Jej oczy były szare. Nie. Były szare. Ich kolor nie był typową szarością, porównywalną do grafitu twardego ołówka. Jej oczy były jak zachmurzone niebo, czekające na podmuch zimnego wiatru, jak woda po farbach, zmieszanych jednym, cienkim pędzlem, jak świeży, jeszcze gorący popiół, jak dym papierosowy, który tak często wydobywał się z jej bladych ust.
Uwielbiała palić. Boże, jak ona to lubiła. Papieros wetknięty słabo między jej wargi był jak atrybut, znak rozpoznawalny. Paliła dużo, za dużo żeby się tym przejmować. Kiedy siadała na parapecie, wyjmując z kieszeni lekko zgniecioną paczkę, wyciągała papierosa, zawsze z takim samym szacunkiem i poszanowaniem, jakby ta jedna rzecz miała uratować jej życie. I może właśnie ratowała. Nigdy nie używała zapalniczek. Nie ufała mechanizmom, z których były złożone, cały ten gaz i tandetne obrazki - to nie dla niej. Wolała zapałki i to je zawsze nosiła w lewej kieszeni kurtki. Kupowała tylko te z zielonymi główkami, bo uważała, że palą się najdłużej. Może było w tym trochę prawdy.
Kiedy odpalała papierosa nigdy nie gasiła zapałki od razu. Trzymała ją w palcach do czasu, kiedy ta nie zaczynała niebezpiecznie grzać jej skóry. Patrzyła na ogień z fascynacją, z pasją, można by powiedzieć, że w jej spojrzeniu rodziło się wtedy coś, czego nie można było dokładnie określić. Może w jej oczach też rozpalał się ogień. Może wtedy stawały się mniej zimne. Może czuła jakieś ciepło w duszy i może, tylko może – czuła się wtedy choć odrobinę prawdziwa.
Bo to był jej problem. Czuła się nierealna, fikcyjna, wymyślona, abstrakcyjna, urojona, jakby była zrobiona z papieru. Cienka, przezroczysta i zbyt lekka, by stale unosić się na wietrze. Ułożyła w głowie wizję. Była w niej papierowym samolotem, złożonym na szybko, bez zastanowienia. Żadnych zasad aerodynamiki, żadnych rozsądnych zagięć, nierówne skrzydła, jedna lotka, pomięty dziób. Puszczona na wiatr od niechcenia. Szybująca przez sekundę, może dwie. Rozbita na pożółkłej trawie.
Czekała na moment, w którym ktoś podniesie ją z ziemi i złoży na nowo, tak, by unosiła się na wietrze przez wieczność. Ciężko było się doczekać, ale przecież nie robiła sobie nadziei. Usłyszała kiedyś, że sama może zrobić nowy samolot z papieru. Problem w tym, że nie umiała. N i e u m i a ł a.
Czasem, kiedy siedziała na parapecie paląc papierosa, zastanawiała się, jak to jest czuć ciepło w sercu. Takie prawdziwe, inne od tego, kiedy zapałka przypala ci opuszki palców. Jak to jest, kiedy ktoś mówi ci, że będzie przy tobie mimo wszystko. Jakie to uczucie, kiedy pozwalasz komuś trzymać całe twoje serce w dłoniach wierząc, że nie zaciśnie ich zbyt mocno. Jak to jest, być dla kogoś wszystkim. Marzyła, żeby kiedyś się dowiedzieć. Ale czy marzenia nie są dla głupich? To nie jest tak, że marząc, robimy sobie złudne nadzieje i liczymy na niemożliwe?
Odpaliła papierosa zapałką i od razu ją zgasiła. Zaciągnęła się dymem tak mocno, że zabolały ją płuca. Uśmiechnęła się lekko, widząc bladą chmurę, wypływającą z jej ust. Uniosła telefon do twarzy i nie włączając go, przejrzała się w nim. Wzięła jeszcze jednego bucha i zauważyła, że jej oczy nie były szare. Były szare.
CZYTASZ
myśli (nie)dokończone
Короткий рассказzbiór opowiadań, zlepek słów i myśli, których mam w sobie zbyt wiele