Rozdział 13

2 0 0
                                    

    Lekko zniechęcona wracałam do swojego biurka. Dlaczego nic mi nie wychodzi? Pamiętasz te czasy szkoły, później studiów, kiedy wszystkim wszystko, a nawet więcej się udawało, a Ty byłeś jak taka ofiara, której zawsze coś nie działało? Pewnie nie. Widocznie należę do tego 0,001% pechowców. To się program nie uruchamiał, to baza danych była uszkodzona, a nawet sam word sprzysiągł się przeciwko mnie i zeżarł moją pracę mimo stukrotnego zapisywania i to dokładnie o 3:40 nad ranem, kiedy zajęcia zaczynały się o 9:15, a ja nie miałam dosłownie nic do oddania. Ok, masz rację, ale temat prokrastynacji już omówiliśmy, traktujmy to jako zamknięty rozdział. Gdyby nie moja niechlubna znajomość z ową panią zapewne wzięłabym się za to co najmniej tydzień wcześniej i taka złośliwość wordowska byłaby do naprawienia zawczasu. Weź jednak pod uwagę, że moje małe zwycięstwo miało miejsce niedawno i wtedy nie funkcjonowało to wszystko tak, jak należało. Nadal pozostaje problem tego, że u mnie nie działało nic. Od programu ściąganego z tego samego dysku co inni, czy niedziałającego hasła do bazy, które minutę wcześniej zmieniałam dla pewności, więc nie miałam przyćmienia pamięci. Dlatego do dziś stwierdzenie "U mnie działa" doprowadza mnie do białej gorączki i omamów. Nawet taśma monitoringowa zainstalowała sobie mózgojada, co jej się nie zdarzało do tej pory i musiała się sama unicestwić. Raczej nie podniosło mnie to na duchu. A jest dopiero 9:58. Jeszcze tryliony lat świetlnych do końca, a wyjście z pracy niewiele wniesie, bo nadal w tej sprawie stoję w miejscu. Chyba pójdę do Back Office'u po samoprzylepne karteczki i dwa kolorowe długopisy na poprawę humoru.      Niestety były tylko fioletowe cienkopisy. W sumie spełniały kryteria: dwa kolorowe długopisy, ale zapomniałam do tego dodać różne. No trudno. Wypatrzyłam kiedyś zestaw kolorowych markerów do rysowania w takim odpicowanym pudełeczku z przegródkami. Każdy miał swoje małe M. Na razie nie były mi do niczego potrzebne, bo moje umiejętności z rysunku utknęły na ten moment na próbie narysowania w miarę realistycznej, kształtnej głowy. Tylko że oczy i usta zawsze wychodziły nie tam, gdzie trzeba i postać wyglądała tak, jakby była bardziej kolonistą z kosmosu, niż ludziem. Boję się tej części, kiedy trzeba będzie narysować dłonie. Wiesz, ile problemów jest przy namalowaniu pięciu palców? W życiu bym nie powiedziała, a jednak. W ramach tak zwanego "dla samego faktu posiadania" zamówię sobie te markery. Ładnie będą wyglądać w notatkach w kalendarzu. I będą różne kolory. To najważniejsze. Może taki spóźniony prezent gwiazdkowy, albo taki pre-urodzinowy. Do moich urodzin zostało jeszcze trochę czasu. Albo nie. Strzelę sobie taki podarunek na walentynki. A co, jak szaleć to szaleć. Kto mi będzie wierniejszy niż mój Don Juan z lustra i jego kolorowe mazaki? No właśnie.      Kiedy wychodziłam z mieszkania kserokopiarki, mignęła mi przed oczami postać w koszuli w kratę, która odchodziła od mojego biurka. Pewnie zbyt dużo czasu spędziłam w poszukiwaniu markerów i ktoś stracił cierpliwość. Nie mam takiego dzwonka jak w hotelach co robisz "dryń" i ktoś podchodzi. Może wróci później. Poukładałam dokumenty według kategorii i przypisałam poszczególnym osobom. Muszę im dać znać, że są do odebrania. W pewnym momencie coś spadło, kiedy wysuwałam segregator. Okazało się, że było to kolejne zawiniątko w takim samym papierze jak bransoletka. Kto to mógł podrzucić? Czy ten osobnik w kratce? Dlatego nie czekał? Co mam teraz robić? Czekać, aż wróci? Ale jeżeli to on to może dlatego tak szybko uciekł, jak otwarłam drzwi? Nie pójdę znowu tego samego dnia do kolegów od monitoringu, bo pomyślą, że coś ze mną nie teges. Ale mogę się przespacerować tak, jak niby nigdy nic i zrobić inwigilacje pomieszczeń. Sprawdzę, czy kwiatki podlane, czy okna szczelne. I takie tam. No dobra, mamy trzy piętra. Zacznę od tego, bo nieznajomy szedł w stronę tamtego korytarza, a nie wychodził na zewnątrz. Chociaż wydaje mi się, że powinniśmy wprowadzić takie usprawnienia w dziale kadr, żeby w teczkach osobowych były odciski palców. Wtedy to bym sobie wyciągnęła zestaw małego szpiega albo inspektora Gadżeta, w zależności od potrzeb i zweryfikowała odciski na paczuszcze. Wątpię, żeby podrzucacz robił to w rękawiczkach. Najprawdopodobniej byłaby to jedyna okazja, kiedy taka funkcjonalność byłaby potrzebna, no ale... Chociaż często zdarza się, że giną kubki, a później są znajdowane w dość nietypowych miejscach. Widzę tutaj duże zapotrzebowanie na bazę odcisków. Może to ukróci zapędy podkradaczy.     Pełna troski o współpracowników poszłam sprawdzić, czy moi ulubieńcy nie marzną w swoich pokojach i czy kaloryfery działają, jak należy. W końcu był styczeń, środek zimy, minus jeden na zewnątrz. Nie można dopuścić do takich uchybień. Przeszłam koło wszystkich sal i nie spotkałam nikogo w kratce. Jak pech to pech. Zostały jeszcze tylko dwa piętra, jeżeli oczywiście sam zainteresowany nie salwował się jeszcze ucieczką. Zatrzymałam się na chwilę koło ekspresu, tworząc w myślach listę kolejnych kroków. W pewnym momencie kątem oka dostrzegłam mojego poszukiwanego. Musiałam się opanować na tyle, żeby nie ruszyć z impetem w pościg, ale cierpliwie obserwowałam, gdzie się udaje. Zniknął za trzecimi drzwiami po prawej. Dobrze, muszę się jeszcze raz upewnić, czy kaloryfery nie zmieniły zdania i nadal tam działają. Z powagą wzięłam kubek z kawą i z pełną determinacją, ale równocześnie udawanym spokojem ruszyłam w tamtą stronę, sprawdzając, czy graficy dobrze dokleili te naklejki na ścianę, czy nie trzeba jeszcze czegoś poprawić. Niby przypadkiem przechodząc koło upatrzonych drzwi, zlustrowałam pomieszczenie. Wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy okazało się, że za biurkiem siedział Mateusz. Ubrany w koszulę w granatowo-niebieską kratkę. Całą jego uwagę pochłaniała zawartość monitora. Przyspieszyłam kroku i żeby mnie nie zauważył, zeszłam schodami na dół i drogą z lekka okrężną przez całe piętro i kolejne schody, wróciłam do swojego biurka.      Pamiętasz może, jak opowiadałam Ci kilka tygodni temu o moich rozterkach związanych z wyborem któregoś wampirzego brata? Widocznie za wcześnie doszłam do mylnych wniosków, że jest wszystko w porządku i nie ma się nad czym zastanawiać. Właśnie w tym momencie dostałam sms'a od Sebastiana, który w weekend ma wracać do miasta i chciał się spotkać. Poczekaj, poczekaj. Oddychaj. Jakoś sobie z tym poradzimy. Obracałam w rękach paczuszkę, zastanawiając się, co może się w niej znajdować. Bransoletka była piękna. Taka delikatna. Ten pakiecik był o wiele mniejszy. Teraz kiedy już dowiedziałam się, kto jest nadawcą, nie bardzo wiem, czy powinnam ją otwierać. Nie, żebym miała coś przeciwko niemu. Jest nawet w porządku, ale nie wiedziałam jak się zachować. Zawsze mogę udawać, że się o niej nie dowiedziałam i utkwiła gdzieś w segregatorze, do którego w ogóle nie zaglądam, a tamta też się gdzieś zagubiła. Ciekawość tańczyła sobie wokół mnie, jak pięciolatka chichrając się w głos i śpiewając "otwórz, otwórz". A że nie mam jeszcze praktyki w komunikacji z małymi dziećmi, miałam problem z wytłumaczeniem niestosowności jej oczekiwań. Pokazała mi język i zagrała na nosie. Kiedy rzuciłam jej karcące spojrzenie, tupnęła nogą i poszła obrażona na kanapę dla gości. Siedziała tam i machała nogami, które jak to w przypadku małych dzieci, nie dosięgały do podłogi. Odczuwając ulgę, że już nie kuka mi przez ramię i zajęła się czymś innym, na cichacza rozwinęłam zawiniątko. Wypadł z niego mały wisiorek z tym samym motywem, co w bransoletce. Dołączona była karteczka z napisem: "Nie mogę się doczekać, aż się spotkamy. Sebastian".

Nie dzisiajOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz