z i m n o

26 8 2
                                    

            Była wyjątkowo piękna noc, a on leżał na łóżku i żałował zbyt wielu rzeczy by udało mu się zasnąć. Wokół panowała cisza, która oplatała go niczym koc, leżący teraz przy lewej nodze łóżka. Było mu zimno, ale nie miał do końca pewności, czy chłód bił z jego wnętrza, czy może od uchylonego okna. Grudniowe powietrze wydawało się ogrzewać jego długie palce, które nerwowo skręcał, nawet się nad tym nie zastanawiając. Pomyślał, że miło byłoby mieć kogoś obok, kogoś, kto mógłby wstać i zamknąć okno w jego sercu, żeby przestało mu być tak cholernie zimno. Cholernie zimno... To była jedyna myśl, która trzymała się go nieprzerwanie przez całą noc całe życie.

     Żałował zbyt wielu rzeczy, by zasnąć. Nie tylko tej nocy, ale i kolejnej, i następnej. Bał się, że nigdy nie będzie mógł już spać spokojnie. Wyrzucał sobie to, że nie był wystarczająco dobry dla tego świata. Wszyscy mu to mówili, mimo, że nigdy nie usłyszał tego bezpośrednio. Widział to w oczach matki, która wracając z pracy nawet nie przychodziła zapytać, jak minął mu dzień. Słyszał to w głosie ojca, kiedy mówił, żeby w końcu się ogarnął, bo minęło już zbyt wiele czasu, by nadal rozpamiętywać to, co się stało. Widział to we wzroku przyjaciół, których wcale nie powinien tak nazywać. Zawsze byli dla niego tylko wtedy, kiedy sami tego potrzebowali. Właściwie, nigdy nie było ich dla niego. Zawsze byli tylko dla siebie. A on... on był inny. Nie był wystarczający dla świata, ale starał się dorównać jego wymaganiom. Nie wiedział, jak ma żyć, żeby żyć naprawdę, ale miał świadomość, że nawet nędzne egzystowanie zalicza się do kryteriów obejmujących to pojęcie. Może nie był idealnym człowiekiem i wiedział dobrze, że daleko było mu było do tego, ale przynajmniej chciał być dobry dla ludzi. Bo przecież on kiedyś był dla nich okrutny. Nienawidził wszystkich, jakby każdy z osobna wyrządził mu niewyobrażalną krzywdę. Był taki moment w jego życiu, kiedy czuł się zły i przesiąknięty złością niczym gąbka, chłonąca każdą kroplę toksycznej substancji, która niechcący wymsknęła się komuś z rąk. Był taki moment kiedy czuł, że złość, którą w sobie trzymał mogła go zabić. I był prawie pewny, ze to nastąpi. I nastąpiło. Ale niestety nie zabiło jego. I od tamtej chwili uznał, że nie zasługuje na ten świat, ani na nikogo, kto po nim stąpa. Bo on nie był człowiekiem. Był potworem w ludzkiej skórze, której nienawidził tak samo, jak jej wnętrza.

    Jedyną osobą, przy której czuł się ludzki i w jakimś stopniu dobry, była jego babcia. Ona nie patrzyła na to, co było kiedyś. Ona nie zwracała uwagi, czy miał zły, czy wyjątkowo parszywy dzień. Zawsze przychodziła do niego wieczorem i czule kładła dłoń na jego policzku. Dłoń dotkniętą przez czas i pracę, ale nadal tak pełną miłości. Kiedy czuł jej dotyk zastanawiał się, jak ona może być tak ciepła, kiedy on był tak zimny. Jak mogła każdego dnia znajdować w sobie siłę, by przyjść i pokazać mu, że nie jest potworem, a tylko zagubionym chłopakiem, którego życie nie powinno wyglądać w ten sposób. Nie miał pojęcia jak jego babcia umiała wzbudzić w nim emocje, których nie wzbudzał nikt inny. Każdego dnia kiedy kładła dłoń na jego policzku spod jego powiek spływały łzy i tak cholernie nienawidził się za to, że zmusza ją do patrzenia na nie. Ale ona nie wydawała się zniesmaczona widokiem jego opuchniętych oczu, ani też nie sprawiała wrażenia złej, jak wszyscy inni kiedy zdarzyło mu się okazać przed nimi słabość. Patrzyła na niego z miłością tak wielką, że zwyczajnie nie mógł jej znieść. Dlatego odwracał głowę. Za każdym razem kiedy to robił, babcia patrzyła mu w oczy i cicho szeptała:

   - Zasługujesz na wiele więcej, niż świat jest w stanie ci zaoferować Eddie. - Te słowa zakorzeniły się w jego sercu głęboko, ale i tak nie potrafił w nie uwierzyć.

    Oprócz tego żałował, że nie potrafił znaleźć siebie w całej tej gównianej sytuacji. Wydawało mu się, że każdy wokół wiedział kim jest i tylko on był tak cholernie zagubiony. Nie miał wtedy pojęcia, że był w wielkim błędzie. Ale kto nie jest w błędzie, mając osiemnaście lat i tak paskudne podejście do życia.

   Kiedy tak leżał, nerwowo wyginając palce w tę wyjątkowo piękną grudniową noc i żałował wszystkiego, czego tylko mógł żałować przez głowę przemknęła mu myśl, która została w nim nieco dłużej. Pomyślał, że powinien choć raz posłuchać babci i uwierzyć w to, że zasługuje na cos więcej. I po raz pierwszy w swoim niedługim życiu miał poczucie, że coś może mu się udać; że jeśli się postara może osiągnie jakiś cel. I wtedy może zasłuży na życie na tym świecie. Myśląc o tym wstał i zamknął okno. W drodze do łóżka podniósł koc z podłogi i kładąc się, przykrył nim ciało, zostawiając dłonie na wierzchu. Zasnął tak szybko, że nawet nie zauważył, że po raz pierwszy od dwóch lat było mu zimno trochę mniej. 

myśli (nie)dokończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz