Co dwie głowy to nie jedna, co nie?

498 22 10
                                    

Siedział w siodle, trzymając w dłoniach lejce. Nakierował Plotkę na wydeptaną przez ludzi wąską ścieżkę, na której mieściły się maksymalnie dwie osoby. Stępowali więc powoli, omijając ludzi przechodzących obok. Słyszał podłe przezwiska pod swoim adresem, jednak nie przejmował się tym.

Przyzwyczaił się.

Tak było zawsze i Geralta zaczęło to nudzić. Wpierw oceniali, nawet nie wiedząc, jaki był naprawdę. Później prosili o pomoc. Byli wtedy mili. A gdy robota została odwalona, zamiast zapłacić ustaloną cenę, migali się i szczuli psami.

Zdarzali się mili. Zwracali się jak do człowieka, mówili po imieniu i płacili uczciwie z uśmiechem na ustach. Ale to zdarzało się rzadko. Tak rzadko, że Geralt zapomniał co to zwykła ludzka przyzwoitość. Teraz, w czasie wojny ze zdradzieckim Nilfgaardem, ludzie byli zimni i oschli. Dumni i pyszni. Opryskiwi i pogardliwi.

Niczym nikczemne demony. Bardziej niż ludzi przypominali potwory. Ludzie z ludzi mieli w sobie mało.

Co za paradoks, przeleciało mu przez myśl.

Stępował wolnie, nie śpiesząc się. Patrzył na zniszczony wojną krajobraz - spalone chaty, drzewa, na których wisiały trupy, wrony, które wydziobały oczy nieboszczykom. Nie licząc jednak tych wszystkich, ludzkich i paskudnych rzeczy, było ładnie. Jechał pod światło, musiał zmrużyć oczy. Zbliżał się zachód słońca, niebo przybrało kolor jaskrawopomarańczowy. Gwiazda zaczynała chować się za widnokręgiem. Chmury u podnóża były krwiście czerwone.

Drzewa delikatnie poruszały się wraz z lekkim wiatrem, który muskał twarz wiedźmina. Powietrze było ciepłe i lekkie, nie zapowiadało deszczu.

I dobrze. Nie lubił mieć mokrych butów, które później musiał wyżymać jak szmatę.

Wokół wioski rosły wierzby. Mnóstwo wierzb.

Kwadrans później zobaczył wioskę. Nad bramą wjazdową do wsi wisiała tabliczka z napisem: "wieś Salici".

Białowłosy zszedł z Płotki, trzymając lejce w garści. Klacz parsknęła, gdy uwiązał ją przed karczmą.

— Hmmm... "Karczma pod Błędnym Ognikiem"... Interesująca nazwa, pewnie z jakże interesująca historią. — powiedział do siebie cicho, patrząc na szyld gospody, na którym narysowała była chata, a nad nią ognik. Łańcuchy cicho brzęczały, a drewniany, uszkodzony zębem czasu szyld, poruszał się w te i we w te.

Otworzył drzwi zajazdu. W środku byli głównie nachmieleni chłopi, którzy skończyli pracę w polu i postanowili opić malutkie osiągnięcie. Zanim zrobił choćby jeden krok, posypały się przekleństwa. Oczywiście szeptali to między sobą, obgadywali za plecami.

Ale to był wiedźmin - słyszał bardzo dużo. Czasem żałował, ale bywało przydatne.

Usiadł przy szynkwasie, mając ciągle zarzucony kaptur. Wśród ciemności i cicho palących się świec, połyskiwały dwa miecze: stalowy, wykuty w Mahakamie ze stali meteorytowej i miecz srebrny, ze stalowym rdzeniem, pokryty - jak nazwa wskazuje - warstwą srebra. Ten pierwszy nazywał się Beann'shie, a drugi Aerondight.

— Grzane piwo. — powiedział białowłosy do przechodzącego obok karczmarza. — I coś do jedzenia, co polecacie?

— Dziś polewka piwna i sarnina w sosie grzybowym.

— Podajcie.

Mężczyzna odwrócił się. Nie milczał, a wręcz przeciwnie. Znalazł w Geralcie wybornego słuchacza. Białowłosy puszczał słowa na wiatr, jednak nie przerywał. Był to człowiek nadzwyczaj miły, należał do rzadkich. Miał wielki brzuch, podkreślony skórzanym paskiem, poplamiony fartuch, pulchne policzki i błękitne oczy.

— Jesteście po raz pierwszy, panie? Nigdy żem nie widział pana w swej gospodzie. A widział żem dużo i drugie tyle przeżył, ha! Ja - Krzesimir - dużo widział i dużo gada!

Podał Geraltowi piwo. Napił się łyka, odkładając miecze na bok, widząc, że się nie przeszkadzały. Karczmarz je widział, jednak sprawiał wrażenie, jakby ich nie było.

Gdzieś daleko w głowie Geralt pomyślał, że to był dobry człowiek.

Prosty i uczciwy. I - przede wszystkim - szczęśliwy.

— Co żeście przeżyli? — zapytał Geralt, dostając polewkę piwną.

— A zeszłoby się by wymieniać, panie. Nie ma ciekawszej pracy od mojej, oczywiście nie licząc wiedźmiństwa i królowania. Te stwory i zmory!

— Ja tak tego nie odbieram. — odparł. — Traktuję to jak pracę. I jak wejdzie się w rutynę, jest to wyjątkowo nudne zajęcie. Potwory, zabijanie, pieniądze i tak w kółko.

— Ja i tam wiem swoje, mistrzu. — po tych słowach dostał sarninę w sosie.

— Hmmm... Skąd nazwa karczmy? — niespodziewanie zapytał Biały Wilk. Rozglądał się w około. Idealnie za nim stał wielki kominek, w którym palił się ogień. Nad nim wisiały okazałe poroże jelenia. Nad obejściem zaś czaszka drugiego, równie okazałego. Wszędzie wisiały miecze, topory oraz tarcze. Na parapetach była rozsypana sól.

Bali się czegoś.

— A no panie, już mówię. Będzie z trzy lata, jak w wigilię Saovine przybył do nas wędrowiec. Zmęczony i zdyszany, jakby go stado nekkerów goniło. Usiadł tu, gdzie waszmość siedzi. Okazało się, że to wiedźmiak był. No i opowiadał jak dał się podejść temu ognikowi, który go do czarta złego zaprowadził. I jakoś to żem zapamiętam. I z nazwy "Pod Melitele" jest "Karczma pod Błędnym Ognikiem".

— Hmmm... Interesujące, karczmarzu. A macie wolny pokój?

— Mamy, mamy. Dacie pięć koron i jest wasz.

Wiedźmin sięgnął do sakiewki, płacąc za jedzenie oraz miejsce do spania na piętrze. Podziękował karczmarzowi i poszedł do swojego pokoju. Był mały, ale bardzo zadbany. Dwa pojedyncze łóżka. W rogu szafka, na której stopiły się świece.

Jak dla niego warunki idealne.

Wyszedł na zewnątrz, by wyjąć z juków najważniejsze przedmioty. Było już ciemno, Geralt słyszał z karczmy głośne rozmowy i stukanie kufli.

Płotka parsnkęła, pokazując Geraltowi, że stoi tuż obok. Białowłosy poklepał klacz po szyi, mrucząc cicho. Wysikał się w krzakach i wrócił do gospody.

— Panie! Panie!

Odwrócił się. Wolał go Krzesimir, zdejmując fartuch. Geralt podszedł, pytając o co chodziło.

— Zapomniałem powiedzieć. Na tablicy ogłoszeń jest zlecenie od kasztelana - Conrada de Verget. Proponuje dwa pełne mieszki koron. Bierzcie panie szybko zlecenie, bo się kto tu inny kręci.

— Kto taki? — zapytal Geralt. Miło byłoby spotkać Lamberta lub Eskela, ewentualnie Letho. Z nimi dało się porozmawiać i - przede wszystkim - dobrze napić.

— Taka dziewuszka wysoka. Ładna jak pierun. Połowa chłopów z karczmy oko zawiesiło na jej tyłku. Jeden nawet próbował ją poderwać. Z włosami białymi. Mówiła, że jakby kto o nią wypytywał, miałbym skłamać, i to każdemu! Twierdziła coś, że problemów nie szuka, nikt nie powinien wiedzieć, że tu jest. Ale czuję, że jest tobie bliska, panie.

— Tak. Jest bliska. I to jak cholera. — skomentował. Lepszego towarzysza nie mógł sobie wymyśleć, czekał na moment, aż się spotkają i uściskają.

Zlecenie na Białą Damę / WiedźminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz