Nadszedł październik, przynosząc ze sobą powiew jesiennego chłodu. Poranne mgły coraz częściej otulały miasto, sprawiając, że setki szklanych budynków znikało w mrocznych, szarych oparach.
Po wyjątkowo upalnym i słonecznym lecie nastał okres ciągłych deszczy i wiatrów, które zmywały z powierzchni cały wakacyjny brud. Skąpane w wodzie ulice i budynki, w których odbijały się i migotały światła miasta, nabrały pewnego rodzaju poetyckiej melancholii. Drzewa w Central Parku pokryły się złotem i purpurą, tworząc wymarzoną baśniową scenerię. Zapach dyniowej kawy i dźwięki awangardowego jazzu, płynącego z wąskich, nowojorskich alejek dopełniały magię październikowej aury.
Była chyba tylko jedna osoba, która nienawidziła nowojorskiej jesieni z całego serca i za żadne skarby świata, nie chciała dać się porwać urokowi miasta. Lea Russo najchętniej zapadłaby w kilkumiesięczną śpiączkę i obudziła się dopiero na wiosnę.
Październik był miesiącem rodzinnych udręk. Na samym jego początku rocznicę ślubu celebrowali jej rodzice. Były to zawsze wystawne imprezy, pełne ważnych i sławnych gości. Przepych, splendor, bogactwo to motywy przewodnie Państwa Russo. W tym roku również zaproszenia zostały rozesłane, a śmietanka towarzyska czekała w zniecierpliwieniu na to targowisko próżności. Obecność dzieci była obowiązkowa. Oznaczało to, że Lea będzie musiała włożyć kosmicznie drogą sukienkę i zgrywać idealną córkę. Oznaczało to również przyjazd Valentiny z Włoch, jej podłej i znienawidzonej siostry. Ze wszystkich znanych jej powiedzeń i anegdotek, słynne "z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu" było najbliższe sercu i prawdy.
Październik kończył się urodzinami dziewczyny. Ironią losu świętowała je w Halloween. Takie były jej wszystkie lata - jak horror. Pełne strachu, śmierci, trupów. Oczywiście, gdyby zależało to od niej, to każde z nich spędziłaby samotnie w klubie, zerując butelki na wysokim barowym stołku. Później wróciłaby z jakimś przystojnym chłopcem, którego imienia nie będzie pamiętać, do jego mieszkania. Przeżyłaby całkiem przyzwoity seks i pijąc taniego szampana w jego studenckim pokoju życzyła sobie, aby ten rok był ostatnim.
Niestety, tak się nie stanie.
Carla Russo w swoim okrutnym, matczynym poczuciu humoru co roku wyprawiała jej najbardziej huczne, urodzinowe widowisko wszech-czasów.
- Saints or Sinners? - jęknęła głucho Lea. - Boże jakie to tandetnie nowobogackie.
- Mi się podoba. Możesz zepsuć i splamić jakąś świętoszkę albo trafić do piekła z diablicą. Jak na moje każda sytuacją to win-win - powiedział zawadiacko Oliver Lopez, puszczając oczko dziewczynie.
Wybrali się na zakupy w poszukiwaniu idealnej kreacji na rocznicę ślubu rodziców Lei. Skończyli dziś wcześniej zajęcia w Akademii i postanowili wykorzystać wolny czas, jadąc na Piątą Aleję. Ta główna ulica Nowego Jorku zasłynęła jako symbol zamożnej części miasta. Ich docelową destynacją był dom handlowy Bergdorf Goodman. Weszli do środka, do zapierającego dech w piersiach pomieszczenia. Wszechobecny marmur przeplatał się ze złotem i kryształami. Egzotyczne kwiaty stały w głównym holu, dodając miejscu splendoru. Szklane szyby oddzielały butiki najlepszych projektantów.
- Nie wierzę, że moja matka wysłała zaproszenia do całej grupy! - krzyknęła szatynka przeglądając z obrzydzeniem kolorowe sukienki. - Przecież z połową nie zamieniłam ani słowa, a Amy Brooks nie znoszę całą swoją zdegenerowaną duszą. Jej i całego tego fandomu Davisa.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i rzucił Russo zaczepne spojrzenie. Powiedział po chwili ironicznym głosem:
- Nienawidzisz ich, bo chcesz Davisa dla siebie.
CZYTASZ
Fly, little dove
RomanceMożna umierać na wiele sposobów. Ona przeżyła swoją śmierć wiele razy. Umierała z samotności. Często, długo, boleśnie. Z tym rodzajem śmierci oswoiła się. Zaprzyjaźniła. Zaczęły mówić sobie po imieniu, niczym najbardziej oddane przyjaciółki. Umier...