Dyskomfort mi sprawia chrzęst żwiru na stopach,
I lodowaty dotyk kamienia,
Bo nie ma miejsca w warszawskich okopach,
Na ucieczkę od tego wspomnienia.
Więc łzę uronię jedynie cichutko,
Nad blizną po drzazdze z ławki przy metrze,
Gdzie ciepło obietnic Twoich calutkie,
Rozpłynęło się w śniegu i wietrze.
I przejdę raz setny przez znane mi ścieżki,
I setny raz wzrok swój od nich odwrócę,
Bezsilnie westchnę
Gdy znów mnie odrzucisz