Rozdział 11

1 0 0
                                    

      Choinka uginała się pod ilością ozdób. Kiedyś w kanon ozdobniczy wpisywały się także cukierki, ale okazało się, że chwilę po tym, jak znalazły się na drzewku, znikały w niewyjaśnionych okolicznościach. Jeżeli kradziej nie był zbyt sprawny w swym fachu, pozostawiał po sobie wiszące opakowania, co wyraźnie świadczyło o kradzieży. Kiedy nie było już nic do wyboru, nawet kilkuletnie cukrowe ozdoby doczekiwały się adoracji. Lata doświadczeń nauczyły świątecznych designerów, że nie ma co tracić czasu na wieszanie smakołyków. Od dwóch lat wszystkie znajdują się w koszyku pod choinką. Gubią się tak samo szybko, ale bez śladu. 

      Do tej pory nasz dom rodzinny był wyznawcą dnia mikołajek i to wtedy dzieci dostawały prezenty pod poduszkę. Chociaż nie zawsze się mieściły, więc można je bardziej nazwać podarunkami przypoduszkowymi. Jak byliśmy mali, razem z rodzeństwem czatowaliśmy na Mikołaja pół nocy, niestety nigdy nie udało się nam go spotkać. Zdarzało się, no dobra za każdym razem, kiedy rodzeństwo smacznie spało, robiłam najazd na skarpety ze słodyczami i sprawdzałam ich zawartość. Oczywiście nie dochodziło tu do żadnego przestępstwa, mam na myśli kradzież, można to nazwać taką małą inwentaryzacją. Później odkryłam, że prezenty były przechowywane w kanapie w salonie. Oczywiście czystym przypadkiem się dowiedziałam w trakcie zabawy w chowanego. Nawet napisałam do Mikołaja w tej sprawie. Z tego, co wiedziałam do tej pory, gość mieszka razem z elfami, Rudolfem i kolegami na biegunie północnym i rozdaje prezenty z tamtego miejsca. Można tu rozpatrywać jakiś tunel czasoprzestrzenny, czy coś, bo podobno nie ma mocy, żeby obskoczyli wszystkich w ciągu nocy. Z drugiej strony, gdyby uwzględnić tu różnicę czasu, jak dobrze by zaczęli, może mieliby dwa dni? Nie wiem. Muszę sobie rozpisać różniczkę, a to trochę mi zajmie, bo moje umiejętności matematyczne nie są już na najwyższym poziomie. No dobrze, nigdy nie były. Dlatego rozumiesz już, dlaczego potrzebuję na to jakiś trzech dni, dlatego kontynuujmy... Na szczęście wyjaśnił mi, że u nas w kanapie miał terminal przeładunkowy, czy tam brakło miejsca na magazynie, bo tyle grzecznych dzieci, więc mamy całą sytuację wyjaśnioną. W kolejnym roku musiał go chyba przenieść, bo nie wierzę, żeby dzieci nagle stały się niegrzeczne ;). Poszukiwania w różnych zakamarkach domu nic nie przyniosły, ale też niestety nie znalazłam Narnii ani portalu do innej galaktyki, na co szczerze miałam nadzieję. 

     Lata później wraz z wiatrem z zachodu i mariażami międzynarodowymi doszło u nas do pewnej rewolucji i trzeba było zaakceptować też inne tradycje świąteczne, m.in. podchoinkowe prezenty od... I tu mamy pewien zgrzyt, kto przynosi owe prezenty. Logiczne jest, że Mikołaj w Mikołajki, tu nie ma o czym dyskutować. Za to w Gwiazdkę jest kilku kandydatów: Święty Mikołaj (robi dodatkową rundkę), Gwiazdor, Aniołek albo Dziadek Mróz. Zależnie od pochodzenia i przekonań tak mamy prezenty przynoszone, ale nie ma co narzekać. Dzieci są przeszczęśliwe, bo nawet się nad tym nie zastanowią, a dorośli dostają głównie skarpetki i perfumy. To jest nawet zabawne, listu nie piszesz, ale ta tajemnicza istota, niezależnie jak się nazywa, wie, co Ci do szczęścia potrzebne. Magia Świąt. Dobrze, że wynalazcy skarpetkowi wymyślają coraz to nowsze wzory, w tym roku wpadł mi zestaw hamburger i sushi, dzięki czemu moje stopy są zawsze modne i na topie. 

      Dni świąteczne minęły szybko i bezstresowo. Później maraton między świętami a Sylwestrem. Przez cały tydzień pisaliśmy z Sebastianem wieczorami, od czasu do czasu wysyłał mi jakieś fotki w ciągu dnia. Zagadka związana z tajemniczym pakunkiem, na razie pozostawała nierozwiązana. Nie dostałam żadnej dokumentacji uzupełniającej, śledztwo musiało chwilowo zostać zawieszone z braku dowodów, ale wrócę do niego, jak tylko złapie trop. Dokształciłam się na kursach online z technik śledczych. Powinno pójść jak z płatka. Czy wiesz, że... Jednak nie, jak będziesz chciał poznać rodowód tego przysłowia, kieruję do słownika PWN czy tam innego, tylko musisz zadbać o to, żeby był bardzo mądry i oczytany. 

     Sylwester zapowiadał się bez większych atrakcji. Już dreptałam w miejscu, żeby wracać do pracy. W życiu, bym nie zakładała, że kiedykolwiek będę chciała, aż biec do niej. Zastanawiałam się, czy jakbym jechała o rozsądnej porze, udałoby mi się wstąpić po drodze. Chociaż może lepiej nie, bo mogło się okazać, że ktoś jednak sprawdza kamery monitoringu, później ciągaliby mnie na przesłuchania dotyczące moich motywów pojawienia się w dzień wolny od pracy i co takiego pilnego było, że nie mogłam poczekać jeszcze 15 godzin. Ciężko tłumaczyć obcej osobie, że szukam bezimiennego księcia. Chyba że udałoby mi się być na tyle przekonywującą, że obiecując ciasteczka, namówiłabym przesłuchujących, żeby mi pomogli przeglądać taśmy. Podzielilibyśmy się odcinkami czasowymi albo patrzyli razem. Co pięć par oczu to nie jedna. Mogłabym donosić kawę i spróbować upiec ciasto w kubkach w mikrofalówce. Mogę też machnąć oprogramowanie, które rozpoznaje po ruchach postaci i dopasowuje je do sylwetki. Budowanie bazy dla takiej ilości ludzi trwałoby lata, a moje pojęcie o programowaniu kończyło się na poziomie wyświetlania  "Hello World"  na ekranie. Trzeba podejść realistycznie. Najpierw monitoring, później ogłoszenie w gazecie, później radio-ogłoszenie o zagubionej bransoletce,  następnie... Spokojnie, spokojnie, nie ma co na wyrost planować. Może się okazać, że plan będzie łatwy, prosty i składny. Nie ma co tak daleko galopować.

      Jednak taka moja natura. Pojawia się jeden problem, a w mojej głowie zaczyna kiełkować gigantyczne dwustuletnie drzewo z tysiącami możliwości rozwiązań na daną chwilę. Z ilością może przesadziłam, ale dużo tego. Jedna myśl rodzi kolejną, później one się rozgałęziają, zapętlają, rozjeżdżają w kilku kierunkach.... Ale dzięki takim chwilom wiem, co zrobić jak się okaże, że jestem zagubioną księżniczką, dziedziczącą tron albo wynajdę jakiś super truper fajny patent, który zmieni życie całej ludzkości. W skrócie wytłumaczę mechanizm. Ha, nie licz na skróty - to nie na tym wykładzie. Teo notuj. Posłużymy się tutaj pięknym akademickim stylem. Nazwiemy problem wiele mówiącym "Przykład 1". To będzie bardzo skomplikowane, czasem sama się gubię, ale notowanie pomaga. Wyobraźmy sobie kształt płaskiego drzewka. Takiego, jak rysuje dziecko, taki standardzik. Pień, gałęzie i tak dalej.  Zaczynajmy. Pojawia się myśl, pomysł "Przykład 1" - według wstępnej oceny jest nawet ok, ale chwilę później pojawia się Przykład1-a, który nadpisuje pierwotną wersję, po to, by chwilę później urodzić 99 innych i tę setną myśl Przykład1-a-*, który jest kombinacją kombinacji na temat pierwotny, który po drodze zmienił kształt pięć milionów razy, zapominając o pierwowzorze. Nawet ciężko prześledzić tę gonitwę. Czasem to przypomina taką sztafetę pasikoników, które uwalniane z boksów startowych na początku obijają się o siebie, a później wędrują w tylko sobie znanym kierunku i niekoniecznie do mety. Występuje to zawsze, wtedy kiedy mam chwilę na niemyślenie i najczęściej dochodzi do wyścigów gabarytów Formuły 1, a ja na przykład myjąc naczynia, nawet nie mam kartki, żeby uchwycić ani początek, ani konsensus, bo zanim dotrę do skrawka papieru i jakiegoś długopisu, który łaskawie zacznie pisać, pojawia się myśl 2. Jest szansa, że 1. się gdzieś odnajdzie, ale pasikoniki już biegną w innej kategorii i nie bardzo przejawiają chęci do współpracy. Czasem myśl 1.  jeszcze wraca i szaleje po podświadomości, akurat, wtedy kiedy śpię i chciałabym w miarę mieć umysł sprawny z rana. Wynajduje wtedy wszystkie możliwe alternatywy na realizację zamierzenia i już schodzę do podziemnego laboratorium w wiktoriańskich lochach i... wtedy się budzę i nie pamiętam prawie niczego, oprócz przekonania, że mi się udało osiągnąć cel. Życie.

      Czas wrócić do Sylwestrowego wieczoru i gry w remika, która była odwieczną tradycją. Powoli wypierana przez Rummikuba i inne dziwne planszówki. W zagrodzie elfów panuje jeszcze haft diamentowy, bajki i ogólny stan jak po wybuchu bomby wypełnionej pluszakami. Na następne święta chyba sprezentuje im taki spychacz do zabawek, tego było tyle, że musiały niemalże sobie wykuć przejścia pomiędzy stosami misiów, lalek i klocków. Przynajmniej te odmiany byłam w stanie dojrzeć. Nie wiadomo, co jeszcze tam było. To jest właśnie ciekawe w elfim świecie. Bawią się jedną, maksymalnie dwoma lalkami, ale wszystkie zabawki wylęgły na "ulice". Może się nie znam i bawią się w miasto, odwiedzają sąsiedztwo i plewią ogródki. Moja lalka bobas, która przeżyła ze mną niesamowite przygody za młodzieńczych czasów teraz leżała na stercie miśków. Chyba ją wykradnę i oprawię w ramkę. Wrócę, jak elfy pójdą spać do swoich nadrzewnych domków. 


Nie dzisiajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz