5.

3 1 0
                                    

Nie takiej reakcji Franc się spodziewał. Ojciec był zwykle przewrażliwiony jeśli chodzi o obcych, a nagle spytał o coś takiego jak czy nieznana beta jest ładna i nawet przyzwolił na tą znajomość. Franc nie odezwał się do końca obiadu, nie słuchał jak Niran opowiada o szkole. Wstał od stołu sztywno, podziękował skinieniem głowy i zbierając swój plecak ze schodów wszedł na piętro i zniknął w sowim pokoju.

Ciężko jeszcze było powiedzieć, że był jego, bo pomieszczenie jak na razie nie miał w sobie nic co mogłoby mówić, że jest jego. Wszystkie jego rzeczy stały w kartonach pod oknem, których nie chciało mu się rozpakować. Ściany były białe jedynie kilka książek leżało przy łóżku, bez prześcieradła, tylko z kocem, ale półki po jednej stronie pokoju i burko wciąż były puste. Tylko na szafeczce przy łóżku leżała ładowarka i porcelanowa popielniczka pełna niedopałków.

Rzucił się na łóżko z plecakiem, z którego wyciągnął broszury, przeglądał kluby i przez chwilę zastanawiał się co może być najmniej inwazyjne. Postanowił dopytać przewodniczącego Hitlera, czy nie ma na pewno w klubie językowym lub matematycznym jakiś wilkołaków. Spojrzał na powoli zachodzące słońce z materaca. Pobiegłby w jego kierunku, ale nie wolno mu było, po za pełnią nie wolno mu był się zmieniać. Westchnął i włożył słuchawki zamykając oczy.

Po obiedzie Niran był wręcz srogo obrażony po tym jak brat na niego nakrzyczał, ale następnego dnia o poranku był radosny jak zwykle, zapominając o całej sytuacji i złapał go za rękę witając się z nim radośnie. Franc przez noc przyjął swoją porażkę, jakby nie patrzeć przegrał liczbą głosów. Trzy do jednego, że zaprzyjaźnianie się z obcym wilkołakiem to nic złego, jeśli uważasz. Może gdyby to był wielki i umięśniony alfa to bardziej by się przejęli, ale że była to pachnąca ciastem dziewczyneczka to żaden z dorosłych wilkołaków nie widział w niej zagrożenia. Może Franc też nie powinien, ale jednak czuł, że przejął całe przewrażliwienie ojca i chciał jako jedyny zachowywać się racjonalnie. Sam już nie wiedział co robić. Jednego był pewien, że on zaprzyjaźniać się z nikim z obcego stada nie miał zamiaru!

Przez kilka kolejnych dni dobrze mu szło trzymanie dystansu, ale jak zwykle wszystko do czasu. Idąc korytarzem za Jeremym, który zaczepił go w temacie zapisów na dodatkowe zajęcia, na które Franc jeszcze się nie z decydował. Chłopak rozprawiał właśnie o tym jak ważne jest i rozwijające należeć do klubu szachowego, którego był przewodniczącym gdy nagle został brutalnie zmieciony na szafki. Franc cofnął się w porę, bo cuchnący metalem alfa, zapatrzony w książkę, którą miał w ręce, zmiótłby i jego szerokim barkiem ze swojej drogi. Widział go wcześniej na stołówce, ale nie był na tyle blisko by jak teraz poczuć jego zapach. Metalowy jednak ani jego ani Jeremy'ego nie widział i nie zwracając na nich najmniejszej uwagi, jakby byli mrówkami szedł dalej korytarzem. Blond Hitler złorzecząc pod nosem przykucnął na ziemi, by pozbierać książki, które przy walnięciu w szkolne szafki wypadły mu z ręki.

-Tak się to panoszy po szkole... – syknął przez zęby prostując strony podręcznika od angielskiego.

-To? – zapytał Franc nie planując mu wcale pomagać.

-Koszykarze – powiedział Jeremy, nienawistnie wpatrując się w plecy odchodzącego wilkołaka, który zniknął za zakrętem korytarza. – Są jak zaraza, rzekoma jak już wspomniałem duma szkoły. Przynoszą puchary i medale, wysokie to silne i bywa agresywne! No i nie wierzy, że szachy to sport. Nie dołączaj do koszykarzy, dobrze ci radzę – powiedział wstając z klęczek.

-Nie wszyscy są tacy okropni jak nas opisujesz, Jeremy – odezwał się nagle ktoś miękkim głosem.

Przed nimi pojawił się pachnący trawą cytrynową alfa o czujnych zielonkawych oczach, który trzymał w ręku długopis przewodniczącego. Wyciągnął do chłopaka, który spojrzał na niego niechętnie.

-Tak, tak – mruknął po chwili, zabierając swoją własność. – Nie udawaj świętego, Williamie, kisisz się w tym kisielu zepsucia razem z resztą twojej grupy, jesteś dokładnie taki sam jak oni. Z wyjątkiem tego, że ty podajesz mi rzeczy jak upadną, a nie kopiesz je na drugą stronę korytarza – syknął.

Niezrażony Cytrynowy schował dłonie w kieszenie granatowej bluzy z uśmiechem.

-Surowo nas oceniasz i jak słyszę nastawiasz innych przeciw nam – powiedział i spojrzał na Franca, znów jakby trochę za długo.

Chłopak był podobnego wzrostu co Niran, więc przez przygarbienie Franca stali na równi, patrząc jeden an drugiego. Trawa cytrynowa nazwana przez Jeremy'ego Williamem miał kwadratową szczękę i delikatny uśmiech osoby zadowolonej z siebie. Zielone czujne oczy zmierzyły jego całą sylwetkę i wróciły do obojętnego spojrzenia Franca.

-Wysoki jesteś, nadawałbyś się na koszykarza – powiedział tonem komplementu.

-O co to to nie! – wtrącił się Jeremy, zasłaniając Franca własnym ciałem, kiedy Cytrynowy William chciał wyciągnąć do niego rękę. – Nie będziesz mi tu podbierać członka klubu językowego albo ewentualnie matematycznego, nie będzie tracił bystrego umysłu na pocenie się w szortach na boisku!

-A na dzisiejszym wychowaniu fizycznym? Będzie musiał zagrać jeśli będzie koszykówka, a przynajmniej będzie musiał się pocić w szortach na rozgrzewce jak ty, chętnie zobaczę czy coś umie i wtedy może Franc sam zdecyduje, czy chce się dostać do drużyny.

-Szczerze wątpię, intelektualiści jak my nie potrzebują takiej ''rozrywki" – niemal splunął Jeremy.

Franc coraz bardziej lubił blond Hitlera. Nie dość, że był mądry i zabawiał go rozmową na przerwach to jeszcze bronił przed pysznym wilkołakiem. Pysznym oczywiście w znacznie przepełnionym pewną siebie pychą. Tak przynajmniej myślał Franc nie ufając tym zielonym oczom i uśmiechowi. Ani przewodniczący ani koszykarz jakby nie zauważyli tego, że Franc przy tej dyskusji nie wymówi nawet słowa. Nawet mu to pasowało, ale nagle William znów spojrzał na niego, ignorując blond Hitlera, który fuczał na niego jak kot.

-Przyjdź na trening, w czwartek, piątek albo sobotę o szesnastej, na głownej sali, nie wierz proszę w to co mówi Jeremy, jest po prostu zazdrosny – powiedział i uśmiechnął się szerzej pokazując równe białe zęby.

-Zazdrosny?! – krzyknął z niedowierzaniem chłopak.

-Do zobaczenia na chemii, Franc – powiedział William z zadowoleniem wymawiając jego imię i znów ignorując indyczącego się Hitlera odszedł.

-Chyba nie potraktowałeś tego serio, co? – zapytał Jeremy widząc, że Franc odprowadza koszykarza spojrzeniem. – Nie dołączysz do drużyny, prawda?

-Prędzej odgryzę sobie obie ręce niż z nim zagram – mruknął z niechęcią i ruszył korytarzem, a za nim niemal w podskokach podążył zachwycony jego słowami przewodniczący.

-Prędzej odgryzę sobie obie ręce niż z nim zagram – mruknął z niechęcią i ruszył korytarzem, a za nim niemal w podskokach podążył zachwycony jego słowami przewodniczący

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Jeunes LoupsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz