1.

8 1 0
                                    

Gapił się przez zakurzona szybę vana nie widząc co jest za nią, a przynajmniej zupełnie nie zwracając na to uwagi. Budynki drobnych sklepów, idący chodnikiem ludzie, uroki słonecznego wrześniowego poranka, spokój i nastrój budzącego się do życia miasteczka – wszystko to mu umykało. Był zbyt zamyślony, jego wzrok skupiał się na drobnej plamce na szybkie, zaschniętego soku żywicy, do której przykleiła się biedronka. Teraz już martwa biedronka. Ah, czuł się jak ten robaczek – przyklejony, uwięziony, by umrzeć w bezruchu. Napawało go to smutkiem i wewnętrzną bezradnością.

Skrzywił nieco usta gdy samochód podskoczył na progu zwalniającym. To go obudziło z zamyślenia, a raczej jęk jego towarzysza na tylnym siedzeniu, który syknął rozmasowując głowę. Wielkie bydlę było z tego jego brata. Metr dziewięćdziesiąt jeden, przez które w podskoku samochodu przywalił dyniką w sufit auta.

-Wybacz – padło zza kierownicy wcale nieskruszone słówko.

Zaśmiał się zwracając znów uwagę na brata, który rzucił kierowcy poirytowane spojrzenie. Oczy miał wąskie i niemal wiecznie zmrużone, czy to podejrzliwe, czy z zirytowaniem, bardzo rzadko z rozbawieniem. Miał bladą twarz wyglądającą na niezdolna do uśmiechu, duży zakrzywiony nos, popękane wąskie usta i mocną zarysowaną, wysuniętą do przodu szczękę. Nie do końca wpisywał się w kanon piękna, bo był raczej topornie wyglądającym brunetem z zmierzwionymi włosami, a nie smukłym blondynem o niebiańskim uśmiechu, jakich teraz lubiły ich rówieśniczki. Nie prezentował się też jakoś szczególnie przyjaźnie, te złowrogie ciemne oczy zawsze zasłaniały mu przydługie włosy, które okazjonalnie wiązał na karku w krótki kucyk. Łaził przygarbiony, tracąc na wzroście, ściągając w dół ramiona, a łapy chowając w podartych dżinsach. Ubierał tylko ciemne ubrania, jakby dając sygnał całemu swojemu otoczeniu, że nic go nie cieszy w życiu. Na zmianę łaził w kilku ulubionych jednolitych podkoszulkach, koszulach flanelowych albo bluzach z kapturami bez zamka. Wcale się nie prezentował jak młoda alfa.

-Franc – odezwał się zwracając uwagę brata, który wyciągnął jedna słuchawkę z ucha i spojrzała na niego.

Ale to spojrzenie nie było złowrogie, było lekko pytające, opanowane, a nawet opiekuńcze, tylko on zasługiwał na to spojrzenie jakim może obdarzyć starszy brat młodszego.

-No co? – zapytał szorstkim ochrypłym od palenia papierosów głosem, kiedy nie doczekał sie innych słów niż własnego imienia z ust brata.

-A nic – powiedział z uśmiechem i odwrócił się znów do okna.

Franc jednak jeszcze dłuższą chwilę patrzył na profil młodszego brata. Niran miał w zwyczaju zaczepiania go lub gapienia się bez powodu tylko po to, by się do niego uśmiechnąć i to uśmiechem dziecięcym, odsłaniającym zęby i zwężającym ciemne lekko skośne oczy. Wtedy on też czuł potrzebę przeanalizowania twarzy brata. Miał bowiem zawsze przeświadczenie, że mimo iż odpowiedź miała go nie wprawić w zaniepokojenie – to zawsze wprawiła. Może brat chciał coś powiedzieć, ale się bał, wstydził, czy nie był pewien? A przecież mógł mu powiedzieć wszystko.

Dzieciak, bo mimo że był tylko rok młodszy, to dla Franca i tak był dzieciakiem, siedział trzymając za pas samochodowy jak pięciolatek, kręcąc lekko głową z zamyśleniem. Młoda beta przygryzając wargę gapił się w okno, też jak pięciolatek nieobecnym fantazjującym wzrokiem. Był szczupły, wysoki i pełen energii, zawsze łatwo się ekscytował, co było dokładnie widać na jego gładkiej twarzy dziecka, ale i łatwo popadał w skrajności emocjonalne. Jak w kalejdoskopie – od euforii do płaczu, przeskakiwał płynnie przez wszystkie silne stany, bardzo rzadko do furii.

Nie byli ani trochę podobni, ani z wyglądu, ani z charakteru, a to dlatego, że byli braćmi czysto umownie. Bardziej powinni uważać się za kuzynów, gdyż ojciec Franca był bratem ojca Nirana, ale sam Niran był adoptowany.

Jeunes LoupsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz