Łąki Asfodelowe ciągnęły się po rozmytą linię horyzontu ciemne i niezmienne, wypełnione apatycznie kołyszącymi się duszami, ledwo przezroczystymi pozostałościami po setkach tysięcy istnień. Co jakiś czas lekko pagórkowaty krajobraz urozmaicał poskręcany pień wierzby, kołyszącej gałęziami na nieodczuwalnym wietrze. Podziemie było wielkie, mroczne i zaskakująco spokojne. Tylko z oddali dobiegały krzyki potępionych z Pół Kary, podekscytowane skrzeki Erynii unoszących się na swoich wielkich, skórzastych skrzydłach nad głowami nieszczęśników czy skamlenie piekielnego ogara.
Ruszyli powoli, wciąż niepewnie przed siebie. Ścieżka wydeptana wśród falującego morza traw wiodła wprost do imponującego czarnego pałacu. Budynek onieśmielał swoim ogromem i monumentalnością. Sprawiał wrażenie starego. Starszego niż otaczające go łąki i drzewa, niż sklepienie ginące w cieniach nad ich głowami.
Annabeth zacisnęła mocniej dłoń na rączce spiżowego sztyletu, który miała przytroczony do pasa. Grower bawił się nerwowo piszczałkami i pociągał nosem, jakby miał na coś alergię. Może podziemia tak na niego działały? Czy satyrzy mieli alergię na podziemia?
Pod tenisówkami Percy'ego, przynajmniej o trzy rozmiary zbyt dużymi, w końcu wykonanymi na zdecydowanie większe nogi, chrzęścił żwir. Buty były mocno zawiązane, żeby nie zsunęły mu się przypadkiem. Czułby się jak ostatni głupek, gdyby spadły z jego nóg podczas lotu, bo zbyt słabo je zawiązał. To nie wyglądałoby dobrze w żadnej bohaterskiej opowieści, o ile oczywiście uda im się wrócić do świata żywych i takową opowiedzieć.
- Już blisko. Uważajcie - mruknęła Annabeth, chociaż ani Growerowi, ani Percy'emu nie trzeba było tego przypominać.
Widzieli już bramę pałacu szeroko otwartą i strzeżoną przez dwa szkielety w wojskowych mundurach i karabinach w kościanych palcach. Ich puste oczodoły przewiercały przybyłych na wylot, jednak sami strażnicy pozostali niewzruszeni.
Byli u celu, jeszcze tylko kilka metrów i uda im się minąć szkielety, wejść do pałacu Hadesa, a wkrótce i odzyskać piorun i zakończyć tę całą boską farsę. Jeszcze tylko kilka metrów.
Percy potknął się i ledwo złapał równowagę.
- Grower? - powiedział nieco piskliwiej, niżby chciał i potknął się znowu.
Coś ciągnęło go za nogi. Coś niewidzialnego, niecierpliwego i bardzo, bardzo silnego.
Szare oczy Annabeth wydawały się wielkie jak spodki.
- Percy, buty! - krzyknęła, ale było już za późno.
Grower próbował złapać Percy'ego za rękę. Zdołał musnąć tylko czubki palców. Niewidzialna siła poderwała Percy'ego z ziemi i powlokła z zawrotną prędkością w głąb Podziemia, z dala od pałacu i przyjaciół.
Percy szarpał się i wyrywał, ale siła nie chciała go puścić. Nie widział jej i nie widział swoich stóp, ciągnęła go zbyt mocno, by zdołał się odwrócić. Krzyczał, próbował wyjąć z kieszeni Orkan i ciąć to coś, co go ciągnęło, ale miecz wypadł mu z ręki w chwili, gdy urósł do pełnej długości.
Przestraszone, zdezorientowane dusze umykały mu z drogi. Te, które nie zdążyły, mieniły się przez chwilę niebieskim blaskiem, nim znów blakły i wracały do swojej apatycznej egzystencji na granicy śmierci i życia. Były zimne i jakby mokre, jak wodna mgiełka.
Bardziej wyczuł, niż zobaczył, że zbliża się do szczeliny ze swoich snów. Duchy po prostu w pewnym momencie zniknęły, temperatura spadła. Niewyczuwalny wietrzyk stał się lodowatym, przenikliwym podmuchem, przyciągającym go bliżej, głębiej. Cokolwiek było na dole, było złe. Nie straszne czy tajemnicze. Po prostu złe.
CZYTASZ
The sea doesn't like to be restrained |ᴅᴀʀᴋ!ᴘᴊᴏ ᴀᴜ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛ|
Fanfiction"- Przykro mi z powodu Percy'ego. To był dobry chłopak - powiedział Luke. - Nie musiał tak ginąć. Gdyby tylko bogowie... - Nie, Luke - przerwała mu. Spojrzał na nią z zaskoczeniem, a ona znów chciała się śmiać. Jakby to wszystko było śmieszne. Może...