Atakuj tylko w ostateczności

8 3 0
                                    

     *2 dni później*

Promienie palącego słońca sprawiają, że udaje mi się otworzyć oczy. Podnoszę głowę ale prawie natychmiast ją opuszczam, bo mam wrażenie, że zaraz rozerwie mi czaszkę z bólu. Nie mam pojęcia ile czasu byłam nieprzytomna i co się właściwie wydarzyło ale staram się o tym na razie nie myśleć. Wokół panuje taka cisza, że boję się wydać z siebie choćby najmniejszy hałas. Po kilkunastu minutach leżenia, ból powoli przechodzi a mnie udaje się w końcu podnieść. Mój niepokój i przerażenie z każdą minutą rosną. Nie ma tu żywego ducha - a przynajmniej tak mi się zdaje, bo nagle ciszę przerywa trzask gałęzi. Cała aż podskoczyłam ze strachu, staram się nie panikować choć jest to niemal niemożliwe bo nie mam nawet czym się bronić. Jedyną rzecz którą posiadam jest stara komórka nie mająca ani internetu ani GPS-a. Więc ogólnie to - jestem w beznadziejnej sytuacji. Hałas nasila się i w tej chwili moim oczom ukazuje się zwierzę. To wilk albo pies, trudno rozróżnić, w każdym razie szczerzy kły i idzie w moim kierunku. Cholera, nie wiem co mam robić. Tylko tego mi brakowało, żeby mnie teraz coś zagryzło, cudowny początek. Cofam się powoli a zwierzę nadal sunie ku mnie. Wpadam na jakieś drzewo. Widzę obok jakieś  w miarę mocne gałęzie, biorę jedną z nich do rąk. Gdy wilko-pies (to na sto procent jakiś mieszaniec) jest coraz bliżej, moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa i osuwam się wzdłuż pnia jednocześnie osłaniając twarz gałęzią. Dzielą nas dosłownie dwa metry jak nie mniej. Brakuje mi tchu z przerażenia a moje serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. "Atakuj tylko w ostateczności" - tak zawsze mówił Alvaro i zamierzam stosować się do tej rady. Pysk zwierzęcia jest kilkanaście centymetrów od mojej twarzy, którą zasłaniam coraz bardziej kawałkiem drewna, zaciskając zęby. Nigdy w moim życiu nie czułam, że jestem tak bliska śmierci jak teraz. Jednak w tym momencie , dzieje się coś czego nie przewidywałam. Przy kolejnym kroku zwierzę zaskomlało a jego tylna łapa odmówiła posłuszeństwa. Warknął i odbiegł kuśtykając. Dopiero teraz zauważyłam, że krwawi. Poruszyłam się nerwowo i odkryłam, że oprócz komórki z kieszeni wystaje mi coś jeszcze - skrawek bandaża. No tak, jak mogłabym o tym zapomnieć. Zawsze noszę tego typu rzeczy przy sobie w razie awaryjnych sytuacji. Jeśli ten wilk (albo pies) to zauważył i domyślił się, że to może zatamować krwawienie to w takim razie jest niezwykle inteligentny. 

- Pomogłabym ci gdybyś się tak nie zachowywał - szepnęłam sama do siebie. 

Trudno już, on uciekł a ja jestem tu znowu całkiem sama. Trzeba działać. Jestem pewna, że ludzie ze śmigłowców albo zabrali gdzieś mojego brata, babcię i resztę albo oni sami zdążyli uciec. Jeśli ta pierwsza opcja jest prawdą , to dlaczego nie wzięli też mnie? Nie starajcie się odpowiedzieć, bo pewnie nie ma na to racjonalnej odpowiedzi. W każdym razie nic tu po mnie, to miejsce nie jest już dłużej bezpieczne. Problem jest tylko taki, że nie wiem dokąd mam iść, gdzie szukać pomocy i w jaki sposób dotrzeć do moich najbliższych. Postanawiam przeszukać teren obok jeziora, tam gdzie siedzieliśmy. Może znajdę coś co się przyda?

Moja intuicja i szczęście mnie nie zawodzą. Na trawie, tam gdzie stał Alvaro znajduje pomięty i brudny skrawek papieru. Pewnie wypadł mu, gdy zemdlał. Delikatnie go podnoszę, żeby nic nie porwać. Jest cały mokry - ohyda. Już miałam go wyrzucić z rezygnacją ale dostrzegłam ciąg liter. Układały się w słowo "Bezpiecznie" a obok widniał szereg cyfr - może lokalizacja. Dobra, teraz już w ogóle niczego nie rozumiem. Jeśli to jakieś miejsce, skąd mój brat o tym wiedział? I nic mi nie powiedział?- co za gnojek. Jeszcze raz zerkam na szereg cyfr- tak , to na pewno dane dotyczące lokalizacji. Nie mam za bardzo wyboru, muszę poszukać tego miejsca gdziekolwiek ono jest. Jeśli tam jest bezpiecznie może jakimś sposobem udało im się tam dostać...

Idę teraz w kierunku naszego domku. Potrzebuje jakiegokolwiek sprzętu, nie mogę iść bez niczego. Gdy tam docieram, drzwi są wywarzone a taras wygląda jak po walce wściekłych goryli. Znowu ogarnia mnie przerażenie ale ostrożnie wchodzę to środka, lecz zastaje co czego się spodziewałam - dom został obrócony do góry nogami, wszędzie walają się porozrzucane  rzeczy. Czego ci ludzie tu szukali? Pewnie na to też nigdy nie będę znać odpowiedzi. Ignoruję więc obsesyjne myśli w mojej głowie i staram się poszukać czegoś sensownego. Schodzę do tajnej skrytki w piwnicy zamykanej na hasło- tam trzymamy zapasy na czarną godzinę. Łapię stary plecak i pakuje do niego parę puszek z konserwą, wołowiną i chleb w puszcze- taki jaki mają żołnierze w wojsku. Zabieram również małą butelkę filtrującą. Wchodząc na górę potykam się o kompas i skrawek mapy. I znowu- szczęście. Nie umiem korzystać z kompasa ale będzie trzeba się w końcu nauczyć, jeśli chce przeżyć. Udaje mi się jeszcze złapać jakiś stary koc i polar. Wychodzę z domu pełna niepokoju co mnie czeka. Zatrzymuje się jednak na chwilę. Przypomina mi się sytuacja dosłownie sprzed godziny i wracam się po ostatnie strzępki bandaży i wody destylowanej. Mam nadzieję, że nie będę musiała ich używać. 

Wyjmuje kompas i kartkę Alvara. Czas ruszać w drogę. Niech szczęście mi sprzyja...




The world of fightingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz