Rozdział 4

12 1 0
                                    

Następny dzień w szkole byłby zwykły, gdyby nie Arson. Na przerwie między lekcjami, chłopak i jego koledzy, podeszli do siedzącej w ławce Accalii i Abigail.
- Hej, Accalio! - przywitał się i się zaśmiał.
Dziewczyna tylko obrzuciła go krótkim spojrzeniem i odwróciła się.
- Co tam u twojego wilczka? - spytał się Arson, uśmiechając się jadowicie. - Nie żyje?
- Zamknij się. - odparła szybko, nawet na niego nie patrząc.
Arson zrobił sztucznie smutną minę.
- Ojej, nie udało ci się go uratować? - spytał, udając zmartwienie. Potem poszedł na środek klasy. - Dlaczego pan go zabił? Jak pan mógł to zrobić? - zaczął udawać głos Accalii i płacz.
Dziewczyna zerwała się z miejsca, jednak Abi złapała ją za ramię.
- Poczekaj, przecież to tylko jego głupie zabawy. Jak teraz się na niego rzucisz, będzie tylko gorzej. - próbowała ją uspokoić.
Accalia posłuchała przyjaciółki i usiadła z powrotem. Starała się nie zwracać uwagi na słowa Arsona. W końcu zostawił ją w spokoju i poszedł z kolegami zająć się swoimi sprawami.

- Witaj kochanie! - powiedziała babcia do wnuczki, gdy ta wróciła ze szkoły. - Co u ciebie?
Accalia rzuciła torbę na ziemię.
- W porządku. - odparła krótko.
Babcia zauważyła jej rozzłoszczoną minę i przyjżała się jej uważnie.
- Coś się stało?
- Nie.
Accalia nie chciała dalej rozmawiać, więc poszła do pokoju. Ledwie usiadła, by odrobić lekcje, gdy babcia zawołała ją na obiad. Dziewczyna już chciała odkrzyknąć, by zostawili ją w spokoju, jednak wstrzymała się. Nie zamierzała wylewać całą złość na babcię, przez jakiegoś kolegę z klasy, który po prostu ją wkurzył. Westchnęła i ruszyła do kuchni.
Zjedli wszyscy we trójkę. Accalia skończyła pierwsza.
- Dziękuję. - rzekła i wstała od stołu. Babcia zatrzymała ją.
- Kochanie, skoro zjadłaś pierwsza, możesz proszę odnieść obiad również dla staruszki Helen? - zapytała z uśmiechem.
Accalia westchnęła, ale pokiwała głową. Wzięła pakunek, ubrała się i wyszła z domu. Pani Helen była ich sąsiadką, mieszkającą kilka domów dalej, na uboczu. Była to już naprawdę stara kobieta i opiekowała się nią cała wioseczka, ponieważ wszyscy ją lubili. Pamiętała dawne czasy, czasem latem przychodzili do niej dzieci, ona opowiadała im różne historie, a młodzi siedzieli i słuchali z zapartym tchem i otwartą buzią.
Accalia stanęła przed domem pani Helen, otrzęsła śnieg z butów i zapukała. Odczekała kilka sekund i weszła. Staruszka siedziała na swoim starym, bujanym krześle. Uśmiechnęła się na widok Accalii. Miała słaby wzrok, jednak dziewczynę zawsze poznawała. Accalia mimo złego nastroju, również się uśmiechnęła. Lubiła staruszkę Helen.
- Dzień dobry. - przywitała się i zamknęła drzwi. - Przyniosłam obiad.
- Dziękuję ci bardzo. - staruszka ponownie się uśmiechnęła.
Accalia zdjęła kurtkę i buty. Poszła do małej kuchni i wyłożyła jedzenie na talerz. Podała staruszce. Ta w ciągu posiłku, opowiadała jakieś rzeczy o młodości, o pogodzie, czasem jakieś niezrozumiałe. Accalia słuchała i cierpliwie czekała, aż Helen zje. Gdy skończyła, dziewczyna poszła umyć naczynia.
- Podziękuj swojej babci, robi wyśmienite obiady! - pochwaliła staruszka.
Accalia skinęła głową i uśmiechnęła się. Pani Helen zaczęła coś nucić pod nosem. W pierwszej chwili dźwięczało to jak jakaś zwykła muzyczka, Accalii nawet się wydało, że gdzieś to słyszała. Potem pomyślała, że pewnie nuci coś po prostu znanego. Po jakimś czasie, staruszka zaczęła cicho śpiewać. Accalia natychmiast zastygła w bezruchu. Znała tą melodię. Znała ją bardzo dobrze, słyszała ją strasznie dawno, jednak słyszała to. Nie była to zwykła melodia, śpiewana przez ludzi. Było w niej coś innego. Accalia odstawiła talerz i odwróciła się do staruszki. Miała szeroko otwarte oczy i zdumioną minę. Powoli podeszła do krzesła pani Helen, starając się nie robić żadnego hałasu, by jej nie przeszkadzać. Usiadła obok i słuchała, uważnie wyłapując słowa.
Wilku, wilku, nic się nie bój
Choć nikt was dobrze nie traktuje
Przybędzie Córka Wschodzącej Pełni
Was wszystkich od śmierci uratuje

Accalia nie mogła powiedzieć ani słowa. Pieśń była piękna, niezwykła, tajemnicza, słyszana w najgłębszych wspomnieniach.
- Pani Helen, - wreszcie udało jej się wydusić z siebie jakieś słowa. - Co to za pieśń?
Staruszka spojrzała swoimi szarymi, dobrymi i mądrymi oczami, prosto w oczy Accalii. Patrzyła tak przez chwilę, a Accalia również nie mogła odwrócić wzroku. Potem staruszka uśmiechnęła się i rzekła, jakby niedbale:
- A, po prostu stara kołysanka dla dzieci.
Accalia zamrugała.
- Wydaje mi się, że ją znam, jednak jest jakaś... - zastanowiła się, próbując przypomnieć sobie najdawniejsze myśli.
Staruszka Helen przybliżyła się teraz do Accalii.
- Napewno słyszałaś tą pieśń, moja droga, jednak nikt inny ją nie śpiewał. - powiedziała. - Ale gdzie i kiedy... O tym sobie przypomnisz wtedy, kiedy będzie to potrzebne.
Accalia gapiła się na nią, nierozumiejąc, o co chodzi. Siedziała by tak godzinami, jednak teraz otworzyły się drzwi domu. Dziewczyna podskoczyła z zaskoczenia.
- Accalio, co tak długo? - zapytała zdenerwowana babcia, stając w progu. - Miałaś dać obiad Helen i wrócić.
Accalia pokiwała głową i wstała. Przed wyjściem jeszcze raz odwróciła się i spojrzała na panią Helen. Kobieta uśmiechała się tajemniczo. Zdawało się, że zna o wiele więcej, niż można było sobie pomyśleć.

Córka Wschodzącej PełniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz