Nieznajomy

6 3 0
                                    

Idąc przez las coraz bardziej odczuwałam w jak złej sytuacji jestem. Przez wzmożoną adrenalinę nie czułam stresu, teraz wzrastał on z każdą sekundą. Nie będę nikogo okłamywać-po prostu się bałam. Najgorsze było to, że zostałam tu sama i nie wiedziałam komu teraz ufać. Próbowałam nie myśleć co będzie za kilka dni, gdy w końcu zabraknie mi wody, jedzenia i nie będę miała gdzie spać. Szłam już dobrą godzinę tak szybko jak tylko mogłam, nie oglądając się za siebie. Niedługo powinnam dotrzeć do jakiejś wioski albo miasteczka. Mam nadzieję, że znajdę odpowiedzi na męczące pytania...

Nagle zrobiło się piekielnie gorąco i duszno. Palące słońce nagrzewało ziemię i moje ciało do czerwoności. Czułam się jakbym była w piekarniku. Czułam jak kropelki potu spływają po moim czole. Dobrze, że byłam na tyle rozgarnięta żeby wziąć ze sobą wodę. Otworzyłam butelkę i wypiłam parę kropli-musiałam ją oszczędzać bo kto wie kiedy znajdę jakiś potok lub rzeczkę a byłam już daleko od naszego małego jeziora. Z całego tego strachu, stresu i temperatury zrobiło mi się niedobrze. Przystanęłam na chwilę żeby odpocząć. Głowa pulsowała mi niesamowicie. Kucnęłam i oparłam ręce na kolanach dysząc jak jakieś dzikie zwierzę z zoo. Uroki życia w takich miejscach-skoki temperatury często się zdarzały ale nigdy nie było to tak odczuwalne. Myślałam, że moja hiszpańska natura jest przygotowana na takie wybryki ale w tym momencie czułam się tak jakbym miała zaraz zemdleć. 

- Opanuj się w końcu. Trzeba iść dalej. - ze złości krzyknęłam na głos. 

Moje ciało coraz bardziej odmawiało mi posłuszeństwa. Usiadłam na ziemi z twarzą zwróconą do dołu. Po chwili jednak uniosłam głowę do góry, bo do moich uszu dobiegł trzask łamanych gałęzi. O NIE NIE NIE, CO ZNOWU!? To był taki sam hałas jaki słyszałam dwie godziny temu. Mimo tego, że znowu poczułam falę niepokoju cieszyłam się z tego, że chociaż kontaktuje z otoczeniem  i nie dostałam jeszcze udaru od tego słońca. Rozejrzałam się na dookoła i dostrzegłam jakieś zwierzę ruszające się w krzakach. Chyba już wiecie kto to może być. To ten sam potwór, który chciał mnie zeżreć przy naszym ostatnim spotkaniu. 

-Nawet nie drgnij - wyszeptałam do samej siebie. 

Pomimo tego, że starałam pozostać czujna moje ciało było przegrzane i brakowało mi siły. I zdarzyło się to co wtedy. Zwierzę zauważyło mnie i wyskoczyło zza krzaka szczerząc kły i jeżąc sierść. Różnica była tylko taka, że tym razem wszystko zadziało się zbyt szybko. W mgnieniu oka rzucił się na mnie otwierając szeroko pysk. Wyczerpanie nie pozwoliło mi nawet na to by podnieść ręke w  obronnym geście. Zamknęłam tylko oczy i wykrzywiłam usta spodziewając się najgorszego. Moje ciało ugięło się pod naporem zwierzęcia i w tej właśnie chwili stało się coś czego w życiu bym się nie spodziewała. Usłyszałam ludzki krzyk i uderzenie czymś twardym. Potem już nic nie widziałam. Straciłam przytomność.

Hej, dobrze się już czujesz?-odezwał się jakiś cichy, bardzo kojący głos. 

Otworzyłam powoli oczy i od razu chciałam rzucić się do ucieczki ale powstrzymały mnie czyjeś ramiona. 

-Spokojnie, nie wstawaj bo znowu zrobi ci się niedobrze.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że ktoś do mnie mówi. Pochylał się nade mną chłopak z czarnymi jak węgiel włosami i zatroskanym wyrazem twarzy a ja nie leżałam już na twardej ziemi lecz na starej kanapie, przykryta kocem. Zamiast się odprężyć i go wysłuchać, poderwałam się tak mocno go góry, że uderzyłam go w głowę przez co odsunął się kilka kroków i prawie stracił równowagę. 

-AHH- jęknął z bólu- Masz charakterek dziewczyno- wydyszał uśmiechając się szelmowsko.

Patrzyłam na niego jakbym miała co najmniej miecz świetlny w tęczówkach. Zachowywałam się jak dzikuska ale kto normalny nagle pojawia się znikąd i ratuje obcą laskę od pazurów wściekłego wilka (albo psa-jeszcze nie zdążyłam ustalić czym było to co zaatakowało mnie już dwa razy). Albo miałam ogromne szczęście albo coś tu nie grało. 

-Nie patrz się tak jakbyś chciałam mnie zabić. Nic ci nie zrobię, jesteś tu bezpieczna- powiedział.

-Czyżby!? - odparłam z wściekłością.

-Słuchaj, gdybym chciał ci zrobić krzywdę nie siedziałabyś tu i przede wszystkim byłabyś obiadem dla tego stwora- mówił ze stoickim spokojem co jeszcze bardziej mnie denerwowało. 

Ale fakt, może miał rację. Chyba by mnie nie ratował jakby chciał mi coś zrobić. Nie stałam już tak bardzo w pozycji obronnej jak przed chwilą ale pomimo to postanowiłam pozostać czujna. 

-Dobra, kim ty w ogóle jesteś, po co mnie uratowałeś, jak to możliwe, że nagle pojawiłeś się znikąd, gdzie ja jestem i co tu się w ogóle dzieje do cholery!??- wypowiedziałam to wszystko na jednym wdechu. 

-Nie wszystko naraz- uśmiechnął się i usiadł na obszarpanym fotelu naprzeciwko mnie. 

Opierałam się o róg kanapy trzymając w rękach kubek z lemoniadą, lecz nie wypiłam jeszcze ani łyka pomimo, że strasznie chciało mi się pić. Obserwowałam czarnowłosego, który nagle postanowił wstać i wyszedł na chwilę. Wrócił z jakąś maleńką buteleczką którą mi wręczył.

-Uprzedzam, to nie trucizna tylko elektrolity, żeby wróciły ci w pełni siły-powiedział i na dowód sam napił się odrobiny. 

Wzięłam butelkę i wlałam ją do lemoniady. Chciałam się powstrzymać ale wypiłam naraz wszystko duszkiem. Chłopak poczekał aż skończę pić a następnie zaczął mówić. 

- Jestem Matt i bardzo mi przykro, że poznaliśmy się akurat w takich okolicznościach. Masz naprawdę sporo szczęścia. Gdybym cię zobaczył  nawet 20 sekund pózniej, już byś nie żyła. Prawdopodobnie. 

-Niezwykle pocieszające-odparłam z sarkastycznym uśmieszkiem.

- Za tymi krzakami - wskazał za okno- jest już inne państwo. Znaczy było... Kiedyś. Często pilnuje tu granicy ze swoim koniem a ta chatka to nasze tymczasowe schronienie. To właśnie mój koń uratował ci życie. Zauważył cię i zaczął rżeć a ja pobiegłem zobaczyć co się dzieje. A... przepraszam, że ty też oberwałaś tym kijem w głowę , nie mam zbyt dobrego cela-powiedział. 

Przez to wszystko nie zauważyłam, że faktycznie mam bandaż zawinięty wokół czoła. Uniosłam obie brwi i popatrzyłam na niego z zażenowaniem. Mam nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał ratować mi tyłka bo z "takim celem" prędzej wybije mi wszystkie zęby albo rozwali czaszkę. 

- Już dobrze, dobrze , nie patrz się tak na mnie, bo zacznę się bać-wydukał. 

Uśmiechnęłam się na te słowa. Tym razem nie sarkastycznie tylko szczerze. Ten cały Matt nie jest taki zły. Może w innych okolicznościach nawiązalibyśmy przyjacielską znajomość? Kto wie.             Poruszyłam się na kanapie i poczułam przeszywający ból w prawej łydce. Zrzuciłam koc i zobaczyłam plamę krwi. 

- O rany, nie zauważyłem tego wcześniej. Pewnie ten mieszaniec ci to zrobił, gdy powalił cię na ziemię- powiedział nieco spanikowanym głosem. 

- Mam bandaże i coś do odkażenia tego w plecaku, chyba, że zapomniałeś go zabrać

- Nie, jest tutaj. Też mam opatrunki. Nie ruszaj się zaraz przyjdę - odparł i wyszedł. 

Po kilku minutach Matt wrócił z wszystkim co potrzebne. Mój instynkt znowu się włączył i szybko odsunęłam nogę. On też stanął w bezruchu. Po chwili ciszy powiedział:

- Chcę ci pomóc. Mogę? - wskazał ręką na moją ranę , która krwawiła coraz mocniej. Popatrzyłam na niego i skinęłam głową na znak pozwolenia. Trwało to kilka minut ale w końcu udało mu się zatamować krwotok i podał mi tabletki przeciwbólowe i na uspokojenie. 

- MYŚLISZ, ŻE MAM NERWICĘ?!! ZABIERAJ TE TABLETKI USPOKAJAJĄCE! - wydarłam się na niego.

- No sądząc po twojej reakcji to myślę, że masz- zaśmiał się. 

-To tylko po to żebyś nie myślała o krwi i całej tej chorej sytuacji- powiedział już poważniej. 

Po namowach wzięłam tabletki i nagle poczułam się senna, czyli traciłam kontrolę czego nienawidzę. Wiedziałam jednak , że to dla mojego dobra. 

- No dobrze, koniec opowiastki na dzisiaj , połóż się spać - powiedział delikatnie i podał mi koc. 

Niewiele czasu musiało minąć, żebym zamknęła powieki i zasnęła. Matt wkrótce potem zrobił to samo. 




The world of fightingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz