Pov Harry
Wstałem rano. Była 5 rano, chłopacy już dawno wstali, bo słyszałem ich kłótnie na temat mojego przemówienia. Liam jak zawsze stał za mną murem, a Josh bał się, że wataha tego nie przyjmie. Nie dziwiłem mu się. Znał przemówienia mojego Ojca i nie moje nie było tak dobre, ponieważ było od serca..
Rozejrzałem się po pokoju i nikogo w nim nie zastałem. Zacząłem się zastanawiać, czy na pewno słyszałem wczoraj w nocy Lou, który przy mnie leżał, czy to nie był tylko sen. Ale przecież nie mogłem przez cały czas o tym myśleć. Musiałem zająć się sprawami watahy jak to na Alphę przystało.
Szybko wstałem i poszedłem do łazienki. Jak zwykle zacząłem od szybkiego prysznicu. Nawet nie zwracałem uwagi na temperaturę wody. Kiedy już się obmyłem, szybko się przebrałem, żeby zejść na dół, zjeść śniadanie i przywitać się z chłopakami. Tak też zrobiłem. Śniadanie było takie jak każde. Nie miałem czasu by zrobić sobie coś porządniejszego. Zjadłem małą kanapkę i tyle jak na razie mi wystarczyło. Pobiegłem jeszcze do łazienki dla gości, która znajdowała się na parterze, żeby umyć zęby i się do końca ogarnąć. Założyłem granatową kamizelkę i już byłem gotowy do wyjścia. Wyszedłem z łazienki i udałem się do salonu, by powiedzieć Joshowi, żeby się zbierał, ponieważ musi mnie zawieźć:- To co, my się będziemy zbierać. - Skierowałem te słowa do Liam'a.
- Dobrze, trzymam kciuki. - Uśmiechnął się do mnie, a ja szybko odwzajemniłem ten uśmiech.
- Chodź Josh. - Wskazałem na drzwi wyjściowe, a on szybko ruszył w moją stronę z kubkiem kawy w ręku.
- Tylko wejdę do kuchni i odstawię kawę. - Powiedział, a gdy przechodził obok mnie, potknął się. Zdążyłem go złapać, ale biała koszula razem z moją marynarką ucierpiały. Szybko to z siebie zdjąłem, ponieważ kawa była dalej gorąca. A blondyn patrzył na mnie cały czas..
- Josh.. Nic Ci nie jest? - Zapytałem.. Byłem trochę wkurwiony, ale musiałem być spokojny przed przemówieniem.
- Nie.. Nic, dzięki.. Przepraszam, Hazza. - Pokłonił się i ze spuszczoną głową opuścił salon.. A mnie nagle zaczął okropnie piec brzuch.
- Harry, powinieneś chyba jechać z tym do szpitala. - Powiedział Lee, pokazując na mój brzuch.
- Nie będę jeździł po żadnych pierdolonych szpitalach! Spóźnię się na przemówienie! - Uniosłem głos, a Liam spojrzał na mnie jak na debila.
- Nie pozwolę Ci nigdy w takim stanie nigdzie jechać, więc przepraszam za to... - Podszedł do mnie i kiwnął głową, dopiero teraz zorientowałem się, że za mną stał Josh.
- Dobrze, że jesteś młody. Możesz iść już do samochodu. Ja tylko się przebiorę i do Ciebie dołączę. - Oznajmiłem, spowrotem odwróciłem się i spojrzałem na Liam'a. Który stał znacznie dalej niż wcześniej.
- Ile to kosztowało? - Wskazał na wazon w rogu pokoju, przy którym akurat stał.
- Lee! Zostaw, to jest absolutnie bezcenne! -Krzyknąłem, a on na mnie spojrzał i się uśmiechnął.
- Hmm.. Szkoda by było gdyby coś się stało.. - Położył rękę na górnej części wazonu. - Chyba, że pojedziesz do szpitala.
- Nigdy. - Odpowiedziałem, a on wziął szklane naczynie do ręki i trzymał metr nad ziemią. W pewnym momencie go puścił.. A ja Szybko do niego podbiegłem i upadłem na kolana. Nagle poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu, a drugą ręką zakrył mi usta i nos jakąś szmatką. Łatwo było się domyśleć, że był to chlorometan.. Upadłem na zimną podłogę. A Lee podszedł do mnie.. A ja zamknąłem oczy..
- Chodź Josh, pomożesz mi go zanieść do samochodu i zawieźć do szpitala. - Powiedział Liam.
- Do szpitala? Des w swojej piwnicy ma własny szpital, więc to zajmie szybciej i nie obudzi się po drodze i nie pozabija nas w tej limuzynie. - Zaśmiał się i spojrzał na Liam'a. - Zaprowadzę Cię. - Zaczęli iść w kierunku schodów i zeszli na sam dół gdzie był korytarz z kilkoma parami drzwi. Weszli do jednych z nich, gdzie znajdowała się ogromna sala szpitalna. Położyli mnie na jednym z łóżek, a Josh zawołał lekarzy.
Obudziłem się dopiero po jakimś czasie. Przy mnie stał Lee.- Cześć, Trupie. - Uśmiechnął się do mnie.
- Wal się.. Zbiłeś mi wazon i wywiozłeś mnie gdzieś.. A na przemówienie się spóźniłem. Dobrze wiesz, że wataha mnie teraz nie uzna. - Oznajmiłem z wyrzutem, a uśmiech z twarzy bruneta zszedł dosyć szybko.
- Taa.. Zamknij się, Hazza. Jesteś pierdoloną Alphą, więc jakim prawem mogą Cię nie uznać? - Zapytał, a raczej stwierdził. - Kiedy już się podniesiesz, ubieraj smoking, który leży na krześle i jedziemy do centrum. - Powiedział, po czym wyszedł z sali, a ja zostałem sam.
2h później
Byliśmy już pod ogromną rezydencją, w której miało odbyć się moje przemówienie. Czekaliśmy w limuzynie. W końcu postanowiłem z niej wysiąść i udać się do środka. Kiedy przekroczyłem próg budynku, wszyscy zebrani spojrzeli się na mnie z pogardą i nienawiścią w oczach. Jeden z nich krzyknął w moją stronę:
- Spóźnia się i pewnie nawet nie ma nic dobrego do powiedzenia! Nikt nigdy nie będzie lepszy od Alphy nad Alphami, Desmond'a Stylesa! Nawet jego pierworodny syn!
- Nie chcemy Cię tu! Wróć jak już będziesz gotowy dowodzić, dzieciaku! - Krzyknęła inna osoba. Stałem tam i dalej wysłuchiwałem ich gróźb, wyzwisk i pytań związanych z powrotem Des'a. Nagle wszedł Josh słysząc awanturę, która odbywała się wewnątrz budynku.
- Chodź, Hazza. Nie powinieneś to teraz być. - Szepnął mi do ucha, po czym udał się w stronę drzwi, otwierając mi je. Pośpiesznie opuściłem budynek.
- To jest bez sensu.. a Liam był pewny, że ja jako "Pierdolony Alpha" sobie poradzę.. - Oznajmiłem i czekałem aż młody szofer otworzy mi drzwi. Kiedy w końcu to zrobił, wygodnie usiadłem na swoim miejscu i po chwili ruszyliśmy w stronę domu. Byłem okropnie wkurwiony, ale postanowiłem zadzwonić do Lou, który jak zawsze mnie uspokajał. Mimo, że miałem sobie z nim odpuścić. Szybko wybrałem do niego numer i zadzwoniłem.. Po rozmowie byłem jeszcze bardziej zdenerwowany. Wiedziałem, że mnie nie posłucha i wyjdzie na ten spacer, sam. Postanowiłem go śledzić.
- Josh.. - Powiedziałem, a on westchnął pytająco. - Jedź na rynek pod to miejsce. - Pokazałem mu GPS, na którym miałem namiary Louisa.. Jechaliśmy tak chwilę. Kiedy szofer się zatrzymał zacząłem szukać mojego celu. Gdy go w końcu znalazłem niski brunet skręcił w jedną z uliczek. - Zaraz wrócę.. - Oznajmiłem i wybiegłem z samochodu w stone Lou. Okazało się, że ktoś wszedł tam przede mną. Był to wysoki białowłosy z czarnymi odrostami chłopak, wyglądał na kogoś w moim wieku. Jego ręce pokrywały tatuaże. Miał na sobie czarne jeansy i koszulkę wyciągniętą na wierzch. Schowałem się za śmietnikiem w alejce. I obserwowałem to co się działo. Lou stał do niego tyłem..
- Więc jednak przyszedłeś.. - Powiedział cicho.. brunet.
- Tsaa... I tak czuje się dziwnie z faktem, że rozmawiam z wilkiem nie próbując go zabić. - Zaśmiał się. - To czego potrzebujesz Tomlinson?
- Czasu.. Potrzebuję czasu. - Powiedział i odwrócił się twarzą do chłopka. - Nie dam rady..
- Nie mogę Ci na to pozwolić, Tomlinson. - Wyjął metalowego glocka zza swojego pasa i podszedł do Louisa. Złapał go za ramię i przyłożył mu pistolet to skroni.. - Ja chce go na teraz, na zaraz. Rozumiesz Tomlinson? - Krzyknął i obiął Lou w pasie. Przyciągnął go do siebie, a ja wpadłem w furię. Podbiegłem do nich i rzuciłem się na białowłosego. Strzelił mi w ramię, ale przez nadpływ adrenaliny nie czułem bólu. Zacząłem go szarpać. Udarzałem jego głową o beton. Chłopak był cały pokryty krwią. Jego brązowe oczy patrzyły w moje jakby wiedział, że to jego ostatni raz kiedy walkczy z kim kolwiek. Lou stał obok... I próbował coś powiedzieć.
- Harry.. - Spojrzałem na niego.. Ale szybko zamknąłem oczy, żeby uniknąć jego wzroku.. - Przestań.. Zayn jeszcze nikogo nie skrzywdził!
- Ja... - Nic już nie powiedziałem. Wstałem, wyciągnąłem chustę z kieszeni i wytarłem ręce. Spojrzałem na Zayna i odeszłem..
CZYTASZ
Changes Hurt / Larry ~
WerewolfMłody, miły, uczciwy chłopak.. A jednak Alpha i wódz watahy. Musi opuścić swoją rodzinę i przyjaciół i wyjechać do Ojca w sprawach biznesowych. Desmond powierza mu wszystko, ale jednak coś poszło nie tak.. przez co młody Wilk zmienia się...