1.

137 13 9
                                    


Nowy Jork to miasto, które nigdy nie zasypia. Nie mruży nawet oczu. Tętni życiem, barwami, magią. Przesiąka zapachami drogich perfum i ulicznego żarcia. Światła kolorowych neonów odbijają się w oczach mieszkańców, turystów i wszystkich tych, których los sprowadził właśnie do tego miejsca.

Porywa, pochłania, inspiruje, rozkochuje, wysysa, pociąga na samo dno.

Jeśli masz w sobie gen wielkości, przy odrobinie szczęścia, zrobi z ciebie dyrektora którejś z korporacji przy Wall Street, albo influencera z milionem fanów na jednym z kont społecznościowych.

Jeśli jesteś szary i przeciętny to Nowy Jork cię zje. Przeżre, przemieli i wypluje. Wrócisz jeszcze mniejszy i jeszcze bardziej wystraszony życia na swoją rodzinną prowincję. Albo jeśli los się uśmiechnie dostaniesz posadę dozorcy w prywatnej szkole dla bananowych dzieciaków, których będziesz nienawidził każdą cząstką swojego ciała.

Jeśli jesteś ekstrawertykiem miasto pokaże ci najlepsze kluby, najbardziej szalone imprezy, spełni wszystkie hedonistyczne fantazje. Zaleje cię najdroższym alkoholem, zasypie białymi kreskami i kolorowymi cukierkami. Otoczy pięknymi kobietami i pięknymi mężczyznami. Pięknymi ludźmi. Będzie pieścić twoje ego, w zamian żądając tylko emocjonalnego ekshibicjonizmu. Nie wydaje się to być zbyt wygórowaną ceną za poczucie się panem życia. Chociaż przez chwilę.

Jeśli jesteś introwertykiem i intelektualistą Nowy Jork zaoferuje najlepsze uczelnie, kursy, muzea, wystawy, teatry. Wszystko na wyciągnięcie ręki - możesz tu dbać o swoją duszę, o swoje ciało, o swój mózg. Na pewno pokochasz Brooklyn z całą jego artystyczną otoczką, będziesz idealnie pasował. Wsiąkniesz tak bardzo, że wracając do domu do rodzinnej miejscowości na święto dziękczynienia, uciekniesz od stołu już po pierwszej godzinie. Jak kuzynka Joe śmiała nazwać cię zblazowanym kwasiarzem?

A co jeśli jesteś wariatem? Czy prosisz się o samobójstwo, wchodząc z pełną świadomością w ten szalony świat? A może to ty zniszczysz go od środka swoim szaleństwem? Każdą warstwę, każdą grupę społeczną, każdą tkankę i każdą komórkę z której zbudowane jest to miasto. Pozostawisz po sobie zgliszcza tego chorego układu i porządku. Rozkochasz tych, którzy powinni cię nienawidzić. Znienawidzą cię ci, którzy wydawać by się mogło są twoimi przyjaciółmi. Zalejesz całe miasto benzyną, a później podłożysz ogień. Ty jesteś ogniem. Niech wszystko płonie.


***


- Stary, myślałem, że już nie wpadniesz! - powiedział Leo, próbując przekrzyczeć głośną muzykę, która dudniła w pomieszczeniu. - Udało ci się zgubić paparazzi? Nie wiedzą, że tu jesteś? Ostatnio ciągle lądujesz na pierwszych stronach magazynów plotkarskich, a kurwa, byłoby okropne foux pax, gdyby zobaczyli cię dziś z białym nosem. Bo se damy, stary. Damy se dziś tak, jak nie daliśmy se od tygodnia!

- Nikt nie wie gdzie jestem - odburknął chłopak. - Ale ja nic nie biorę. W poniedziałek zaczynam nowy film, a za miesiąc wracam do Akademii, jako nauczyciel. Nie wierzę, że stary Peterson zlecił mi taką fuchę.

- No wiesz...tyle młodych, zdolnych Agentek w mundurkach i ty jako seksowny profesor. Idealne warunki na szkolny romans - zaśmiał się Leo.

Justin Davis był dwudziesto dwu letnim aktorem, który swoją karierę budował sukcesywnie od młodego wieku. Lata ćwiczeń dykcji, śpiewu, tańca, uczęszczania na kursy teatralne, prywatne lekcje z zawodowymi aktorami. Był spełnieniem amerykańskiego snu swoich rodziców, angielskich emigrantów, którzy dwie dekady temu temu uciekli z Londynu w poszukiwaniu lepszego życia. Lata wyrzeczeń, tysiące dolarów, setki kilometrów w podróży w podążaniu za kolejnymi castingami, w końcu zmaterializowały się w postaci nastoletniego Justina, który podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt. Wytwórnia dostała gotowe dzieło. Z całym warsztatem, talentem, czarującą osobowością - słodką, acz z nutką pikanterii, z idealną twarzą, którą pokochały tysiące Amerykanów.

Fly, little doveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz