Kiedy Harry ponownie otworzył oczy, dostrzegł nad sobą wysoki kamienny sufit. W niczym nie przypominał on niknącego w mroku sklepienia Komnaty Tajemnic. W powietrzu nie unosił się także odór wilgoci. Zamiast tego przez pobliskie, podłużne okna do środka sali wpadały pierwsze promienie słońca. Był wczesny poranek. Harry wciąż czuł się nieco osłabiony i skołowany. Szybko zorientował się jednak, że leży w śnieżnobiałej pościeli, a obok niego rozciągają się rzędy łóżek. Od razu zrozumiał, gdzie się znajduje. Podniósł nieco głowę, aby upewnić się, czy ma rację. Tak. Z całą pewnością leżał w skrzydle szpitalnym.
Podpierając się na mokrej od potu poduszce, przysiadł na swoim łóżku. Przetarł oczy dłońmi i rozejrzał się po sali. Wszystko było niewyraźne i zamazane, zupełnie jakby spoglądał przez gęstą mgłę. Wymacał dłonią swoje okulary, które spoczywały na szafce nocnej. Pospiesznie założył je na nos, a obraz od razu się wyostrzył.
Rozejrzał się nerwowo po sali. Łóżek było znacznie więcej niż zazwyczaj. Mimo to, wszystkie były pozajmowane. Na każdym spoczywała jakaś ranna osoba. Przytłaczającą większość stanowili uczniowie. Kilka łóżek zajmowali także aurorzy, wśród, których Harry rozpoznał Baggersa (co nie było łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że połowa jego twarzy pokryta była ropnymi bąblami). Obok niego, pogrążony w głębokim śnie, wypoczywał Michael Corner. Był pozbawiony lewego ucha, a jego prawy policzek pokryty był jakąś zielonkawą, świecącą substancją. Kilka łóżek dalej Harry dostrzegł także aurora, którego widział podczas przesłuchania mugolskiego sąsiada Anturii Walde w Ministerstwie Magii. Czarodziej natychmiast dostrzegł jego spojrzenie i ukłonił się niezgrabnie, krzywiąc się przy tym z bólu (miał zabandażowany cały tors). Z kolei na przeciwległym łóżku Harry z trudem rozpoznał panią Hooch, która była owinięta bandażami jak mumia. Przy jej posłaniu siedziało kilku roztrzęsionych chłopców, z posiniaczonymi twarzami i połamanymi kończynami. Pani Pomfrey pospiesznie lawirowała pomiędzy rannymi, podając im rozmaite eliksiry i lekarstwa. Pomagała jej bibliotekarka, pani Pince oraz...
— HERMIONA! — zawołał Harry, na widok przyjaciółki opatrującej rany jakiegoś przerośniętego, puszystego Puchona.
— Nareszcie się ocknąłeś! — odpowiedziała uradowanym głosem, podbiegając do jego łóżka. — Zaczynałam się już martwić. Solidnie oberwałeś!
Kiedy pochyliła się nad nim, Harry dostrzegł, że jej twarz jest blada i posiniaczona. Miała rozcięte wargi, podrapane czoło i rozczochrane włosy. Były to rany, które odniosła w czasie walki z Rose Zeller... a raczej z Jacqueline Meadowes.
— Co się stało?!— spytał Harry, czując narastającą ciekawość. — Jak się tutaj znalazłem?!
Hermiona westchnęła i przysiadła na krawędzi jego łóżka.
— Kiedy Rose... znaczy Jacqueline... — poprawiła się, w napięciu obserwując reakcję Harry'ego. — kiedy Jacqueline uciekła na miotle — kontynuowała nieco napiętym głosem — oberwałeś w głowę zaklęciem rzuconym przez tego Ślizgona. Musiał odzyskać przytomność, gdy pojedynkowałeś się z Foksterem. Wtedy do Komnaty Tajemnic wpadł Ronald z grupą aurorów. Udało nam się rozbroić chłopaka, a ciebie przetransportować tutaj.
— To znaczy, że macie tego chłopaka?! — ucieszył się Harry. — Złapaliście go, tak?!
— Złapaliśmy — potwierdziła bez entuzjazmu Hermiona. — Nazywa się Oliwer Flint. Z tego, co ustalił Ronald, to właśnie on wypalił znak Bractwa Czarnej Gwiazdy na ścianie korytarza w zamku.
— Powiedział coś więcej?! — spytał zaintrygowany Harry, energicznie poprawiając sobie poduszkę, żeby wygodniej usiąść. — Wyjawił coś na temat Bractwa?!
Hermiona pokręciła przecząco głową.
— On nie był wtajemniczony — wyjaśniła sucho. — Monaghan zwerbował go na początku roku szkolnego. Flint pomagał mu wychwytywać uczniów, których mógłby szkolić w Klubie Pojedynków do walki po stronie Bractwa.
— A Jacqueline?! — dopytywał zrezygnowanym głosem Harry. — Dopadli ją, gdy wyleciała z łazienki Jęczącej Marty?!
— Niestety nie — odpowiedziała ponuro Hermiona. — Nawiała razem z horkruksem.
Harry poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka. Uświadomił sobie, że poniósł druzgocącą klęskę. Członkowie Bractwa osiągnęli to, czego tak bardzo pragnęli. Teraz nic nie stało już na przeszkodzie, żeby wskrzesili swojego Wielkiego Mistrza.
— Jedno mnie zastanawia — mruknęła po chwili milczenia Hermiona, głęboko się nad czymś zastanawiając. — Tam na dole... w Komnacie Tajemnic... Jacqueline ocaliła ci życie przy użyciu zaklęcia tarczy...
— Też mnie to zaskoczyło — odrzekł pospiesznie Harry. — Wydawało mi się, że mnie nienawidzi. Widocznie nie potrafi zlekceważyć faktu, że jestem jej bratem...
— Nie o to mi chodzi — przerwała mu Hermiona, nieco zniecierpliwionym głosem. — Jacqueline ODBIŁA zaklęcie niewybaczalne przy użyciu zwykłego Effercio Tectum... To dość silne zaklęcie, ale nie na tyle, żeby ochronić przed zabójczą klątwą. Jest skuteczne tylko przy niektórych urokach.
— Nie pomyślałem o tym — przyznał ze wstydem Harry. — To rzeczywiście dziwne. Jak udało jej się tego dokonać?
— Nie mam zielonego pojęcia — stwierdziła Hermiona, wyraźnie rozdrażniona tym faktem i po chwili ciszy dodała weselszym tonem:— Najważniejsze, że nic ci nie jest.
Kiedy wieść o tym, że Harry odzyskał przytomność, rozeszła się po zamku, przy jego łóżku zrobiło się bardzo tłoczno. Albus i James nie odstępowali go na krok. Koło południa zjawili się także Ted, Wiktoria, jej młodsza siostra Dominika, Rose oraz Lucy, córka Percy'ego Weasleya. Wszyscy byli bardzo ciekawi tego, co zaszło w Komnacie Tajemnic. Nie ustawali w ciągłym zadawaniu pytań. Robili to na tyle głośno, że w pewnym momencie pani Pomfrey straciła cierpliwość i wywaliła wszystkich za drzwi. Gdy Harry przekonał ją, że takich intruzów będzie więcej, z ciężkim sercem pozwoliła mu opuścić skrzydło szpitalne.
— Och, Harry! Na szczęście nic ci nie jest! — powitał go radośnie dobroduszny Horacy Slughorn, kiedy Harry zszedł do Wielkiej Sali, szukając Rona i Hermiony. — Słyszałem, że mocno oberwałeś!
— Jak widzę, pan także jest w jednym kawałku — ucieszył się Harry, uśmiechając się nieznacznie. — Słyszałem, że dzielnie ochranialiście uczniów. Świetna robota, profesorze!
Slughorn nawet nie próbował ukryć faktu, że schlebia mu taka pochwała. Zanim jednak coś odpowiedział, do Wielkiej Sali wkroczył Hagrid. Harry natychmiast dostrzegł, że ma zmasakrowaną twarz i przypaloną brodę. Kulał także na jedną nogę. Na widok Harry'ego wyraźnie rozpromieniał.
— Hagridzie, wiesz gdzie mogę znaleźć Rona? — spytał Harry, kiedy po krótkim powitaniu zdołał się upewnić, że gajowemu nic poważniejszego się nie stało.
— Polazł do gabinetu dyrektora — odrzekł olbrzym. — Mają chyba trochę spraw do omówienia, nie?
— Jakich spraw? — zdumiał się Harry.
— Cholibka! To ty nic nie wiesz, chłopie?! — zdziwił się Hagrid. — Te głąby załatwiły Kingsleya! Widziałem jak aurorzy targali jego ciało! Ron wlazł teraz za niego!
Harry dopiero po chwili zrozumiał to, co usłyszał. Przypomniał sobie procedury, jakie Wizengamot wprowadził tuż po klęsce Voldemorta. Gdyby Minister Magii został zamordowany, wówczas do czasu wyboru nowego, jego urząd tymczasowo sprawować miał Szef Biura Aurorów.
Nieprzyjemne ukłucie żalu całkowicie zawładnęło sercem Harry'ego. W głowie pojawiła się uporczywa myśl: gdybym nie przyjął posady nauczyciela zaklęć, teraz pełniłbym obowiązki Ministra Magii. Przez chwilę nad tym ubolewał, po czym ocknął się i skarcił siebie w duchu za takie myślenie.
— Olimpia zaproponowała mi posadę nauczyciela w Beaxbatons — dodał donośnym głosem Hagird, w napięciu obserwując Harry'ego.
— Ale chyba nie zamierzasz opuścić Hogwartu? — zapytał natychmiast Harry, szczerze zaniepokojony. — Ta szkoła to twój dom! Tutaj są wszyscy twoi przyjaciele!
Hagrid podrapał się wielką łapą po głowie.
— No nie wim, Harry — odparł z zakłopotaniem, spuszczając wzrok. — Olimpia to moja kobita — na te słowa na jego twarzy pojawiły się pokaźne rumieńce. — Chyba naprawdę mnie lubi, nie?
Harry zbaraniał. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Z jednej strony cieszył się, że po tylu latach znajomości z Madame Maxime, Hagrid odważył się na kolejny krok. Z drugiej zaś strony nie wyobrażał sobie Hogwartu bez gajowego.
— Będziemy tęsknić za tobą — odrzekł po chwili niezręcznej ciszy.— Ale najważniejsze, żebyś był szczęśliwy.
Na te słowa w czarnych jak żuki oczach Hagrida pojawiły się wielkie łzy. Widać takich właśnie słów od Harry'ego oczekiwał. Złapał go za ramiona, podniósł do góry i potrząsnął jak kukiełką. Wszyscy uczniowie przyglądali się temu z rozbawieniem.
Kiedy w końcu Harry pożegnał się z przyjacielem, pospiesznie pobiegł do gabinetu dyrektora. Z trudem przedzierał się przez tłumy uczniów wałęsających się po zamku. Gdy dotarł na drugie piętro, z ulgą stwierdził, że uprzątnięto już gruz zagradzający drogę. W gabinecie zastał jedynie Rona i Neville'a.
— W końcu jesteś na chodzie, stary! — ucieszył się Ron, podając mu rękę. — Mamy tutaj niezły bajzel, a JA teraz mam na głowie całe Ministerstwo!
Harry odebrał te słowa jako pewnego rodzaju przechwałkę. Ponownie poczuł w sercu nieprzyjemne ukłucie żalu. Podszedł do biurka i spostrzegł leżącą na nim pelerynę-niewidkę.
— Odebraliśmy ją, kiedy udało nam się unieszkodliwić Flinta — wyjaśnił Ron, gdy Harry wziął pelerynę w dłoń. — Wygląda na to, że zwędzili ci ją z gabinetu razem z listą uczniów Gryffindoru...
Harry zwinął pelerynę w kłębek i schował do głębokiej kieszeni szaty.
— Udało się wam schwytać jakiegoś członka Bractwa? — spytał nieco chłodnym tonem. — Dorwaliście kogoś podczas walk?
Ron pokręcił przecząco głową.
— Kiedy Rose Zeller nawiała z horkruksem, oni od razu się wycofali. Walki natychmiast ustały — wyjaśnił spokojnym tonem. — Wygląda na to, że zaatakowali zamek tylko po to, żeby odwrócić naszą uwagę.
— Mamy tylko kilku Ślizgonów, którzy walczyli po ich stronie — dodał Neville, okrążając biurko dyrektora i siadając w fotelu. — Te gnojki nic jednak nie wiedzą. Nie dostarczyli nam żadnych cennych informacji. To tylko pionki.
Harry kątem oka dostrzegł spojrzenie portretu Dumbledore'a. Przypomniał sobie, w jaki sposób Fokster używał go, będąc dyrektorem Hogwartu i coś sobie uświadomił.
— Walburg zginął, będąc dyrektorem — zaczął podekscytowanym głosem. — Jego portret zawiśnie w tym gabinecie! Nowy dyrektor będzie mógł w ten sposób zasięgnąć informacji o Bractwie!
Neville i Ron westchnęli.
— To tak nie działa, Harry — stwierdził sucho Neville. — Portret wie tylko tyle, ile powiedział mu jego pierwowzór. A Fokster nie poświęcił nawet pięciu minut na nauczenie swojego obrazu czegokolwiek.
— Poza tym okazało się, że Kingsley rozszyfrował Fokstera. Pozbawił go stanowiska na długo przed przybyciem do zamku — dodał Ron.— Nie zdążył tylko tego nikomu powiedzieć...
— W takim razie skąd o tym wiecie? — spytał zawiedzionym głosem Harry.
— Od profesora Dumbledore'a — odrzekł Ron, wskazując na portret dyrektora, który teraz spoglądał wesoło na Harry'ego. — Kingsley polecił zawiesić jego bliźniaczy portret w swoim domu. W ten sposób mógł korzystać z porad Dumbledore'a — Harry westchnął ciężko, a Ron kontynuował: — Mianowałem Neville'a tymczasowym dyrektorem Hogwartu. Dlatego portret mógł w końcu wyjawić, co tutaj zaszło .
Harry nic nie odpowiedział. Właśnie dostrzegł stary egzemplarz Proroka Codziennego spoczywający na biurku. Na jego pierwszej stronie znajdował się obszerny artykuł zatytułowany: „PRAWDA O WYBRAŃCU WKRÓTCE WYJDZIE NA JAW. NOWA KSIĄŻKA RITY SKEETER NIEBAWEM W SPRZEDAŻY".
Tekst opatrzony był zdjęciem wścibskiej reporterki, która przenikliwie spoglądała teraz na Harry'ego, ściągając usta w nieszczerym uśmiechu. Ten widok przypomniał Harry'emu ostatnie spotkanie z Ritą. To pozwoliło mu coś sobie uświadomić. Teraz wszystko zaczynało się układać w sensowną całość. Zupełnie jakby ktoś zapalił Harry'emu lampkę w głowie. Pozornie nie powiązane ze sobą fakty i wydarzenia zaczęły łączyć się w logiczny ciąg zdarzeń.
— W Komnacie Tajemnic był wampir — oznajmił sucho, po chwili milczenia.
— Hermiona nam już mówiła — odrzekł beznamiętnie Ron.
— Widać Meropa nie opuściła zamku — dodał Neville.
— Meropa jest niewinna — stwierdził stanowczo Harry. — Została sprytnie wrobiona. Wiem, kto naprawdę jest wampirem.
Neville uniósł brwi.
— Skąd wiesz, że Meropa Bloomenbach jest niewinna? — spytał bez przekonania Ron. Harry przeszedł się dwa razy po gabinecie, porządkując w myślach fakty.
— Rolanda Hooch twierdziła, że widziała Sylasa Wilkie wracającego nocą z Zakazanego Lasu — zaczął podnieconym głosem, z trudem łapiąc powietrze do płuc. — Podobno wykonywał jakieś ściśle tajne polecenie dyrektora. Kiedy jednak zapytałem o to Fokstera, nie miał pojęcia, o czym mówię!
— To jeszcze nie dowodzi, że Wilkie jest wampirem — odrzekł bez entuzjazmu Neville. — Być może Fokster cię okłamał. Zresztą to nie byłby pierwszy raz...
— Fokster mówił prawdę! — zaperzył się Harry. — Wilkie rzucił na Hooch Imperiusa, żeby zapewniła mu alibi— wyjaśnił. — Meropa była kiepską czarownicą. Niespecjalnie umiała czarować. Właśnie dlatego nauczała mugoloznawstwa! Ją najłatwiej było mu wrobić!
— Kiedy Slughorn przyłapał ją w spiżarni, zostawił z nią Sylasa! — zawołał Neville, takim tonem jakby nagle go olśniło. — Akurat wtedy Meropa nawiała!
— Ona nie nawiała — odparł Harry. — Sylas nie mógł pozwolić, żebyśmy ją przesłuchali. Dlatego zaaranżował jej ucieczkę.
— Jednego nie rozumiem — powiedział po chwili namysłu Ron. — Skoro Wilkie jest wampirem i przebywał w Hogwarcie przez cały ten czas, dlaczego w ostatnich tygodniach nie dochodziło do żadnych ataków?
Harry nie odpowiedział. Nie umiał tego wyjaśnić.
— Jest tylko jeden sposób, żeby poznać odpowiedź na to pytanie — stwierdził Neville. — Musimy odwiedzić Sylasa. I to jak najszybciej!
Nie zwlekając ani chwili dłużej, uzbrojeni w różdżki, pobiegli do gabinetu nauczyciela numerologii. Kiedy znaleźli się w jego klasie, Harry zauważył że drzwi do gabinetu Sylasa są uchylone. Zza nich dochodziły jakieś hałasy. Zupełnie jakby ktoś pakował się w pośpiechu, rozrzucając przy tym drobne rzeczy i trzaskając drzwiczkami szafek.
Neville przysunął palec do ust, dając do zrozumienia towarzyszom, by byli cicho. Stawiając ostrożnie kroki, ruszył przed siebie z wyciągniętą różdżką. Harry i Ron kroczyli tuż za nim. Kiedy stanęli przy drzwiach, przez wąską szczelinę zobaczyli rozhisteryzowanego Sylasa. Krzątał się wściekle po gabinecie i chaotycznie pakował swoje walizki. Wyglądał paskudnie. Miał bladą, trupią twarz i podkrążone oczy.
— Dokąd się tak spieszysz, Sylasie? — spytał niewinnym tonem Neville, otwierając kopnięciem drzwi i wkraczając do środka, z różdżką wycelowaną prosto w jego pierś. Wilkie pobladł na twarzy jeszcze bardziej. Kiedy dostrzegł spojrzenie Harry'ego, spuścił wzrok. Choć był roztrzęsiony i pobudzony, nie spojrzał nawet w kierunku swojej różdżki, leżącej na biurku.
— Doszliście wreszcie, że to ja za tym wszystkim stoję — westchnął zrezygnowanym głosem, ze smutkiem siadając na pobliskim krześle.— Miałem nadzieję, że to się wkrótce stanie.
— Miałeś nadzieję, że cię zdemaskujemy?! — powtórzył z niedowierzaniem Ron, a Sylas potwierdził kiwnięciem głowy.
— Jeśli chciałeś, żebyśmy cię złapali, czemu sam się nie przyznałeś? — spytał bez przekonania Neville. — Zamiast tego z premedytacją wrabiałeś Meropę.
— Ta flądra sama sobie na to zasłużyła — prychnął nerwowo Sylas. — Szpiegowała wszystkich nauczycieli w Hogwarcie! Donosiła na nas reporterce Proroka Codziennego!
— Napadłeś na mojego syna — stwierdził napiętym głosem Harry, robiąc krok do przodu i zaciskając w dłoni różdżkę. — James przez ciebie jest teraz wampirem! Powinienem cię za to zabić, Wilkie!
— Śmiało, Potter. Wolę śmierć niż ciągłe wyrzuty sumienia! — odrzekł zmęczonym głosem Sylas, a Harry wytrzeszczył oczy ze zdumienia.— Myślicie, że chciałem tego? — spytał zrezygnowanym głosem. — Sądzicie, że chciałem zostać wampirem i atakować niewinnych ludzi?
Harry'ego zamurowało. Zapadło niezręczne milczenie.
— Skąd wziąłeś się w Komnacie Tajemnic? — burknął po chwili Ron. Sylas westchnął.
— Widziałem jak Monaghan, Fokster i Zeller schodzą do niej razem z trzema uczniami — wyjaśnił. — Chciałem im pomóc. Niestety nastąpiła moja przemiana i nie byłem już w stanie się kontrolować.
— Zapomniałeś sporządzić sobie Wywar Księżycowy? — spytał ironicznie Neville.
— Nie zapomniałem — odrzekł sucho Sylas. — Brakowało mi składników — wyjaśnił. — Nie sądziłem, że Potter zniszczy ingrediencje, które podłożyłem w gabinecie tej wiedźmy.
Harry przypomniał sobie teraz zawartość szafy Meropy, którą zniszczył Szatańską Pożogą. Na dolnej półce znajdował się przecież kompletny zestaw do sporządzenia Wywaru Księżycowego.
— To ty włamałeś się do gabinetu Snape'a, prawda?! — spytał natychmiast ostrym tonem. — Znalazłeś recepturę w pamiętniku Księcia Półkrwi, tak?!
Sylas potwierdził kiwnięciem głowy.
— Co zrobiłeś z Meropą? — spytał chłodno Ron. — Gdzie ona teraz jest?
Wilkie uniósł nieco głowę i wskazał na przeciwległą ścianę, pod którą stało duże biurko z mnóstwem szuflad. Wyglądem przypominało nieco te, które znajdowało się w gabinecie Harry'ego.
— Schowałeś Meropę w szufladzie? — zakpił Ron, a Sylas potwierdził kiwnięciem głowy, wprawiając wszystkich w osłupienie. Harry zrobił krok w kierunku biurka. Machnął różdżką, a większość szuflad wyskoczyła z niego z głośnym trzaskiem. Pozostało zaledwie kilka, pozbawionych uchwytów. Jedna z nich miała wielką, włochatą dłoń, przypominającą kończynę trolla. Harry przykucnął przy niej i podrapał ją po wewnętrznej stronie. Dłoń natychmiast zareagowała. Zgięła wszystkie palce, pozostawiając tylko środkowy.
— Nieźle! — zaśmiał się z podziwem Ron. — Ciekawe, kto wymyślił to cudo?!
— Trzeba napluć na nią — wyjaśnił sucho Sylas. Harry z lekkim oporem odcharknął i splunął prosto na wystawiony palec. Dłoń ponownie się rozłożyła, a szuflada wyskoczyła do przodu tak nagle, że nieomal wybiła Harry'emu zęby.
— Jest tam coś? — spytał zaintrygowany Neville, zaglądając przez ramię Rona. Harry pochylił się nad szufladą. Zamiast płytkiego dna dostrzegł rozciągający się wewnątrz głęboki tunel. Zakręcał gdzieś w lewo. U jego podstawy leżała wychudzona Meropa Bloomenbach. Była brudna, blada i nieprzytomna.
— Żyje, choć wielokrotnie miałem ochotę ją zabić — stwierdził z odrazą Sylas. — Przynajmniej nie kłapałaby dłużej dziobem! Żadne zaklęcie nie mogło jej uciszyć!
— Przez ostatnie tygodnie karmiłeś się jej krwią? — spytał zaintrygowany Harry, a Sylas ponownie przytaknął.
— Zabiłeś centaura, zaatakowałeś turystów, zraniłeś bezbronnego ucznia. A teraz okazuje się jeszcze, że uwięziłeś nauczycielkę — podsumował chłodno Ron. — Sporo osiągnięć jak na jednego wampira. Teraz będziesz musiał za to wszystko zapłacić. W Azkabanie już grzeją dla ciebie celę!
— Prędzej umrę, niż pójdę do Azkabanu! — warknął Sylas, niespodziewanie rzucając się w kierunku biurka.
Harry był jednak czujny. Jednym ruchem różdżki odrzucił Sylasa pod samą ścianę. Kolejnym machnięciem wyczarował grube liny, które oplotły ciało wampira, zupełnie go obezwładniając.
Jeszcze tego samego dnia Crout w towarzystwie dwóch innych aurorów przetransportował Sylasa Wilkie do Azkabanu. Wampir miał tam przebywać do czasu przesłuchania w Ministerstwie. Meropa Bloomenbach trafiła natomiast do Szpitala Świętego Munga, gdzie szybko dała się we znaki tamtejszym pacjentom.
— Dobrze, że chociaż wampira mamy już z głowy — westchnął Neville, kiedy wraz z Harrym i Ronem schodził po schodach, kierując się do Wielkiej Sali. — Mam nadzieję, że kolejny rok szkolny będzie spokojniejszy. Mniej morderstw, intryg i smoków.
— Nie mów mi, że przestałeś lubić smoki! — rzucił z rozbawieniem Ron.
— Nie ma się z czego cieszyć — stwierdził z poirytowaniem Harry, wciąż czując nieprzyjemny skurcz żołądka. — Stoimy u progu kolejnej wojny czarodziejów. Powrót Salazara Slytherina to już tylko kwestia czasu. Bractwo jest wyjątkowo potężne, co było widać ubiegłej nocy. Czeka nas wiele pracy, Ron. Dużo wyzwań.
— Stary, zabrzmiałeś teraz zupełnie jak Hermiona — wycedził Ron, a Neville parsknął śmiechem. Harry musiał się bardzo postarać, żeby nie zareagować tak samo.
Kiedy cała trójka wkroczyła do Wielkiej Sali, przy czterech długich stołach siedziały grupki uczniów. Byli to młodsi adepci magii, którzy nie brali udziału w walkach. Wśród nich Harry dostrzegł Albusa. Siedział w połowie stołu Gryffindoru, zawzięcie dyskutując o czymś ze swoim przyjacielem Henrym. Obaj wyglądali zupełnie tak, jakby wydarzenia w Komnacie Tajemnic w ogóle nie miały miejsca.
— Kto by pomyślał, że wnuk Voldemorta będzie kumplował się z synem Harry'ego Pottera — zaśmiał się Ron. — Niezły temat dla naszej ukochanej Rity Skeeter!
— To nie nasze pochodzenie świadczy o tym, jakimi ludźmi jesteśmy — stwierdził z przekonaniem Harry, obserwując kątem oka obu chłopców. — O tym, kim jesteśmy decydują nasze czyny.
— Czy ty aby na pewno nie nazywasz się Hermiona Granger?! — zakpił Ron.— Bo brzmisz zupełnie jak ona!
Harry już miał parsknąć śmiechem, kiedy do Wielkiej Sali zupełnie niespodziewanie wparowała Hermiona. Wyglądała na nieco roztrzęsioną i spiętą. Na jej widok głupkowaty uśmieszek spełzł z twarzy Rona.
— Och, jesteś, Harry! — zawołała, świdrując przyjaciela zaniepokojonym spojrzeniem. — Ginny cię wszędzie szuka!
— A co ona tu robi?! — zdumiał się Harry. — Nie rozmawiamy ze sobą od Wielkanocy. Jest przecież na mnie obrażona!
— To mało powiedziane — odparła sucho Hermiona. — Ona jest na ciebie wściekła!
Neville i Ron obdarzyli Hermionę zaciekawionymi spojrzeniami.
— A co się znowu stało?! — westchnął ze zniecierpliwieniem Harry, ale Hermiona nie zdążyła mu odpowiedzieć.
— HARRY POTTERZE! — wrzasnęła Ginny, wpadając do Wielkiej Sali z miotłą w ręku. Głowy wszystkich uczniów momentalnie zwróciły się ku niej. Gwar rozmów ucichł.
— Co się stało, kochanie? — jęknął niewinnym tonem Harry (znał doskonale swoją żonę i wiedział, że w tak niebezpiecznych sytuacjach jak obecna, lepiej było jej dodatkowo nie denerwować. Zwłaszcza gdy trzymała w ręku miotłę!).
— CO SIĘ STAŁO?! — powtórzyła Ginny, kipiąc ze złości, a Harry instynktownie zrobił krok do tyłu. — RACZEJ, CO TY NAROBIŁEŚ?! ZNOWU JESTEM W CIĄŻY!
— To co się tak pieklisz?! — burknął natychmiast Ron, ignorując uciszające spojrzenie Hermiony. — Przecież to rewelacyjna wiadomość!
Ginny obdarzyła go krótkim, pełnym wściekłości spojrzeniem. Natychmiast zamilkł.
— Może porozmawiacie o tym na osobności? — zaproponowała roztrzęsionym głosem Hermiona, z niepokojem zerkając na przyjaciółkę. Ginny musiała jej jednak nie dosłyszeć. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
— Mieliśmy umowę!— warknęła do męża, robiąc krok w jego stronę i niebezpiecznie unosząc miotłę. — Troje dzieci i na tym koniec! Obiecałeś, że na tym poprzestaniemy! OBIECAŁEŚ!
Harry poczuł, że grunt pali mu się pod nogami. Z jednej strony był zażenowany zachowaniem żony i sytuacją, w jakiej się znalazł, z drugiej zaś strony doskonale ją rozumiał. Przez lata wspólnego życia wielokrotnie powtarzała mu, że nigdy nie chciałaby mieć tak licznego potomstwa, jakie mieli jej rodzice. Dzieciństwo w biednej, wielodzietnej rodzinie było dla Ginny źródłem kompleksów i przykrych doświadczeń. Choć stała się przez to silniejsza i pewniejsza siebie, ze smutkiem wracała wspomnieniami do tych momentów, kiedy jej rodzice z trudem wiązali koniec z końcem.
