Sydney nie mogła sobie lepiej wymarzyć własnego życia – mieszkała w Nowym Jorku, wynajmowała mieszkanie, które sprawdzało się idealnie, a przy okazji nie płaciła za nie fortuny, i pracowała w największej stacji radiowej w tym mieście. Miała szansę rozmawiać z ludźmi, którzy faktycznie mieli coś do powiedzenia, a także pojawiała się na wielu ważnych wydarzeniach. Co więcej, nie musiała zrywać się bladym świtem, a przy jej trybie życia było to całkiem przydatne. Opatuliła się szczelniej kołdrą i coś, a raczej ktoś, jej w tym przeszkodziło.
- Luke, idź sobie – wymamrotała w poduszkę, kiedy dotarły do niej wydarzenia minionej nocy. Pluła sobie w brodę za własną uległość i głupotę, ale blondyn tak pięknie mamił ją kolejnymi słowami. Po raz pierwszy wydawał się szczery. – Hemmings, mówię serio. Naruszasz moją osobistą przestrzeń.
Najwidoczniej wciąż spał, bo nawet nie odpowiedział. Szatynka westchnęła – nie miała serca go budzić, ale chcąc nie chcąc musiała iść do pracy. Taylor Swift na nią czekała. Wytoczyła się z łóżka, pozbierała wszystkie ubrania porozrzucane na podłodze, narzucając na siebie znalezioną koszulę, a resztę rzucając na krzesło. Później będzie martwiła się sprzątaniem – może kiedy pozbędzie się blondyna, bo nie zapowiadało się, żeby miał zamiar ruszyć się z łóżka.
„Ta noc była inna od wszystkich – Sydney wymknęła się z łóżka, by zaszyć się na balkonie i móc zebrać myśli. To było jedyne miejsce, które nie przesiąkło zapachem chłopaka. Jego perfumy czuła wszędzie – na swoich ubraniach, we włosach. W końcu wyciągnęła ukrytą za jedną z luźnych cegieł paczuszkę i odpaliła papierosa. Ten zapach była w stanie tolerować. Wraz z dymem usiłowała wydmuchać mętlik, powstały w głowie, jednakowoż nie ulatywał – jedynie wzmagał na sile z każdą sekundą. Kątem oka zerknęła na śpiącego chłopaka – wyglądał tak niewinnie, jakby poprzednie lata nie odcisnęły na nim piętna.
Uśmiechnęła się pod nosem i oparła o zimną ścianę. Wszystko wydawało się takie irracjonalne, jakby minione wydarzenia były odległe o lata, a nie minuty. Chciałaby to nazwać dziełem przypadku, mając nadzieję, że kolejnego dnia po prostu wyjdzie, a zapomnienie przyjdzie z łatwością. Tak bardzo tego pragnęła, niemalże tak samo jak ponowne skosztowanie jego warg.
Chciałaby wierzyć, że ta noc nic nie znaczyła, że rano się obudzi i powróci do normalności, smutnej, nieco szarej, aczkolwiek dobrze znanej. Polubiła swoją normalność. Była czymś, do czego przywykła, co dobrze znała. Łóżko, które było tylko i wyłącznie jej, łazienka, której nikt nie zajmował z rana, i kawa, której nikt nie podkradał. Przy okazji nikt nie narzekał nad uchem, jak jest, a jak być powinno. Żyła tylko dla siebie. Może i wspomnienia bolały, czasami nieco za bardzo, ale pozostawały jedynie wspomnieniami. To była jej rzeczywistość.
Nie podjąwszy żadnej konkretnej decyzji, wróciła do mieszkania, gdyż chłodny wiatr muskający śnieżnobiałą skórę bynajmniej nie był przyjemny. Wślizgnęła się z powrotem do łóżka i zwinęła w kłębek po swojej stronie łóżka. Nie minęła chwila, kiedy poczuła jak ramiona Hemmingsa owijają się wokół jej talii i przyciągają do siebie.
- Och, przestań – wymamrotała, kryjąc twarz w poduszce. – Idę rano do pracy.
Nie musiała widzieć jego twarzy, żeby znać jej wyraz. Zapewne wydął wargi i zmarszczył czoło, nie mówiąc ani słowa. Uśmiechnęła się do swoich myśli, chyba po raz pierwszy tego dnia.
CZYTASZ
love in stereo / lrh
Fanfictionbo czasami życie nie do końca układa się po naszej myśli... (kontynuacja lost in stereo) © niezgodna 2015