- Eddie! Udało się! Pokonaliśmy klauna!! - zawołał Richie, biegnąc w stronę leżącego między skałami Eddiego. Nie wrócili do domu. Zostali, by pomóc swoim przyjaciołom.
- Kochanie, słyszysz? - z twarzy mężczyzny coraz szybciej znikał uśmiech. Eddie wciąż nic nie odpowiadał. Miał zamknięte oczy, a z jego rany sączyła się krew.
- Eddie, słyszysz?... - Richie pochylił się nad nim i przysunął ku sobie ciało mężczyzny. Wciąż oddychał. Reszta Frajerów przyglądała się tej scenie. Wszystkich przechodziły dreszcze. Spodziewali się najgorszego. Beverly popatrzyła na Bena, Mike'a i Billa, po czym zwróciła się do klęczącego Richiego :
- Richie, on... nie żyje.
- ŻYJE! Przecież czuję jak oddycha.
- Musimy iść Richie, wszystko się wali wstawaj.
Rzeczywiście tak było. Skalne ściany coraz szybciej zaczęły osuwać się na ziemię. Wielkie kamienie toczyły się w ich stronę, zostawiając im coraz mniej miejsca na ucieczkę.
- Słyszałeś Beverly? Zostaw go, musimy iść. - syknął Bill, widząc, że sytuacja się pogarsza.
- Albo pomożecie mi go stąd zabrać, albo idźcie sami. Ja go nie zostawię. - mówiąc to płakał. Tyle razem przeszli- obaj mieli trudne dzieciństwo, w nastoletnim wieku zmagali się z odrzuceniem, z powodu ich miłości. Teraz, kiedy wszystko było dobrze, wszystko się układało, mieli tak po prostu z tego zrezygnować?
- I-idź Richie. - wydukał Eddie, zachrypnięty głosem, lekko uchylając oczy.
- Kurwa Bill, on żyje. Nie widzisz?- Bill poczuł wyrzuty sumienia. Chciał zostawić na śmierć człowieka, który jeszcze żyje.
- Bierz za ręce, ja wezmę za nogi. - rzekł, bo czym wraz z Richiem podnieśli mężczyznę.
Przez całą drogę powrotną Eddie cierpiał, bo jego rana była bardzo głęboka. W tamtym momencie Richiemu pękało serce. Ciężko było mu patrzeć na to, jak jego ukochany przeżywa niesamowity ból.
Nie było łatwo wynieść dorosłego mężczyznę, z walącego się budynku, ale udało się. Po mrożących krew w żyłach chwilach, w końcu stanęli na ulicy. Dom Pennywise'a się zawalił. Nie zostało po nim absolutnie nic.
- Auto. Potrzebujemy jakiegoś transportu... trzeba go zawieźć do szpitala... - Richie gorączkowo szukał rozwiązania z sytuacji.
- Tozier, spokojnie. Chyba najlepiej będzie, jak zadzwonię po karetkę... - rzekł Ben, wyciągając z kieszeni telefon.
- Szybko... - wyjąkał Richie. Razem z Billem położyli Eddiego na trawie. Powoli tracił świadomość.
- Hej. Eddie, jestem tutaj. Widzisz? Zawsze będę przy tobie. - słysząc te słowa, mężczyzna jedynie się uśmiechnął. Nie mógł zrobić nic więcej. Przyjaciele sceptycznie patrzyli na szanse Eddiego na przeżycie. Karetka była już w drodze, ale krew płynęła z rany tak szybko, że każda sekunda mogła zaważyć na jego życiu. Richie klęczał na trawie, głaszcząc leżącą na jego kolanach, głowę Eddiego. Nie martwił się, co powie lekarzom, gdy spytają co się stało. Nie obchodziło go to, jaką będzie miał reputację, po pięciu opuszczonych występach. Zdawał sobie sprawę, że „wszystko" znaczy „nic", gdy Eddiego nie ma obok niego.
- Richie! Karetka!
CZYTASZ
People between us - REDDIE
FanfictionBardzo boli, gdy ktoś chce zabrać ci to, co jest najważniejsze. Nadopiekuńcza matka, która co godzinę musi sprawdzić jak się ma jej syn. Rodzice,wracający po zniknięciu bez słowa. Szkolni wandale krzyczący na każdej przerwie coś w stylu „EJ WY PEDAŁ...