Rozdział 23. Seneszal Oksydus

79 10 0
                                    


Harry mając na uwadze trudność Hagrida w utrzymywaniu wszelkich tajemnic, nie chciał przy nim rozmawiać o synu Voldemorta. Nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszył więc wraz z Ronem w kierunku zamku. Maszerując, co chwilę mijali grupki czarodziejów i czarownic rozmawiających między sobą w obcych językach. Na widok Harry'ego goście zamierali, szepcząc coś między sobą i z podnieceniem wskazywali na niego palcami.

— Znaleźliście Edgara Walde'a? — spytał szeptem Harry, nie mogąc dłużej wytrzymać narastającego napięcia. — Udało wam się go dorwać przed Bractwem?

— Niestety nie. Ubiegli nas — odrzekł posępnie Ron, przyspieszając kroku.— Choć to i tak jest w tej chwili bez znaczenia.

Harry przystanął. Ze zdziwieniem spojrzał na przyjaciela.

— Bez znaczenia? — powtórzył. — To znaczy, że Edgar Walde nie jest taki jak się spodziewali? Nie potrafi rozmawiać z wężami?

Ron westchnął.

— Myślę, że on nie potrafi nawet używać różdżki — stwierdził ponuro. — Zresztą, wcale jej nie posiada — Harry wybałuszył oczy ze zdziwienia, więc Ron pospiesznie wyjaśnił mu, że Edgar Walde jest charłakiem. Ku własnemu zdumieniu, Harry mimowolnie parsknął śmiechem. Teraz to Ron wyglądał na zaskoczonego.

— Co za ironia losu. Syn potężnego Lorda Voldemorta, największego czarnoksiężnika naszych czasów, jest pozbawionym wszelkich magicznych talentów CHARŁAKIEM — wyjaśnił z rozbawieniem Harry, ale widząc karcące spojrzenie przyjaciela szybko dodał: — A więc plan Bractwa na szczęście się nie powiódł. Wciąż nie mają jak dostać się do horkruksa.

— Niekoniecznie — odrzekł z powagą Ron, ponownie ruszając w stronę zamku. — Edgar Walde ma syna. I właśnie z jego powodu tutaj jestem.

Szczerze zdumiony Harry pospiesznie ruszył za przyjacielem. Serce waliło mu tak szybko, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi. Głowa pękała od nadmiaru myśli. Wszedł za Ronem do sali wejściowej i obaj pospiesznie ruszyli ku marmurowym schodom.

— Jego syn uczy się w Hogwarcie? — spytał po chwili namysłu. — Jest czarodziejem?

— Zgadza się — odrzekł Ron. — A najciekawsze w tym wszystkim jest to, że jego domowym zwierzątkiem jest powiększona do rozmiarów pytona żmija zygzakowata.

— A więc jest wężousty! — zawołał z entuzjazmem Harry i widząc nietęgą minę Rona szybko dodał: — Edgar to potwierdził?!

— Nie. Edgar po spotkaniu z członkami Bractwa stracił wszelki kontakt z rzeczywistością — odrzekł ponuro Ron, wspinając się pospiesznie po krętych kamiennych schodach, wiodących na górne piętra zamku. — Zrobili mu kompletną sieczkę z mózgu. Na szczęście jego sąsiadką jest Gwinet Ploter z Urzędu Dezinformacji. Skończyłem ją przesłuchiwać dosłownie przed godziną. Przyznała, że kilka razy słyszała, jak chłopiec wydaje z siebie jakieś dziwne przeciągłe dźwięki. Zupełnie jakby syczał. Zawsze miał wtedy ze sobą swoje domowe zwierzątko.

— W takim razie Bractwo Czarnej Gwiazdy też już o tym wie! — stwierdził ze zgrozą Harry. — Na pewno już szukają tego chłopca!

— Dlatego idziemy do twojego gabinetu, Harry — odrzekł z naciskiem Ron. — Jesteś opiekunem Gryfonów, a więc masz listę wszystkich mieszkańców tego domu — wyjaśnił. — Musimy sprawdzić, czy będzie figurował na niej jakiś chłopiec o nazwisku Walde. Ploter mówiła, że miał na imię Henry. Na oko mógł mieć maksymalnie ze czternaście lat.

— Ustaliłeś, że jest Gryfonem? — spytał pospiesznie Harry, a kiedy Ron zaprzeczył, szybko dodał: — W takim razie nie możemy marnować czasu! Idź sam do mojego gabinetu! Lista Gryfonów powinna znajdować się w moim biurku. W szufladzie, która będzie na ciebie groźnie łypać wielkimi ślepiami. Podrap ją po nosie, a wtedy się otworzy. Ja w tym czasie sprawdzę listy z pozostałych domów!

I tak też zrobili. Ron pomaszerował na siódme piętro, a Harry pospiesznie zbiegł do korytarza na pierwszym piętrze. Kiedy minął klasę historii magii i dotarł pod drzwi dawnego gabinetu profesor McGonagall, obecnie zajmowanego przez Neville'a, ze zdziwieniem stwierdził, że są one uchylone. Jedno krótkie spojrzenie pozwoliło mu uzyskać pewność, że ktoś włamał się do środka i dokładnie wszystko przeszukał.

— Brakuje tylko listy mieszkańców Hufflepuffu — poskarżył się Neville, kiedy chwilę później wparował do gabinetu w towarzystwie Monaghana. Obaj wyglądali na bardzo przejętych. Ciężko dyszeli. Widać całą drogą musieli biec.

— Do gabinetów Rose Zeller i Wilkiego też ktoś się włamał — stwierdził z powagą Sean.

— Domyślam się, że im również zginęły listy mieszkańców domów — odpowiedział sucho Harry, a Monaghan potwierdził kiwnięciem głowy.

— O co tutaj chodzi? — spytał ze złością Neville, marszcząc brwi. — Kto zadaje sobie tyle trudu, żeby zwędzić listy z nazwiskami uczniów?

— Ktoś, kto próbuje odszukać ucznia, który nazywa się Henry Walde — odrzekł Harry, rozglądając się po gabinecie w poszukiwaniu jakiś wskazówek i gorączkowo zastanawiając się, co powinien robić dalej.

— Henry Walde?! — powtórzył ze zdumieniem Neville. — Przecież to jeden z moich uczniów! Prymus z zielarstwa!

Harry poczuł narastające podniecenie. Jego ciało omiotły dreszcze.

— Gdzie możemy go teraz znaleźć?! — spytał napiętym głosem.

— Jest na trzecim roku, więc pewnie poszedł do Hogsmeade — stwierdził niepewnie Neville. — Ale o co tutaj chodzi, Harry?! Kto go szuka?!

— Nie ma czasu na wyjaśnienia, Neville — odrzekł pospiesznie Harry. — Ty i Sean musicie za wszelką cenę odnaleźć tego chłopca! To bardzo ważne!

— Skorzystamy z sieci Fiuu! — zaproponował żywo Monaghan. — Madame Rosmerta nie powinna mieć nam za złe, gdy pojawimy się w jej kominku. W ten sposób najszybciej dotrzemy do wioski!

Kiedy wraz z Nevillem wybiegł z gabinetu, Harry zaczął gorączkowo zastanawiać się, co powinien dalej zrobić. Przecież musiał jakoś wychwycić wszystkich uczniów, którzy mogli być poszukiwanym wnukiem Voldemorta. Nie mając żadnego konkretnego pomysłu, postanowił zejść do Wielkiej Sali i zaczekać tam na Rona. Miał nadzieję, że może on podsunie mu jakiś ciekawy pomysł.

Wielka Sala była niemal zupełnie pusta. Przy czterech długich stołach siedziała zaledwie garstka uczniów. Kilku Ślizgonów z siódmego roku, tuzin wesoło o czymś dyskutujących Krukonek, oraz jedna Gryfonka. Ta ostatnia była niska i lekko przygarbiona. Nosem tkwiła w swoich notatkach, które właśnie zawzięcie kreśliła. Po gęstych, płomiennie rudych włosach i bystrym wyrazie twarzy Harry od razu rozpoznał, że jest to Rose Weasley, córka Hermiony i Rona.

— Nie oglądasz lewitującego cyrku? — zdziwił się Harry, podchodząc do dziewczynki i przysiadając się do niej tak nagle, że zaskoczona aż podskoczyła do góry.

— Och, nie mam czasu na takie głupoty, wujku! — stwierdziła nieco zarozumiałym tonem. — Muszę skończyć wypracowanie dla profesora Slughorna. Bardzo na mnie liczy, więc nie mogę go zawieść.

Harry już chciał powiedzieć, że Rose bardzo przypomina mu Hermionę. Zanim otworzył jednak usta, do Wielkiej Sali wparował Ron. Dysząc ciężko i ocierając pot z czoła, podszedł do nich. Ucałował zaskoczoną córkę i zwrócił się do Harry'ego.

— Ktoś zwędził listę Gryfonów z twojego gabinetu — oznajmił, wyraźnie zawiedziony. — Sprawdziłeś w pozostałych domach?

Rose powróciła do kreślenia notatek, choć Harry dostrzegł że strzyże uszami.

— Pozostałe listy także skradziono — odrzekł sucho. — Neville już szuka jednego chłopca z Hufflepuffu, ale nie mamy pewności czy to o niego chodzi. Nie mam pomysłu jak sprawdzić pozostałe domy.

— To bardzo proste — stwierdziła nagle Rose, a Harry i Ron obdarzyli ją zaskoczonymi spojrzeniami. Musieli w ten sposób zachęcić ją do dalszego mówienia, bo odchrząknęła donośnie i oczyściwszy sobie gardło, kontynuowała jeszcze bardziej zarozumiałym tonem niż wcześniej. — Jeśli szukacie jakiegoś ucznia, możecie przecież sprawdzić w Księdze Wstępu.

— W czym?!— spytali jednocześnie Harry i Ron.

Rose ciężko westchnęła, widocznie zdegustowana niewiedzą ojca i wujka.

— W księdze, w której są nazwiska wszystkich czarodziejów od narodzin zapisanych do Hogwartu — wyjaśniła. Harry pacnął się w głowę.

— Że też sam na to nie wpadłem — jęknął z poirytowaniem.

— A skąd wiesz o tej księdze, Rose? — spytał zaintrygowany Ron, w skupieniu obserwując córkę, która lekko poczerwieniała na twarzy.

— Och, tato! — westchnęła. — Gdybyś kiedykolwiek przeczytał Historię Hogwartu, wiedziałbyś o takich rzeczach!

— Ależ ty jesteś podobna do matki! — odrzekł z dumą Ron, szczerząc do Harry'ego zęby.— Tak samo bystra i zaradna!

— Powiesz nam jeszcze, gdzie możemy znaleźć tą księgę? — spytał z zakłopotaniem Harry.

— Nie powiem — odpowiedziała radośnie Rose, wyraźnie połechtana słowami swojego ojca. — O tym wie jedynie dyrektor. Czytałam, że Księga Wstępu i Pióro Przyjęcia znajdują się w jakiejś zamkniętej wieży. Podobno odnaleźć może ją tylko ta osoba, której dyrektor zdradzi jej lokalizację.

— Musimy więc pogadać z Foksterem! — odrzekł entuzjastycznie Ron.

— Nie ciesz się za bardzo — mruknął Harry. — Wątpię, żeby był skory do pomocy.

Mimo to postanowili niezwłocznie udać się do gabinetu dyrektora i uzyskać dostęp do tajemniczej wieży. W ten sposób mogliby precyzyjnie określić, który z uczniów jest synem Edgara Walde'a. Mieliby więc pewność, że szukają właściwego chłopca.

Kiedy pospiesznym krokiem opuścili Wielką Salę i po chwili znaleźli się u szczytu marmurowych schodów, zza rogu wyłonił się ktoś, kogo się tutaj zupełnie nie spodziewali.

— Hermiona?! — zawołali z niedowierzaniem niemal jednocześnie. Hermiona wyglądała na bardzo podnieconą i zniecierpliwioną.

— Tutaj jesteście! — zawołała z wyrzutem. — Wszędzie was szukałam. Właśnie wracam z twojego gabinetu, Harry!

— Nie mamy czasu na pogaduszki! — warknął Ron. — Musimy się pilnie zobaczyć z dyrektorem.

Hermiona obdarzyła męża wściekłym spojrzeniem, po czym zwróciła się bezpośrednio do Harry'ego.

— Myślę, że Fokster nie będzie zadowolony z waszej wizyty — stwierdziła z przekonaniem. — Właśnie podjął u siebie Ministra. Widziałam ich razem. Poza tym to, co chcę wam powiedzieć jest bardzo istotne.

— No to mów — ponaglił ją Ron.

— Dziś rano byłam w Biurze Rejestracji Animagów — zaczęła pośpiesznie Hermiona. — Chciałam sprawdzić, czy w rejestrze nie ma czegoś, co inni mogli przeoczyć. I znalazłam coś!

— Niby co?! — spytali jednocześnie Ron i Harry. Obaj byli wyraźnie zaciekawieni.

— W rejestrze figurowało nazwisko jednego z nauczycieli Hogwartu — kontynuowała z przejęciem Hermiona. — Seana Monaghana. Zmienia się w białego nietoperza!

— Och. To jeszcze nie zbrodnia — zakpił Ron, a Harry natychmiast uciszył go karcącym spojrzeniem.

— Tej nocy, gdy śledziliśmy Lisę Turpin, widziałam w Zakazanym Lesie białego nietoperza — ciągnęła dalej Hermiona. — Kilka dni później każdy wiedział o jej pochodzeniu!

Harry'emu przez chwilę zamarło serce. Właśnie przypomniał sobie rozmowę z Filchem.

— Woźny zeznał, że w noc morderstwa Flitwicka usłyszał hałas w schowku na miotły — stwierdził zimnym, pełnym napięcia głosem. — Kiedy zajrzał do środka znalazł kilka nietoperzy!

— Nie bardzo rozumiem — mruknął z zakłopotaniem Ron, a Hermiona ostentacyjnie westchnęła.

— Gdy powiedziałem Monaghanowi, że Filch odzyskał pamięć, wyraźnie go to zaniepokoiło — ciągnął dalej Harry. — Od razu zaczął dopytywać, czy dowiedziałem się czegoś nowego.

Na twarzy Rona nadal malowało się niezrozumienie. Poirytowana Hermiona wymownie wywróciła oczami, ponownie ciężko wzdychając.

— To Monaghan zabił Flitwicka, Ron — stwierdził ponuro Harry. — Kiedy Filch go nakrył, szybko zamienił się w nietoperza. Tamtej nocy, gdy śledziliśmy Lisę, również towarzyszył nam pod postacią nietoperza!

— A później rozgadał uczniom, że Lisa jest córką centaurów — dokończyła Hermiona.

— Więc przez cały ten czas pracował dla Bractwa? — upewnił się Ron, a Hermiona mu przytaknęła. Harry poczuł się bardzo dotknięty tym faktem. Nie mógł uwierzyć, że Monaghan tak zwinnie go wykiwał. Przez wiele miesięcy udawał przyjaciela i stopniowo osłabiał jego czujność. Chętnie angażował się w poszukiwanie wampira i śledztwo w sprawie zabójstwa Flitwicka, choć tak naprawdę chciał mieć pewność, że Harry niczego nowego nie odkryje. W tym celu zmodyfikował nawet pamięć Filcha.

— Gdzie jest teraz Monaghan? — spytał Ron, a Harry poczuł jakby żołądek wywrócił mu się na lewą stronę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że posłał go z Nevillem po ucznia, który być może okaże się wnukiem Voldemorta.

— Ron, musisz natychmiast dostać się do Hogsemade! — zawołał spanikowany. — Jeden z uczniów Neville'a nazywa się Henry Walde! Właśnie przebywa w wiosce! Neville szuka go razem z Monaghanem! Musisz im w tym przeszkodzić! Monaghan nie może dopaść tego chłopca!

Niczego więcej nie trzeba było tłumaczyć. Ron wyciągnął różdżkę i natychmiast przywołał swoją miotłę. Wybiegł z zamku na błonia i po chwili wystrzelił z olbrzymią prędkością w powietrze, znikając na poszarzałym niebie, które smętnie wisiało nad Hogwartem. Tłoczący się na błoniach goście ze zdumieniem przyglądali się tej scenie. Harry nikomu jednak nic nie tłumaczył. Wiedział doskonale, co musi teraz zrobić.

— Hermiono, musimy porozmawiać z dyrektorem! — zawołał, chwycił przyjaciółkę za rękę i pociągnął za sobą. W biegu pokonywali kolejne stopnie schodów piętrzących się przed nimi. Hermiona wyglądała na zaskoczoną, ale o nic nie pytała. Szybko dotarli do korytarza na drugim piętrze. Kiedy minęli jego załamanie, ich oczom ukazała się chimera strzegąca wejścia do gabinetu dyrektora.

— Fokster myśli, że jestem Ritą Skeeter — stwierdziła sucho Hermiona, z trudem łapiąc powietrze do płuc. — Kiedy mnie z tobą zobaczy, bez wahania wywali nas za drzwi.

— Towarzyszy mu Kingsley, więc będzie bardzo skory do współpracy — odrzekł Harry i donośnym głosem wypowiedział hasło. Chimera uskoczyła na bok, a w ścianie za nią pojawiła się dziura. Wkroczyli do środka i kręte schody natychmiast zawiodły ich pod drzwi gabinetu. Harry był tak spięty i pochłonięty chęcią odnalezienia Henry'ego Walde'a przed członkami Bractwa, że zapomniał zapukać i bez zapowiedzi wparował do gabinetu.

Nieomal wpadł na dyrektora. Walburg Fokster w swoim czarnym wiosennym płaszczu, ze spiczastą tiarą na głowie szykował się właśnie do wyjścia. Na widok Harry'ego pobladł na twarzy. Kiedy dostrzegł Hermionę, musiał wziąć ją ponownie za Ritę Skeeter, bo natychmiast zrobił się purpurowy. Jego twarz wykrzywił grymas wściekłości.

— Co ONA tutaj robi?! — zawołał z oburzeniem, wskazując grubym paluchem na Hermionę, która odruchowo przybrała niewinny wyraz twarzy i spuściła głowę. Harry nie odpowiedział. W skupieniu zaczął rozglądać się po gabinecie. Minął Fokstera i bez zaproszenia wszedł do środka.

Dostrzegł patefon Dumbledore'a, który wciąż stał w tym samym miejscu, w którym pozostawiła go McGonagall. Na biurku zauważył dwa kieliszki. Jeden był pusty, a na jego ściance widać było ślady czyichś ust. W drugim kieliszku wciąż znajdował się jakiś trunek o krwistoczerwonej barwie.

— Zdaje się, że towarzyszył ci Minister Magii — stwierdził Harry, spoglądając ze zdumieniem na Fokstera, który wydał mu się dziwnie spięty i zmieszany.

— Minister Magii?! — powtórzył nerwowo dyrektor, obracając się na pięcie i przechodząc obok patefonu Dumbledore'a. — Nie mam pojęcia o czym mówisz!

gabinecie rozległ się donośny dźwięk, który skojarzył się Harry'emu z bzyczeniem roju pszczół. Hermiona nerwowo rozejrzała się wokół, chcąc upewnić się czy przypadkiem nie atakuje ich chmara owadów. Wzrok Fokstera spoczął tymczasem na genialnym wynalazku Dumbledore'a.

— Piekielne urządzenie! — zawołał wyraźnie oburzony. — Wciąż tylko wydaje z siebie ten denerwujący dźwięk! Dawno powinienem się tego pozbyć!

Harry poczuł zimne mrowienie w palcach prawej ręki, kiedy zaciskał dłoń na różdżce ukrytej w kieszeni. Czuł, że dreszcze omiotły jego ciało. Fokster na szczęście nie wiedział, jak działa patefon Dumbledore'a. Wciąż stał oburzony tuż przy nim, ze złością komentując dokuczliwy dźwięk, który nagle ustał.

— Jesteś członkiem Bractwa Czarnej Gwiazdy, Fokster?! — zapytał bezceremonialnie Harry, w napięciu oczekując na reakcję patefonu.

— Postradałeś rozum, Potter?! — oburzył się Fokster, odwracając się w stronę Harry'ego, nadal jednak stojąc przy patefonie. — Nie jestem w żadnym Bractwie!

Wynalazek Dumbledore'a ponownie zareagował. Harry dostrzegł spojrzenie Hermiony, która wychyliła się zza pleców dyrektora. Musiała zrozumieć co to oznacza, bo natychmiast wyciągnęła z kieszeni płaszcza różdżkę. Puściła do Harry'ego oko. Ten dostrzegł panikę na twarzy dyrektora.

— Zapewne składałeś Wieczystą Przysięgę, żeby nie zdradzić żadnych tajemnic Bractwa Czarnej Gwiazdy?! — spytał chłodno Harry, gdy tylko dźwięk dochodzący z patefonu ponownie ustał. Fokster poczerwieniał na twarzy. Wyglądał jakby miał zaraz eksplodować.

— BREDZISZ, POTTER! — wrzasnął, tryskając śliną z taką mocą, że Harry musiał wytrzeć twarz rękawem. — Nie składałem żadnej przysięgi!

Tym razem patefon nie zareagował. Harry na to właśnie liczył. Nie zwlekając ani chwili dłużej, błyskawicznie wyciągnął różdżkę i wycelował nią w Fokstera.

— Co ty wyrabiasz?! — wściekł się dyrektor, zerkając z paniką do tyłu, gdzie z kamienną twarzą stała Hermiona. Jej różdżka także była wycelowana w dyrektora.

— Gdzie jest Minister?! — warknął Harry, a kiedy wzrok Fokstera niespokojnie powędrował w stronę biurka, zrobił krok do tyłu i dostrzegł bladą, zastygłą i pozbawioną wyrazu twarz Kingsleya. Leżał tuż za biurkiem, zupełnie pozbawiony życia. Hermiona podbiegła do Harry'ego i wciąż mierząc różdżką w Fokstera, zajrzała za biurko. Na widok ciała od razu pobladła, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy.

— Ty plugawy morderco! — wrzasnęła, z obrzydzeniem spoglądając na dyrektora. — Otrułeś go! Ty żałosny, tchórzliwy łajdaku!

Harry poczuł ogarniającą go wściekłość. Z nienawiścią spojrzał na Fokstera, groźnie zaciskając palce na różdżce, z której wyleciały czerwone iskry.

— To będzie prawdziwa sensacja — zakpił gorzko. — Słynny i cieszący się nieskazitelną opinią Walburg Oksydus Fokster należy do przestępczej organizacji i morduje Ministra Magii. To z pewnością nie wpłynie pozytywnie na twoje szanse w wyborach. Chociaż nie mam przekonania, czy rezydenci Azkabanu mogą kandydować na Ministra!

Fokster przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w Harry'ego. Zupełnie jakby się nad czymś gorączkowo zastanawiał. W końcu parsknął śmiechem. Nie był to jednak śmiech radosny, a raczej ponury i ostentacyjny. Oczy Fokstera były zimne i pozbawione wyrazu. Jedynie twarz wykrzywił teraz grymas niepohamowanej nienawiści.

— Naprawdę sądzisz, Potter, że zależy mi na stanowisku Ministra Magii? — spytał drwiącym tonem. — Ty i ta szlama — tu wskazał na Hermionę — jesteście żałośni! W ogóle nie zdajecie sobie sprawy, z kim macie do czynienia!

— Z oszustem, mordercą i złodziejem — odrzekł z odrazą Harry, zaciskając zęby. — I szczerze przyznam, że jestem zaskoczony. Bractwo Czarnej Gwiazdy zaufało ci na tyle, że członkowie Rady Starszych nie zmusili cię do złożenia Wieczystej Przysięgi?

— Bo JA nie jestem ZWYKŁYM PIONKIEM, jak ten nędzny śmierciożerca, Rowle — stwierdził dumnie Fokster. — Strzegę jednej z pięciu cnót. Jestem SENESZALEM.

HARRY POTTER i PENTAKL WĘŻOUSTYCHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz