — Jeśli jakiś morderca ukrywa się w zamku, muszę go złapać i dopilnować, żeby nie zrobił krzywdy żadnemu uczniowi.
— A co z twoimi obowiązkami w Ministerstwie? — zapytała Ginny, gładząc męża dłonią po policzku i spoglądając mu głęboko w oczy. — Możesz sobie pozwolić na kilkumiesięczny urlop?
— Twój brat świetnie mnie zastąpi — odrzekł Harry, usiłując przekonać o tym samego siebie. — Charlie już zajmuje się smokiem, a Ted uczestniczy w pertraktacjach z goblinami. W razie czego będę mógł wyrwać się na jakiś czas z zamku. — Pocałował ukochaną w policzek. Ginny westchnęła.
— A do kogo będę się tulić w długie jesienne i zimowe wieczory? — zapytała, uśmiechając się nieznacznie. Harry nic nie odpowiedział. Objął ją mocniej, zbliżył jej twarz do swojej i zaczął namiętnie całować.
Niedzielny poranek był mroźny. Harry obudził się bardzo wcześnie. Podczas gdy wszyscy spali, nałożył na siebie szlafrok Ginny leżący na szafce nocnej i zszedł do kuchni. Panował w niej jeszcze półmrok. Machnął różdżką i natychmiast zapłonęły świece. Rozejrzał się po kuchni, jakby czegoś szukał.
Jego uwagę przykuło niewielkie zdjęcie stojące na kredensie. Podszedł bliżej i podniósł je. Przedstawiało szczupłego mężczyznę z czarnymi włosami i okularami na nosie, który czule obejmował kobietę o ciemnorudych włosach i zielonych oczach. Lily i James Potterowie radośnie uśmiechali się do swojego syna. Niezmiennie piękni i młodzi. Harry dostrzegł swoje odbicie w szklanych drzwiczkach kredensu.
Momentalnie uświadomił sobie, jak wiele życia ma już za sobą. Jego przyprószone siwizną włosy sterczały na wszystkie strony, zupełnie jak przed laty, kiedy ciotka Petunia tak usilnie starała się je ułożyć. Pomyślał o swym ojcu. Czy jego włosy po latach wyglądałyby tak samo? Czy twarz Jamesa Pottera byłaby podobna do twarzy Harry'ego? Liczne blizny, oparzenia i zmarszczki. Twarz będąca swoistą mapą zmartwień, trosk i przygód, jakich w swoim trzydziestosześcioletnim życiu doświadczył.
Tego typu refleksje dopadały Harry'ego za każdym razem, gdy nękały go nocne koszmary. A zdarzało się to bardzo często. Mimo upływu lat, wciąż widywał w snach przerażające sceny. Blade, pozbawione życia ciało Freda... Zapuchnięte i mokre od łez twarze państwa Weasley'ów... Szlochająca nad ciałem brata Ginny... Puste, pozbawione wyrazu spojrzenia Tonks i Lupina... Dziesiątki poszarpanych i nadpalonych twarzy znajomych i przyjaciół, którzy poświęcili swoje życie walcząc u boku Harry'ego... Te obrazy prześladowały go nieustannie. Przez lata narastało w nim olbrzymie poczucie winy. Nie mógł pozbyć się z głowy cichutkiego głosu, który powtarzał mu: Można było tego uniknąć. Oni nie musieli zginąć.
Tamte wydarzenia na trwałe odbiły piętno na jego psychice. Hogwart stał się dla niego miejscem, w którym śmierć z jego winy poniosło wielu dobrych ludzi. Właśnie dlatego przez lata unikał sposobności do wizyt w szkole. Teraz jednak powrót był nieunikniony.
Po chwili zadumy odstawił zdjęcie na miejsce. Wyszedł z kuchni, wchodząc do salonu. Na żerdzi przy kominku siedział feniks. Miał zamknięte oczy. Harry przysposobił go podczas jednej z wypraw do Egiptu, lata temu. Płomyk wiele razy uratował mu życie, lecząc poważne rany i urazy.
