17.

40 3 12
                                    



- Wesołego święta dziękczynienia! No, na raz - rzucił wysoki blondyn i wziął kieliszek z przezroczystym trunkiem. Wzbił go w powietrze, by po chwili tuzin innych flakoników zderzyło się z nim w symbolicznym toaście.

Lea sprawnie, niczym stary wyjadacz, opróżniła zawartość naczynia, nie krzywiąc się przy tym ani na sekundę. Jakby dawno temu jej kubeczki smakowe zostały wypalone przez alkohol, a teraz żadna jego ilość i stężenie nie robiły już na niej wrażenia.

- Nie wiem dlaczego Luca ukrywał cię tyle lat w szafie. Jestem Max.

Usłyszała lekko bełkoczący głos jednego ze znajomych jej brata. Spojrzała na chłopaka, który wyciągnął rękę, aby się przedstawić. Był całkiem atrakcyjny. Ciemne, rozwichrzone włosy opadały na intensywnie brązowe oczy. Na ustach błąkał się zawadiacki uśmiech, zwiastujący rychłe kłopoty. Z wielką manierą i niezbyt starannie skrywaną niechęcią uścisnęła mężczyźnie dłoń.

- Ukrywałem, aby takie napalone świnie jak ty nie dobierały się jej do majtek - wtrącił Luca, który usłyszał strzęp ich rozmowy.

- No tak, braterski kaganiec, prawie zapomniałem - zażartował Max.

Wylądowali w jednym z nowojorskich klubów dla nowobogackich dzieciaków. Tutaj bawili się przyjaciele Luca z NYU, a brat postanowił znieczulić Leę alkoholem i towarzystwem. Odciągał jej pochmurne myśli od rozmowy z rodzicami, która miała miejsce ledwie kilka godzin temu. Choć na początku myślała, że gwar, muzyka i wódka to ostatnie czego potrzebuje, to ostatecznie musiała przyznać sama przed sobą, że zamknięcie się w cichym pokoju, pełnym niechcianych wspomnień, na pewno nie poprawiłoby jej kondycji. Z dwojga złego - lepiej nie cierpieć w samotności.

- Co robisz Lea? Studiujesz? - Max nie dawał za wygraną. Był kompletnie niezrażony oziębłością dziewczyny.

- Niee... - odpowiedziała znudzona. - Brak mi ambicji na studia. Po co mi one? Jestem dziedziczką fortuny, hajsu mi nigdy nie zabraknie.

Luca zachichotał.

- Och. Rozumiem. Ja studiuję ekonomię. Będę kiedyś niezłym wyjadaczem na nowojorskiej giełdzie. Pewnie pomagasz w rodzinnym biznesie, co?

- Trochę. Wczoraj zwerbowałam trzy dziewczyny do jednego z burdeli matki. A dziś przed świąteczną kolacją musiałam pomóc ojcu torturować jednego z dłużników. - Machnęła ręką w powietrzu, podkreślając, że to nieistotne pierdoły. - No wiesz, papi nie lubi, jak mu się wisi pieniądze. A ja lubię obcinać palce.

Max zaśmiał się nerwowo, nie do końca wiedząc czy Lea z niego żartuje czy nie. Jej śmiertelnie poważna twarz i lekkie znudzenie w głosie dezorientowały i wprowadzały dysonans między wypowiadaną treścią, a postawą.

- Przecież wasi starzy to biznesmeni, a nie mafiozi - rzucił niepewnie, patrząc to na Luca, to na Leę.

- No tak - odpowiedziała lekko szatynka. - Ale prawdziwe imperium buduje się na nielegalnych rzeczach. Handel żywym towarem, lichwa... - Zaczęła wyliczać na palcach. - Prostytucja, narkotyki, ustawiana bukmacherka. Och, zapomniałabym! Ostatnio najwięcej zarabiamy na organach.

Luca schował twarz w szklankę, aby nie wybuchnąć szczerym śmiechem.

- Organach? - powtórzył głucho Max.

- No wiesz. Mamy sporo zamówień na nerki, kawałki wątroby, płuca. Niedawno byłam przy wycinaniu gałek ocznych. Obrzydlistwo...

- Nie dam się nabrać - powiedział chłopak głosem tak niepewnym, że sam usłyszał zwątpienie w swoich słowach.

Fly, little doveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz