Część 4

1K 102 15
                                    

Jake

Po południu jadę starym pick-upem z listą zamówień. Kiedy powiedziała, że samochód jest w garażu, pomyślałem "zajebiście, mam furę do dyspozycji, nie będę zapierdalał na pieszo". Mój zachwyt szybko opadł, kiedy zobaczyłem terenówkę, równie wiekową co szanowni goście w pensjonacie. Chociaż, lepsze to niż nic. Przynajmniej Kate nie będzie się gotowała, że palę w tym gruchocie. Przecież to nie tak, że muszę o niego niesamowicie dbać, bo szkoda go niszczyć. To zadanie już jest wykonane. Przez upływ czasu...

Parkuję przed sklepem, nie było trudno go znaleźć, skoro mieścina jest  tak mała. Muszę przyznać, że sklep wygląda porządnie, jest spory i w dobrym stanie. Pewnie to jedyny sklep budowlany w okolicy i właściciel buli niezłą kasę na klientach. Tylko tutaj mogą się w końcu zaopatrywać podczas remontu bądź mniejszych napraw.
Wchodzę do środka i czuję przyjemny chłód. No niemożliwe, klimatyzacja! Sklep jest rozległy i widzę na półkach wiele potrzebnego sprzętu. Wiem, że Kate ma ograniczony budżet. Wszystko omówiliśmy po śniadaniu. Także muszę uważać co i za ile zamawiam. Jak mnie ostrzegła, nie mogę liczyć na promocję przez syna partacza. Wkurwia mnie takie coś. Jak się do czegoś nie nadajesz i ktoś nie chce cię zatrudnić z tego powodu, to kurwa nie obrażaj się jak małe dziecko. I jeszcze, żeby tatulek przekładał to na swój biznes!
A podobno to ludzie z małych mieścin są tacy gościnni i honorowi.
Oglądam wystawione modele desek i po chwili ktoś pojawia się u mego boku.

- W czym mogę pomóc?

Patrzę na faceta w średnim wieku i wykrochmalonej niebieskiej koszuli i ulizanymi włosami. Jego wyraz twarzy jest poważny i lekko podnosi podbródek. Zachowuje się jak pępek świata, na pewno tak o sobie myśli. Na pewno to ten cudowny właściciel sklepu i...partacza.

- Potrzebuję desek do pomostu. Muszą być wytrzymałe na ciężar. Przynajmniej dwadzieścia metrów albo z dwadzieścia pięć tak dla pewności.

- Pomostu? Jakiego pomostu?

- A jaki może być pomost? Nad jeziorem.

- Aaaa pensjonat „Pod Różą"- mówi pogardliwie. I choć sam takie miałem wrażenie o tym miejscu, nie podoba mi się, że on tak się wypowiada. Są sąsiadami do kurwy nędznej, znają się pewnie całe życie.

- Dokładnie. To co z tymi deskami?

- Ty przeprowadzasz remont?- pyta się równie pogardliwie i mierzy mnie wzrokiem. Wiem, co widzi. Bad boy albo jakiś oprych. Zaraz ci dziadu przypierdolę...

- Nie jesteśmy na ty... Stuart- czytam jego imię na plakietce.
Po co kurwa to nosi. Pewnie i tak wszyscy go tu znają. Takiego dupka ciężko ominąć.

- Jest duży wybór desek, ale pewnie chodzi Kate o te najtańsze.

Ty skurwielu, jak mnie pięść świerzbi...

- Chcę najlepsze. Mają wytrzymać na długo, a jeśli nie, to złożę reklamację.

Stuart nadymana dupa otwiera lekko buzię ze zdziwienia.
Kate nie stać na te najlepsze, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale jakoś to załatwię. Choćbym miał pokryć różnicę. Nie chodzi mi o nią w tym momencie, a o satysfakcję.
Żaden pierolony sprzedawczyk nie będzie patrzył na mnie z góry jak na jakiegoś śmiecia.
Gdyby wiedział, kim jestem i co zrobiłem w życiu, spierdalałby z płaczem. Nie mogę go uświadomić w tej kwestii, bo Steve wyraźnie zabronił mi rzucać się w oczy. A tym bardziej wszczynać burdy. Mam trzymać się z dala od policji. To zasada numer jeden.

Pół godziny później wychodzę ze sklepu z kilkoma rzeczami, które od razu mogłem zakupić. Po deski mam przyjechać za parę dni.
Kładę wszystko na pakę i zapalam fajkę. Nosz kurwa jak mnie wkurzył, przez niego będę palić więcej. Zerkam na sklep i widzę, jak przygląda się mi zza lady z nadąsaną miną. Kiwam mu i rzucam peta na chodnik.
Posprzątaj sobie hrabio. Przecież śmieci brudzą.
Wsiadam do pick-upa i zanim pojadę do pensjonatu, wstępuję do sklepu spożywczego. Tak, tego samego gdzie spotkałem Flipa i Flapa. No i co ja widzę? Ten sam skład, ale tym razem jest jeszcze kilku klientów krążących między regałami.
Biorę mały koszyk i idę prosto do lodówek. Wyciągam czteropak browaru i wkładam do koszyka.
Po drodze sięgam po chipsy i batona proteinowego. Dbam o linię.
Nagle przede mną wyrasta jakaś lalunia w krótkiej dżinsowej spódniczce i różowym topie. Ma zdecydowanie niezłe cycki, ale za to jej makijaż jest tandetny. Tak samo jej pofarbowane na żółtko włosy.

Bezpieczne miejsce - Zawieszone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz