Rozdział 7

363 93 134
                                    

Grace

Gdy zbliżyłam się do skrzyżowania, otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Aaron Anderson stał oparty o żółtą barierkę, która odgradza chodnik od ruchliwej ulicy. Byłam mile zaskoczona, że tym razem pojawił się przede mną i nie musiałam na niego czekać, ryzykując spóźnieniem się do pracy. Aaron musiał chyba wyczuć na sobie moje spojrzenie, ponieważ podniósł głowę do góry i utkwił we mnie wzrok. Szybkim krokiem pokonałam dzielącą nas odległość.

一 Widzisz? Jak chcesz to potrafisz 一 rzekłam wesoło, szturchając chłopaka w ramię.

一 A to wszystko dzięki tobie, wiesz?

Podniosłam brew, czekając na ciąg dalszy jego wypowiedzi. Byłam ciekawa, co wymyślił tym razem.

一 Twoje narzekania zaczynały przyprawiać mnie już o bóle głowy... "Aaron, ile można na ciebie czekać? Zaraz spóźnimy się do pracy" 一 powiedział piskliwym głosem, próbując naśladować mój głos. Marnie mu to wyszło.

Zrzedła mi mina. Jeśli miałam być szczera, to nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Myślałam, że w końcu poszedł po rozum do głowy, jak widać, pomyliłam się.

Westchnęłam i pokręciłam głową. Słowa przyjaciela sprawiły, że poczułam się urażona. Aaron posiadał specyficzne poczucie humoru i czasami mówił, co ślina przyniosła mu na język, a dopiero potem zaczynał myśleć. Ale i tak byłam rozczarowana jego zachowaniem.

Wyminęłam blondyna, który jakimś cudem znalazł się przede mną. Nie zwróciłam nawet uwagi, kiedy odsunął się od poręczy. Zamierzałam jednak pokonać resztę drogi do Dizquris bez jego towarzystwa i głupich docinek, na które nie miałam nastroju.

一 Grace, zaczekaj! 一 krzyknął, ale postanowiłam go zignorować i nie zwalniać tempa. 一 Tylko żartowałem, nie obrażaj się.

一 Jakoś nie jest mi do śmiechu.

一 No weź, nie bądź taka.

Postanowiłam, że nie odpowiem mu więcej na żadną zaczepkę. Nie chciałam, żeby mój humor stał się jeszcze gorszy niż dotychczas. Od samego rana czułam wewnętrzny niepokój, który mnie nie opuszczał ani na chwilę. Nie potrafiłam wyjaśnić w żaden logiczny sposób, skąd się wziął. Pojawił się, gdy tylko otworzyłam oczy.

Aaron zrównał ze mną swój krok, ale widząc moją naburmuszoną minę, nie ośmielił się odezwać przez całą drogę do pracy. Za co byłam mu wdzięczna, ponieważ nie chciałam przy nim wybuchnąć, a znając życie, wyrzuty sumienia nie dałyby mi spokoju przez resztę dnia. Czułabym się podle. Wiedziałam też, że nie umiałabym się opanować. Obawiałam się, że w przypływie złości mogłabym wyjawić swoje sekrety, a tego akurat wolałabym uniknąć. Odgrodziłam się grubą, czerwoną linią od poprzedniego życia. Lepiej, żeby już tak pozostało.

Gdy zatrzymałam się pod drzwiami do Dizquris, Aaron wyciągnął z kieszeni plik kluczy. Dziwiło mnie, że jeszcze nie do tej pory ich nie zgubił. Z pewnością, gdybym to ja trzymała je w takim miejscu, już dawno musiałabym dorobić nowy komplet kluczy 一 i to pewnie nie jeden, a do tego musiałabym się modlić, żeby nikt nie włamał się do lokalu przed wymianą zamków.

Weszliśmy do środka, akurat w momencie, gdy zegar pokazywał godzinę dziewiątą trzydzieści. Do otwarcia zostało nam raptem pół godziny, gdzie do tego czasu musieliśmy przygotować kilka rzeczy. Prędko pognałam na zaplecze, żeby się przebrać. Znikając za drzwiami, usłyszałam jeszcze głośny śmiech Aarona. Czasami naprawdę zachowywał się jak dziecko, ale był dobrym przyjacielem. Zdawał sobie sprawę, że nie mówiłam mu o wszystkim, ale nie ciągnął mnie za język. Cieszyło mnie, że nie naciskał. Lepszego kompana chyba nie mogłam sobie wymarzyć.

Zemsta |Korekta|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz