Brat Quentina był naprawdę mądrym człowiekiem, bo wysyłał pieniądze. Rodziny ćpunów zazwyczaj odcinały ich od wszelkich środków, żeby nie mieli za co kupować. Ten system miał pewne plusy (spokojne sumienie i nadzieja na Niebo po śmierci), ale problemu nie rozwiązywał. Dobrze, bo ktoś musi okradać sklepy i pracować w burdelach.
Quentin zawsze miał na dragi i często na życie. Nie musiał zastanawiać się, na co wydawać pieniądze. Nigdy. No, prawie. Raz głowił się nad tym cały dzień.
Chodził w kółko po trzech ulicach. Jedna prowadziła na dworzec, gdzie zazwyczaj pałętał się jego ulubiony dostawca. Druga prowadziła do pustostanu, który faktycznie stał wtedy pusty. Trzecią zawracał z jednej do drugiej i drugiej do jednej.
Banknoty ciążyły mu w kieszeni. Miał dziką ochotę pozbyć się wszystkich. Nie umiał obchodzić się z gotówką, zazwyczaj nie musiał trzymać jej w dłoniach dłużej niż godzinę.
Chodził tak, i to nie jest kłamstwo, cztery godziny. W połowie zapomniał, po co rusza nogami, wcześniej zgubił się na trzech ulicach, potem nie myślał już nawet o pieniądzach. Kilka razy chciał wracać do domu, bo czuł się jednak zbyt trzeźwo, ale zakręty zbyt go nęciły. Chciał upewnić się, że stanął na każdej płytce chodnikowej przy drodze.
Zamyślił się, zapatrzył i wpadł na mężczyznę w garniturze. Ten obrzucił go zdegustowanym spojrzeniem, spojrzał na szwajcarski zegarek i wszedł do pobliskiego sklepu. Quentinowi trochę zajęło przypomnienie sobie, gdzie ostatni raz go widział.
To był mąż Apirl. Biznesmen, który zapewni jej piękne życie, ale będzie musiała zwalać mu na zawołanie. Ta myśl przywróciła go na ziemię i przypomniała, że jak ostatni idiota chodzi po trzech ulicach bez celu.
Spojrzał na sklep, w którym zniknął biznesmen i chyba w końcu uwierzył w przeznaczenie. Jubiler, a na wystawie kolczyki z białego złota.
Jego kieszeń szybko stała się pusta, a dusza lekka.
Na spotkanie z April czekał cały tydzień. Chodzili co prawda razem do szkoły, ale to niczego nie gwarantowało. On palił skręty za budynkiem, ona papierosy w łazience. Na korytarzach nawet na siebie nie patrzyli, chyba nie chcieli się oglądać w koszu na śmieci. Jakoś tak się złożyło, że wpadli na siebie w tym samym klubie, w którym się poznali.
Quentin, który od wizyty u jubilera ciągle nosił kolczyki w kieszeni, zaciągnął ją w kąt sali. Było ciemno, głośno i tłoczno, ale to nie przeszkadzało mu w mówieniu, a jej w słuchaniu.
— Mam dla ciebie prezent.
April wzięła welurowe pudełeczko z pewną obawą. Rozmowa z Quentinem nie wydawała jej się dziwna, a tym bardziej nieodpowiednia. Była zupełnie naturalną koleją rzeczy, jakby każde wydarzenie, od wizyty w szpitalu, prowadziło tylko do tego jednego momentu.
Na widok kolczyków z białego złota coś chwyciło ją za serce i jak na złość nie chciało puścić.
— Przespałam się z Petem — przyznała, chociaż nie wiedziała po co. — Kilka razy. Chyba się całkiem umawiamy.
— No tak, jasne. Nie wiem, kto to, ale musiał znaleźć czterolistną koniczynę. Kolczyki sobie zachowaj.
— I tak miałam z nim skończyć. U mnie to nic nie zmienia, a mówię na wypadek, gdyby miało u ciebie. Więc?
Więc Quentin nie zastanawiał się długo, bo żadne zachowanie April nie mogło "czegoś zmienić" u niego. Pocałowali się szybko i powierzchownie w rogu klubu, a długo i głęboko w pustostanie.
Życie wróciło do normy. Prawie.
![](https://img.wattpad.com/cover/242902199-288-k306800.jpg)
CZYTASZ
świat na sprzedaż
Espiritualświat został sprzedany dlatego zapukaliśmy do bram nieba ale tam już nikt nie otworzy