Wielokrotnie z wyrzutami sumienia obserwowała ukochaną matkę, która całe swoje życie poświęciła i podporządkowała dzieciom. Ginny zawsze powtarzała sobie, że nie podzieli jej losu. Pragnęła od życia czegoś więcej. W dniu ślubu Harry obiecał, że pomoże jej to osiągnąć. Jednak z każdym kolejnym dzieckiem szansa na to oddalała się coraz bardziej.
— Kochanie, wiem że tego nie planowaliśmy... — zaczął ostrożnie Harry, ale Ginny natychmiast mu przerwała.
— Oczywiście, że tego nie planowaliśmy! — warknęła ze złością. — Za rok Lily ma pójść do Hogwartu! Znowu miałam być wolna! Wiesz, że chciałam wrócić do Harpii! Wiesz doskonale, jak bardzo brakuje mi quidditcha! OBIECAŁEŚ, ŻE KIEDY DZIECI PÓJDĄ DO HOGWARTU BĘDĘ MOGŁA ZNOWU GRAĆ!
Ostatnie zdanie wywrzeszczała niczym wyjec, który Ron otrzymał na drugim roku od swojej matki. Harry poczerwieniał na twarzy. Ron, Neville i Hermiona odwrócili głowy, z zakłopotaniem rozglądając się po twarzach uczniów, którzy w skupieniu przyglądali się całej tej scenie.
— Naprawdę powinniście porozmawiać na osobności — pisnęła niemal szeptem Hermiona, starając się zignorować tłumy gapiów. Harry cały dygotał. Ogarnęła go wściekłość, że Ginny stawia swoją drużynę ponad własne dzieci, ale mimo to odczuwał też olbrzymie wyrzuty sumienia. Z poirytowaniem popatrzył żonie w oczy i momentalnie serce mu zamarło. Dostrzegł w nich łzy. Ginny dygotała, starając się zdusić płacz. Krople łez spływały po jej policzkach. Harry poczuł jak żal ściska go za serce. Złość momentalnie odparowała, ustępując miejsca głębokiej miłości, która dała o sobie znać ze zdwojoną siłą. W namacalny sposób odczuł teraz jak bardzo kocha swoją żonę. Powoli zbliżył się do niej, stając tuż przy jej twarzy. Popatrzył jej głęboko w oczy. Odwzajemniła się tym samym. Milczała wstrzymując oddech. Delikatnym gestem otarł jej policzki, zatrzymując na chwilę dłoń na jej aksamitnych ustach. Czuł, że serce łomocze mu jak oszalałe. Wiedział, co ma teraz zrobić. Instynktownie, gwałtownym ruchem objął Ginny w talii, przyciskając mocno do siebie i złożył namiętny pocałunek na jej ustach. Rozległ się łomot miotły upadającej na kamienną posadzkę. Ginny zadrgała w jego ramionach, popatrzyła mu głęboko w oczy i błyskawicznie oplotła jego szyję swoimi dłońmi, odwzajemniając pocałunek, który połączył ich usta na dłuższą chwilę.
W tym momencie Wielką Salę wypełniła burza oklasków i radosne okrzyki uczniów. Neville zachichotał. Ron przycisnął do siebie Hermionę, a kiedy spostrzegł łzy spływające po jej policzkach, pochylił się nad nią i ich usta również połączyły się we wzajemnym pocałunku.
— I co teraz będzie? — spytała ochrypłym głosem Ginny, kiedy po chwili mąż przytulił ją do siebie, głaszcząc czule po głowie.
— Zobaczymy co przyniesie kolejny dzień — zaczął rozsądnie Harry. — Ale bez względu na to jakie przeciwności są przed nami — tu zerknął na twarze swoich przyjaciół — razem przetrwamy wszystko.
CZYTASZ
HARRY POTTER i PENTAKL WĘŻOUSTYCH
FanfictionPierwszy tom trylogii Bractwa Czarnej Gwiazdy, w którym Harry Potter jako dojrzały czarodziej powraca po latach do Hogwartu, żeby rozwikłać tajemnicę zagadkowej śmierci jednego z dobrze znanych profesorów Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Przypadkowo o...