- Nie przeszkadzaj sobie i nie krępuj mną. - Odpowiedziała patrząc na jego zaskoczoną minę, gdy wszedł do salonu i zastał ją owiniętą jedynie w kuse, kąpielowe i mocno wilgotne prześcieradło. Siedziała swobodnie, ale nie wyzywająco przy kominku w drewnianym, wygodnym karle w Wietrzynm Domku, który po gruntownym remoncie wietrzny i pełen przeciągów był już tylko z nazwy. Popiła wina, którego pełen kieliszek trzymała w dłoni.
- Wychowałam się w burdelu. Nagość niespecjalnie mnie krępuje - oznajmiła bezceremonialnie, odstawiła pusty kieliszek i odwróciła się do niego plecami sięgając po lutnię, prezent od Elisif. Wilgotne włosy opadły jej na kark i policzki. Cieszył się, że nie widzi teraz jego twarzy. Jej cierpki język nie darowałby sobie uszczypliwości. Jego własny, nie mniej uszczypliwy stać było jedynie na idiotyczne:
- Słucham? - z wrażenia aż usiadł w drugim, stojącym obok dębowym krześle.
- A! Ty się księżniczki spodziewałeś? - zaśmiała się. Gorzko. Dokręciła struny instrumentu, mocno, aż zatrzeszczał gryf.
- Burdel był prima sort. W samym centrum Cyrodill, w stolicy. Brzdąknęła na lutni. Po chwili, po kilku nieudolnych nutach i kolejnym kieliszku wina popłynęła melodia i wyrwane z kontekstu słowa:
" Dajesz mi niespokojnie myśli niepokoje.
Tyle ich wciąż masz..
Podtrzymywałeś moją głowę,
nie roztrzaskałam skroni o podłogę, póki co.. "
- Cóż za optymizm - wszedł jej w słowo cierpko.
- Prawda? Biorąc pod uwagę, że nie uciekłeś z moimi pieniędzmi, po tym jak cię wynajęłam.
- Osobliwe podziękowanie, póki co. - Zaśmiał się. - Myślałem, że w zamtuzach uczy się się śpiewania nieprzystojnych kupletów.
- Owszem. Nie tylko śpiewania i nie jedynie kupletów. Umiem też śpiewać ballady, układać limeryki na poczekaniu i znam na pamięć "Chutliwą aragoniańską pokojówkę". Potrafię upić rosłego chłopa sama pozostając trzeźwa, pociągnąć za język niemowę i targować się jak khajiit. A, i mogłabym odmalować z pamięci wszystkie ryciny ze "Wschodniej Sztuki Ars Amandi".
- I tyle?
- I tyle. Na więcej pikanterii, nie liczy. Przybytek był rodzinny. Rajfurka, która mnie wychowała, matką. A sam burdel spłonął, gdy ja bezpieczna, uczyłam się w Kolegium Szeptów. Matka zdążyła jeszcze puścić umyślnego z niewielką sakiewką i poleceniem natychmiastowego opuszczenia miasta. Po raz kolejny musiałam uciekać. Pierwszy raz uciekłyśmy razem, gdy byłam małym dzieckiem. Zbyt małym, by coś więcej prócz ognia i pożogi pamiętać. Potem - jej usta i dłonie trzymające lutnię zacisnęły się mimowolnie - historia się powtórzyła.
Zamilkła. Odwróciła twarz i zapatrzyła w ogień. Wstał i dolał jej wina, podał kieliszek.
- Proszę, sera*.
Wypiła niemal jednym haustem. Włosy już jej wyschły. Podobnie jak okrywające jej nagość prześcieradło. Skóra policzków dekolt i końcówki uszu od trunku i ciepła bijącego z kominka nabrały kolorów. Widział w niej teraz nie jedynie najpotężniejszą kobietę w Skyrim. Nie pyskatą, anonimową magiczkę, która go najęła. I nie Dovhakiin, a młodą, zagubioną dziewczynę. Dziecko niemal. Spojrzała na niego. Oczyma, w którym dzieciństwo zgasło, zanim się na dobre zaczęło.
- Nie wiem, kim jestem... Tel.
CZYTASZ
Powidoki.
FanfictionElder Scrolls Skyrim. Niewiele więcej dodam, bo o lekki suspens mi chodzi. Choćby i przez dwa rozdziały ;)