— Potrzebuję twojej pomocy — powiedział łagodnym tonem podchodząc do szkarłatnego ptaka i gładząc go po główce palcem. — Udasz się do Hogwartu i dostarczysz list do profesor McGonagall.
Feniks zagęgał ożywiony. Harry machnął różdżką. Na stoliku przy sofie pojawił się pergamin i pióro. Usiadł wygodnie, okrywając kościste kolana szlafrokiem żony i pośpiesznie nakreślił kilka zdań granatowym atramentem. Kiedy skończył odczytał na głos:
Szanowna Pani Dyrektor,
Postanowiłem przyjąć posadę nauczyciela zaklęć. Muszę jednak uporządkować kilka spraw. Przybędę do zamku w Noc Duchów.
Z wyrazami szacunku,
Harry James Potter
Feniks ponownie wesoło zagęgał. Harry zwinął pergamin w rulonik. Przywiązał go do nóżki ptaka. Zamienił się on w kulę ognia i zniknął.
Śniadanie w domu Potterów minęło na rozmowach o przyjęciu niespodziance, jakie przygotowano w wielkiej tajemnicy dla Molly Weasley. Lily nie mogła się doczekać, by zobaczyć reakcję babci. Ted w kółko powtarzał, że na przyjęciu będzie Wiktoria. Razem z resztą dzieciaków miała przyjechać z Hogwartu na jeden dzień. Najbardziej podekscytowana była jednak Ginny. Harry zaczął podejrzewać, że może to być efekt spożycia Eksperymentalnego Wina Edwarda Bełta. Miał ukrytą jedną butelkę między wekami w piwnicy, a właśnie się zorientował, że butelka gdzieś przepadła. Wczesnym popołudniem rodzina Potterów udała się do domu Billa i Fleur, używając sieci Fiuu (Lily nie umiała się aportować, a podobnie jak Harry, źle znosiła aportację łączną). W ogrodzie zebrali się już liczni goście. Poza członkami rodziny, wśród tłumu Harry wypatrzył Ministra Magii, Kingsleya Shacklebolta, Lunę Lovegood z mężem, Rolfem Skamanderem i kilku członków dawnego Zakonu Feniksa. Było także wiele bezimiennych twarzy, które Harry na co dzień widywał w pracy.
— Powiesz mi wreszcie, co za prezent wymyśliłyście? — zapytał żonę, kiedy skończyli się witać z każdym z osobna i stanęli przy krzewach kwitnącego bzu. W ogrodzie z głośnym trzaskiem aportował się Artur Weasley.
— Za chwilę tutaj będzie! — zawołał rozgorączkowany. Zebrani goście stłoczyli się pośrodku ogrodu. Nad nimi unosił się kolorowy szyld z napisem Wszystkiego najlepszego, Molly!, który trzymały dwa wesołe elfy. Podekscytowana Fleur klasnęła dłońmi. Do ogródka wkroczyły trzy skrzaty, jeden brzydszy od drugiego. Pchały z wysiłkiem wózek z olbrzymim tortem. Harry parsknął śmiechem, ale kątem oka dostrzegł pełne oburzenia spojrzenie Hermiony, która pisnęła do Rona: „Mogła użyć czarów zamiast męczyć te biedne stworzenia!". Natychmiast spoważniał.
— To ma być ten prezent? — zadrwił Ron. — Naprawdę, mogłyście wymyślić coś lepszego, Ginny.
Kiedy skrzaty przeciągnęły tort na środek ogrodu, znikły z trzaskiem. Niemal w tej samej chwili otworzyły się drzwi Muszelki, z których zaniepokojona wybiegła pani Weasley.
— NIESPODZIANKA! — zawołali wszyscy, a na dźwięk tego słowa wieko tortu eksplodowało w górę, zamieniając się w fajerwerki. Z tortu wyłoniła się postać ubrana w beżowy surdut z cylindrem na głowie, spod którego wystawały blond włosy.
— Czy to... Lockhart? — jęknął Ron, nachylając się w stronę Harry'ego. — Wypuścili go od czubków?
Hermiona natychmiast obdarzyła go karcącym spojrzeniem i zaczęła bić brawo, dołączając się do reszty. Pani Weasley przybliżyła się nieco. Była blada jak ściana.
— Wszystkiego najlepszego, kochanie! — zawołał Artur Weasley, podchodząc do żony i obejmując ją czule. Kobieta rozpłakała się. Tłum zamilkł momentalnie.
— Co się stało? — jęknął nerwowo pan Weasley.
— Nikogo nie zastałam w domu — odpowiedziała solenizantka, opanowując płacz i wskazując na Muszelkę. — Bałam się, że stało się coś złego! Mówiłeś, że Bill chce nam o czymś ważnym powiedzieć!
— Kochana Molly, żyj nam lat sto, jesteś nam potrzebna jak ha dwa o! — zaśpiewał niespodziewanie Lockhart, wyskakując z tortu i zaczął pląsać wokół pani Weasley. — Kochana Molly, tak cię kochamy, że wciąż piosenkę taką śpiewamy. Kochana Molly, żyj nam lat sto...
Harry obdarzył Ginny krótkim spojrzeniem. Kiedy dostrzegł minę Rona, obaj parsknęli śmiechem. Podobnie zareagowała reszta zgromadzonych. Ginny i Fleur poczerwieniały na twarzy. Pani Weasley wytarła łzy i zaczęła chichotać razem z gośćmi.
Lockhart w kółko powtarzał te same wersy piosenki. Uniósł cylinder do góry. Na jego głowie siedział różowy królik z wielkimi, sterczącym uszami. Kiedy zeskoczył na trawę i zniknął w zaroślach, pani Weasley zaczęła nucić piosenkę razem ze swoim idolem.
— Grunt, że mamie się podoba — stwierdziła z satysfakcją Ginny. — Zawsze go uwielbiała...
Kiedy roztańczony czarodziej zakończył swoje show, zebrani goście zaczęli pojedynczo podchodzić do pani Weasley. Każdy chciał osobiście złożyć jej życzenia i wręczyć podarunki.
— Wszystkiego najlepszego, mamo — powiedział Harry całując panią Weasley w policzek. — Ginny przeprasza za ten nietrafiony prezent.
— Wcale nie! — warknęła stojąca obok niego Ginny, szturchając go łokciem.
Kiedy wszystkie prezenty zostały rozpakowane, ponownie pojawiły się skrzaty. Tym razem trzymały tace i roznosiły drinki. Dla najmłodszych były lodowe kulki umożliwiające lewitację, kremowe bryły nugatu, pieprzne diabełki oraz inne łakocie, świeżo sprowadzone z Miodowego Królestwa. Fred i James po kryjomu zwędzili z lodówki dwie butelki kremowego piwa i ukryli się na tyłach domu.
— Piękny ogród — stwierdziła Luna. — Jest zaczarowany, prawda?
— Zaklęcie Herbivicus — zaświergotała dumnie Fleur.
— Do pielęgnacji roślin używasz czarów? — zapytała złośliwie Hermiona. — Myślałam, że wolisz wyzyskiwać biedne skrzaty domowe.
Fleur obdarzyła Hermionę chłodnym spojrzeniem. Obie nie przepadały za sobą.
— Luna, nie zabraliście ze sobą bliźniaków? — spytała głupio Ginny, chcąc utrącić kłótnie swoich bratowych.
— Zostali z tatą. Stęsknił się za nimi i bardzo nalegał, żebyśmy ich nie zabierali — wyjaśniła Luna.
— Mamo, Teddy całuje się z Wiktorią na plaży! — zawołała podekscytowana Lily, wbiegając boso do ogrodu. — Piją wino i całują się!
— Przynajmniej już wiem, gdzie się podziała butelka Bełta — szepnął Harry do żony, która uśmiechnęła się nieznacznie. W tym momencie, Harry dostrzegł kątem oka Kingsleya, który stał samotnie w odległym końcu ogrodu. Trzymając szklaneczkę whisky w dłoni, przez chwilę w milczeniu przyglądał się mogile pośród krzaków. Niewielki kamień z wyrytymi w nim słowami, wciąż informował o miejscu spoczynku skrzata Zgredka. Nagły chichot pani Weasley wyrwał Ministra z zadumy. Czarodziej obrócił się w stronę solenizantki i z lekkim rozbawieniem zaczął obserwować pląsającego pośród gości Lockharta. Harry musiał zbytnio zagapić się na Ministra, bo kiedy ich spojrzenia się spotkały, poczuł olbrzymie zakłopotanie. Przez ostatnie dni starał się unikać Kingsleya. Ciężko było mu bowiem przyznać, że nie może poradzić sobie z uciążliwym smokiem. W końcu to właśnie Kingsley przed laty zaproponował jemu i Ronowi posady aurorów, mimo iż nie ukończyli ostatniego roku w Hogwarcie i nigdy nie zdali wymaganych owutemów.
— Jak się bawisz, King? — zagadnął nieśmiało Harry, podchodząc do czarodzieja. Chcąc poprowadzić rozmowę na bezpieczne tory, pospiesznie dodał: — Nie wiedziałem, że Lockhart wydobrzał na tyle, żeby mogli go w końcu wypuścić z Munga.
— Nie wydobrzał — odrzekł Kingsley przełykając whisky. — Rozmawiałem z Milesem. Uzdrowicielem z Munga. Twierdzi, że stan Lockharta jest trwały. Nie ma żadnej poprawy.
— To czemu go wypuścili? — zdziwił się Harry. — Mam nadzieję, że moja żona go nie uprowadziła?
Kingsley uśmiechnął się do niego.
— Załatwiłem mu przepustkę na kilka godzin — odrzekł z rozbawieniem. — Ginny tak długo mnie o to prosiła, że w końcu musiałem jej ulec.
Zanim Harry zdołał coś odpowiedzieć, podszedł do nich Percy Weasley, niosąc w dłoniach dwie pełne szklaneczki whisky.
— Panie Ministrze, to dla pana — stwierdził oficjalnym tonem, wyciągając prawą dłoń w kierunku Kingsleya.
— Dziękuję, ja jeszcze mam — odrzekł czarnoskóry czarodziej, pokazując na wpół pustą szklaneczkę i dodając: — ale Harry z pewnością chętnie się z nami napije.
Percy niechętnie oddał jedną ze szklaneczek szwagrowi. Harry obdarzył go ironicznym spojrzeniem.
— Sądziłem, że po tylu latach znajomości, udało ci się w końcu przejść z Kingsleyem na ty — stwierdził złośliwie. Percy poczerwieniał na twarzy. Choć od prawie dwóch lat był asystentem Kingsleya i znał go bardzo dobrze, przy każdej możliwej okazji tytułował go, okazując przy tym swój przesadnie wielki szacunek. Harry podejrzewał, że robił to wyłącznie z pobudek egoistycznych, w celu podniesienia własnej rangi. W końcu asystent Ministra brzmi znacznie lepiej niż asystent Kingsleya.
— A co słychać w Forksview? — odrzekł z ironią Percy. — Tata mówił, że nadal nie zrobiliście porządku z tym smokiem...
Teraz to Harry poczerwieniał na twarzy, a oczy mu zapłonęły. Z jednej strony poczuł ogarniającą go wściekłość, z drugiej zaś zrobiło mu się głupio przed Ministrem. Chciał za wszelką cenę uniknąć tego tematu.
— Pracujemy nad tym — stwierdził chłodno, świdrując szwagra niechętnym spojrzeniem. — Poprosiłem o konsultacje w tej sprawie najlepszego specjalistę od smoków w tym kraju.
— Może powinieneś pogadać też z Erwinem Hornet — stwierdził pogodnie Minister. — Zanim przeszedł na emeryturę, kilka razy miał do czynienia z podobnymi sytuacjami.
— Jeśli Charlie nic nie wymyśli, będę szukał pomocy gdzie indziej — odrzekł stanowczo Harry, wychylając szklaneczkę do góry i wypijając całą jej zawartość. Niespodziewanie pospiesznie przeszedł koło niego Artur Weasley. Wyglądał na zdenerwowanego. Wszedł do domu, trzaskając drzwiami. Zdziwiony Harry rozejrzał się po ogrodzie, żeby zobaczyć co wyprowadziło jego teścia z równowagi. Dostrzegł Charliego przytulającego swoją matkę. Pani Weasley miała policzki mokre od łez.
— Dobre wieści, Harry — stwierdził Charlie, kiedy po rozmowie z matką podszedł się przywitać. — Wiem jak poradzić sobie z waszym smokiem.
Uradowany Harry usiadł w fotelu ogrodowym. Przywołał ręką Rona, który z ulgą uciekł przed kolejną nudną opowieścią Wergila Proudfoota, specjalizującego się w hodowli gumochłonów. Charlie wziął trzy butelki kremowego piwa z lodówki i usiadł obok Harry'ego. Cała trójka zaczerpnęła orzeźwiającego napoju.
— Wasz smok to samica — stwierdził Charlie przełykając trunek. — Podejrzewam, że złożyła gdzieś niedaleko jaja. Wygląda na to, że stara się zdobyć pożywienie. Jest wyjątkowo agresywna, bo broni młodych.
— Jak to możliwe, że żaden z naszych ludzi na to nie wpadł? — zdumiał się Ron.
— Bo żaden z waszych ludzi nie miał stażu w rezerwacie smoków w Rumunii — odrzekł Charlie, biorąc kolejny łyk piwa.
— A jaka to rasa? — zapytał Harry. — Nigdy nie widziałem takiego smoka.
— Ja też nie — powiedział z namysłem Charlie. — Ten smok to krzyżówka. Ogon zakończony szpikulcem w kształcie grotu strzały, zupełnie jak u Czarnego Hebrydzkiego. Kolce wzdłuż grzbietu jak u Kolczastego Norweskiego. Oczy i rogi jak u Rogogona Węgierskiego.
— To chyba niemożliwe, żeby smoki krzyżowały się w aż takim stopniu? — zapytał ze zdumieniem Ron.
— Właśnie. Ten smok jest dowodem na to, że ktoś łamie Zakaz Eksperymentalnej Hodowli z 1965 roku. Mamy do czynienia z nielegalną wylęgarnią smoków. Ktoś krzyżuje rasy, tak aby uzyskać wyjątkowo potężnego zabójcę.
— Pogadam z Diggorym o tym w poniedziałek — oznajmił Harry. — Jego Departament powinien się tym zająć. My musimy tylko pozbyć się smoka. Zagraża mugolom.
— Jakie rozwiązanie proponujesz, Charlie? — spytał Ron.
— Przede wszystkim, musicie wytropić małe — odrzekł. — Jeśli uda się wam odwrócić uwagę smoczycy i przenieść gniazdo, problem będzie rozwiązany. Smok pójdzie za małymi. Sugeruję przetransportować je do rezerwatu w Rumunii lub Newtonmore.
— Zajmiemy się tym — odparł z zapałem Ron.
— Nie Ron, to TY się tym zajmiesz — oznajmił Harry i widząc zdumienie na twarzy przyjaciela, dodał: — W poniedziałek oficjalnie przekażę ci moje obowiązki. Od wtorku będę już nowym nauczycielem zaklęć w Hogwarcie.
CZYTASZ
HARRY POTTER i PENTAKL WĘŻOUSTYCH
FanfictionPierwszy tom trylogii Bractwa Czarnej Gwiazdy, w którym Harry Potter jako dojrzały czarodziej powraca po latach do Hogwartu, żeby rozwikłać tajemnicę zagadkowej śmierci jednego z dobrze znanych profesorów Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Przypadkowo o...