Rozdział 22

1.6K 134 61
                                    


Nie planowałem tego. Jednak, stało się. Przekonał mnie. Wchodziłem właśnie po schodach do jego mieszkania, w którym byłem ostatnio dwa tygodnie temu. Wchodziłem pierwszy, a za mną szedł Aleks. Miał zwieszoną głowę i się garbił. Nadal ciężko przyjmował to, że nie chce znów z nim zamieszkać. 

W końcu stanąłem przed odpowiednimi drzwiami i spojrzałem na Aleksa. Stanął z lekko zdezorientowaną miną, aż w końcu przypomniał sobie, że przecież oddałem mu klucz po  zerwaniu. Widziałem jak ręce mu delikatnie drżą, kiedy sięgał do kieszeni. Wyjął z niej klucz. Był z niebieską główką. Mój klucz. Pamiętam jak go malowałem lakierem do paznokci, by wyróżniał się na tle całego pęku. Spojrzałem mu prosto w oczy, kiedy podał mi go na wyciągniętej dłoni.

Chciał, żebym to ja otworzył drzwi własnym kluczem. Żebym go z powrotem przyjął. Żebym w jakiś symboliczny sposób wrócił.

Nie zamierzałem tego zrobić. Odsunąłem się na bok.

— Otwórz.

Zraniłem go. Widziałem to po jego oczach. Nie wbiłem tylko szpili w jego serce, ale cały tasak.

Więcej na mnie nie patrząc, otworzył drzwi i wszedł pierwszy. Zawahałem się tuż przed progiem. Tęskniłem za tym miejscem. Traktowałem go jak dom. I mógłby nim być, gdyby nie tamto wydarzenie. Wiedziałem jak tylko przekroczę próg domu, wszystkie wspomnienie i uczucia do mnie wrócą.

Zeus praktycznie wbiegł do mieszkania szczęśliwy, że znów może spać na swoich ulubionych miejscach i gryźć szczotkę od kibla, czym doprowadzić Aleksa do szału. Ale ja nie byłem tak pozytywnie nastawiony.

Wchodząc rozejrzałem się. Nic się nie zmieniło. Tak samo czysto, tak samo biało.

— Chciałbyś... Chciałbyś coś...

Ciężko mu było sklecić jedno sensowne zdanie. Był wykończony. Widziałem w nim wrak człowieka. Ostatnie tygodnie, a zwłaszcza ten dzień, był dla niego destrukcyjny. Ledwie trzymał się na nogach. Dodatkowo moja postawa wcale mu nie pomagała.

Musiałem się wziąć w garść i zająć się nim, przełykając dumę.

— Aleks – zacząłem łagodnie.

Spojrzał na mnie szklanymi oczami. Podszedłem do niego i objąłem. Niemal natychmiast do mnie przyległ. Westchnąłem. Tak mi brakowało jego bliskości. Łaskotu jego oddechu na mojej szyi, jego miękkich włosów za uchem, jego zimnych dłoni pod moją koszulką, stykania się sprzączek naszych pasków. Bicia jego serca.

Nie mogąc się powstrzymać, wsunąłem dłonie w jego włosy. Były potargane, w ogóle nie ułożone.

Westchnął. Tak długo i głęboko. Jakby wyrzucił z siebie całą tęsknotę. To było piękniejsze niż wyznanie miłości, niż jakakolwiek poezja.

— Przepraszam, Apollo. Tak bardzo cię przepraszam.

Delikatnie popchnąłem go w stronę schodów. Powinien położyć się spać.

— Wiem.

Nadal kierowałem go w stronę schodów, kiedy odgłos tarzającego się Zeusa na kanapie w salonie przyciągnął mój wzrok. I wtedy to zobaczyłem. Kilka buteleczek z lekami na stoliku. Natychmiast się zatrzymałem i zdrętwiałem.

— Aleks... Co to jest?

Podniósł głowę, ale nie sprawdził o czy mówię. Doskonale wiedział. Patrzył na mnie, swoimi ogromnymi oczami zranionego dziecka.

Chciałem go odepchnąć i podejść do tych niepokojąco wyglądających leków. Ale objął mnie mocno w pasie i zaparł się piętami, bym nie spojrzał.

Absolut 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz