Sydney Charlton po ostatnich wydarzeniach mogła spodziewać się naprawdę wszystkiego. Wielki bukiet kwiatów dostarczonych do jej drzwi każdego wieczora – drobnostka. Skrzynka pocztowa zapełniona czerwonymi kopertami – komentowała to zwyczajnym wzruszeniem ramion i wrzuceniem kopert do niszczarki. Ale widocznie Luke Hemmings nie miał zamiaru się tak łatwo poddawać. Mogła go wyzywać, ignorować, nienawidzić za doszczętne zniszczenie jej życia, ale nie mogła mu odmówić zaciętości.
Jednak zaufanie to nie była tak łatwa do odbudowania rzecz.
Kolejne dni spędzała zamykając się w pomieszczeniu, nie rozmawiając z nikim. Unikała ludzi niczym ognia, a nawet Dylan postanowił pokojowo schodzić jej z drogi. Czasami po prostu pojawiał się z kubkiem kawy, by po chwili zniknąć. Była mu za to cholernie wdzięczna – chyba nie była gotowa na rozmowy o miłości, uczuciach i pozostałych bzdurach. Całkowicie oddawała się muzyce – nuciła pod nosem piosenki ukochanych zespołów, często wplatając je w swoje poranne audycje. Rozwiązywała cudze problemy, nie mając bladego pojęcia jak poradzić sobie z własnymi. Och, co za ironia.
- Pieprzyć to wszystko – mamrotała pod nosem. – Pieprzyć facetów, pieprzyć miłość. Mój Boże, jestem taka żałosna.
- Hej, nie jesteś żałosna – odparował pewnego dnia Dylan, klepiąc szatynkę po ramieniu. – Po prostu czasami się komplikuje, ale to o niczym nie świadczy, wiesz?
- Wszystko spieprzyłam. Skończę jako stara panna z milionem kotów. Ostatnio mówiłeś, że masz jakieś do oddania…
Mężczyzna parsknął śmiechem – jego przyjaciółka miała spore skłonności do dramatyzowania. A przy okazji bardzo lubiła komplikować sobie życie. Tak, jakby samo w sobie nie było wystarczająco skomplikowane.
- Wdech, wydech, Charlton. Wrzuć na luz, jeśli kocha to nie ucieknie…
Zgromiła go wzrokiem i pod wpływem tego spojrzenia już więcej postanowił nie poruszać tego tematu.
Piła za dużo kawy, mówiła dużo ciszej i dużo częściej się wściekała. A widok kolejnego bukietu róż na parapecie przyprawiał ją o alergię. Jednak za każdym razem chwytała bukiet z pewną dozą czułości i upewniała się, że znalazła wystarczająco duży wazon. W międzyczasie ignorowała kolejne wiadomości od Hemmingsa (o dziwo, tym razem nie zmienił numeru) i jedynie miała nadzieję, że w końcu mu się to znudzi. Nie nudziło.
Czasami się wahała. Sięgała już po telefon, wybierała numer, by zrezygnować w ostatniej chwili i odrzucić urządzenie w kąt pokoju. Wtedy znowu atakowały ją wspomnienia – ostatni rok szkoły średniej, który miał być jedynie potwierdzeniem tego, że mieli przetrwać nieważne, jak źle by było. Pracując jako asystentka asystentki w BBCR1 nie miała czasu złapać oddechu, a co dopiero mówić o wieczornych wyjściach, jeśli marzyła o skończeniu szkoły z całkiem przyzwoitymi wynikami. Przypominał jej się rozwód rodziców, który przeżyła tylko dzięki obecności blondyna. On pojawiał się wszędzie – w każdym wspomnieniu, nieważne czy dobrym czy złym. Luke po prostu był. Zawsze był. I kiedy nagle zniknął powstała pustka, której nie potrafiła wypełnić. Dlatego też wyjazd do Nowego Jorku był takim dobrym pomysłem.
Wieczory spędzała samotnie. Z kubkiem ciepłej herbaty i tonami poczty, która zalewała jej biurko. Czasami Dylan zostawiał jej konkretne wytyczne, co do nadchodzących wywiadów, czasami informował ją o nadchodzących wydarzeniach. Czytała o zbliżającej się wielkimi krokami European Music Awards, na którą, razem z Jenną, miały zostać oddelegowane, kiedy to usłyszała pukanie do drzwi. Spodziewając się kolejnego bukietu, listonosza, ewentualnie blondyna we własnej osobie, nie śpieszyła się z ich otworzeniem. Rozmyślała, czy i tym razem byłaby w stanie powiedzieć mu ‘nie’. Najgorszy był fakt, że zawahała się nad odpowiedzią. Nacisnęła na klamkę i stanęła niczym wryta.
CZYTASZ
love in stereo / lrh
Fanfictionbo czasami życie nie do końca układa się po naszej myśli... (kontynuacja lost in stereo) © niezgodna 2015