Nymeria's pov
Padam z nóg. Idziemy już tak od trzech godzin i dosłownie stawiam kroki na oślep. Mam mroczki przed oczami i czuję się, jakbym zaraz miała zemdleć. Po tym jak uzgodnili ze sobą telepatycznie szczegóły związali mi ręce grubym sznurem, który trzyma nijaki Ivan i ciągnie mnie za sobą jak psa. Z ich rozmów wywnioskowałam, że blondyn, który wcześniej mnie szarpał nazywa się Benjamin. Jest jeszcze Ivan i Thomas. Reszty imion nie znam. Nie mam pojęcia dokąd mnie ciągną, ale przypuszczam, że do ich głównej siedziby. Zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie. W co ja się wpakowałam? Praktycznie całą drogę idziemy w ciszy, oczywiście nie licząc momentów, w których śmieją się i żartują ze sposobu w jaki zabili tamtych wygnańców. Są z siebie tacy dumni. Ja, gdy tylko pomyślę o tamtej chwili czuję jedynie obrzydzenie. Jak można być dumnym z czegoś tak bestialskiego i niemoralnego? Nagle już któryś raz z kolei potykam się o własne nogi i niestety tym razem nie udaję mi się uniknąć upadku.-Idźże prosto, idiotko. Nie mamy całego dnia do cholery.-Ostro wkurzony blondyn podchodzi do mnie i podnosi gwałtownie za ramię, przez co jęczę nieznacznie.-Ben, nie sądzę, by ona dała radę iść dalej sama, jest zbyt słaba. Jest jak kula u nogi. Pozbądźmy się jej i wracajmy.- Mówi jakiś brunet. Spoglądam na niego, a ten kontynuuje.-Tylko spójrz na nią. Ona i tak jest już martwa, ledwo stoi na nogach. Zabijając ją tylko wyświadczymy jej przysługę.-Kończy, a ja panikuję. Resztkami sił odpycham od siebie blondyna i jakimś cudem udaję mi się wyrwać rękę z jego uścisku. Przez ten cały czas mnie podtrzymywał i gdy tylko mnie puścił momentalnie straciłam równowagę. Odpychając się od ziemi nogami, odsunęłam się od nich, ostatecznie natrafiając plecami na drzewo. Blondyn zawarczał groźnie i w mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Chwycił mnie mocno za włosy, stawiając mnie tym samym z powrotem na nogi i spojrzał mi prosto w oczy. Jego aż pociemniały ze złości. -Idziesz kurwa z nami, czy ci się to podoba, czy nie. Jeśli znajdzie się taka potrzeba, będę ciągnął cię nieprzytomną po ziemii. Nikt nie mówił, że masz dotrzeć w jednym kawałku, a wkurwiaj mnie dalej i gwarantuję ci, że skończy się to dla ciebie tragicznie.- Teraz to naprawdę się przeraziłam. Z jego oczu bił czysty mord i wiedziałam, że nie żartuje. Idę tam jako trofeum, jak coś co zdobyli. Nie traktują mnie, jak kogoś równego sobie. Jestem jak zwierzyna, którą upolowali. Jeśli dalej będę stawiała opór coś czuję, że byliby skłonni odciąć mi parę palcy, lub nawet i głowę, którą później zanieśliby swojemu Alfie, by pokazać co udało im się zdobyć. Może nawet dostaliby pochwałę, na którą pewnie z resztą liczą. Właśnie takie rzeczy słyszy się o wilkach południa i naprawdę zaczynam mieć poważne obawy, co do tego czy aby napewno to wszystko, to były tylko okrutne plotki i domysły, jak zawsze sądziłam. Nagle zza drzew wybiegła dość wysoka, ruda kobieta.
Blondyn, gdy tylko ją zobaczył od razu mnie puścił i podszedł do niej składając na jej ustach pocałunek. Ta jednak go odepchnęła i spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem.-Czy wy nie macie w sobie choć odrobiny empatii? Jak można doprowadzić do takiego stanu tak młodą i niewinną dziewczynę? Przecież to jeszcze dziecko.- Podeszła i przykucnęła przy mnie skanując mnie od stóp do głów. Pachnie jak ten cały "Ben". Również obadałam ją wzrokiem i zatrzymałam się na chwilę na znamieniu nad jej obojczykiem. Jego mate.-W takim stanie ją znaleźliśmy. Poza tym nie powinnaś wtrącać się w nie swoje sprawy. Co tu robisz?- Dziewczyna spojrzała na niego wściekła.-Ona jest ledwo przytomna, mimo to wy postanowiliście związać jej dłonie tak mocno, że ma je całe sine.- Zignorowała jego pytanie i z powrotem przeniosła swoje spojrzenie na mnie. Uśmiechnęła się ciepło, po czym zaczęła rozwiązywać sznur. Gdy skończyła, od razu chwyciłam się za bolące miejsce wzdychając cicho, na widok moich zmasakrowanych nadgarstków.-Nie wiemy kim ona jest. Może być niebezpieczna, dlatego odsuń się od niej i w tej chwili wracaj do domu.- odparł blondyn, po czym podszedł do dziewczyny i odsunął ją ode mnie, ta jednak od razu wyswobodziła się z jego objęć i znów do mnie podeszła.-Zostaw mnie, zrobiłeś już wystarczająco.- Rzuciła oskarżycielskim tonem.-Jestem lekarzem i wiem co robię, a z tobą rozprawię się w domu. Zdaję sobie sprawę z tego, co robicie chodząc na te swoje ekspedycje i polowania i nie obchodzi mnie los nieszczęśliwców, na których natrafiacie, ale nie pozwolę ci tak traktować bezbronnych.-Dziewczyna zdjęła torbę z ramienia, wyciągając z niej kawałek materiału i butelkę wody. Pomogła mi się napić, a resztę wody wylała na tkaninę, którą po chwili zaczęła wycierać krew z mojej twarzy.-Wzięłam dla siebie ciuchy na przebranie w razie, gdybym miała się przemieniać, ale tobie bardziej się przydadzą. Chodź.- Wzięła moje ramię i zarzuciła je sobie na szyję, tym samym pomagając mi wstać. Nogi miałam jak z waty i praktycznie cały ciężar mojego ciała spoczywał na jej ramionach, jednak ona wydawała się tym kompletnie nie wzruszona.- Idę pomóc jej się przebrać, a ty nie próbuj nawet za nami iść. Zaraz będziemy.- Rzuciła jeszcze na odchodne i ruszyła ze mną wgłąb lasu. Gdy straciłyśmy ich z pola widzenia zatrzymała się i delikatnie puściła moje ramię, uprzednio upewniając się, czy aby napewno dam radę ustać o własnych siłach. Wyciągnęła ciuchy z plecaka i pomogła mi je założyć. Był to jakiś szmaciany top i zwykłe brązowe spodnie, ale dobre i to. Czułam jak jej wzrok na dłużej zatrzymuje się na moich ranach, siniakach i bliznach, które na pierwszy rzut oka widać, że nie powstały w jeden dzień, jednak nic nie powiedziała. Bez słowa chwyciła mnie za rękę i z powrotem zaprowadziła do reszty.
-Usiądź tu sobie i odpocznij choć parę minut, jesteś wycieńczona.- Uśmiechnęła się, a w jej bursztynowych oczach było coś, co sprawiało, iż budziła moje zaufanie, jednak nie jestem aż tak naiwna. Jest jedną z nich, a do tego bratnią duszą tego Bena. Gdy przyjdzie co do czego nie mam co na nią liczyć. Jest po ich stronie. Z ciężkim westchnieniem oparłam się o drzewo, bo co innego mogłam zrobić? Nie mam nawet co próbować uciekać. Szanse na powodzenie są zerowe i już na starcie jestem na przegranej pozycji. Wpatruję się tępo w jeden punkt i staram się choć na chwilę zapomnieć w jak bardzo tragicznej sytuacji się znajduję.-Przyszłam nazbierać ziół i roślin leczniczych, a co żeś sobie myślał? Że specjalnie będę czekać na ciebie niewiadomo ile, aż wrócisz i łaskawie udzielisz mi swojego pozwolenia? Jako lekarz mam swoje obowiązki, ale jak się okazuje bardzo dobrze, że na was trafiłam.- Podniesiony głos dziewczyny przywrócił mnie do rzeczywistości. Kłócili się. Z zaciekawieniem przysłuchiwałam się ich sprzeczce, jednak wzrok wciąż miałam utkwiony w ziemię, by nie wzbudzać podejrzeń i nie zwracać na siebie uwagi.-Nie o to chodzi Marisso. Nigdy nie zapuszczałaś się aż tak daleko, poza tym nie możesz tak po prostu bezmyślnie zbliżać się do jakichś gówniar napotkanych w lesie i im dobrodusznie pomagać. Ta jest wymęczona, ale co jeśli byłaby zdziczała i by się na ciebie rzuciła? Cholera myśl że trochę.- Więc kobieta nazywa się Marissa. Co do jej mate, to nieźle się zdenerwował, ale na szczęście się kontroluje. Jeśli chodzi o resztę z nich to jedni udają, że nie widzą, a drudzy mają to w poważaniu i rozmawiają między sobą, jak gdyby nic się nie działo.-Myślisz, że jestem głupia? Że jak kretynka się niepotrzebnie narażam? Wiem, że się martwisz, ale powtarzam ci już któryś raz z kolei, że wiem co robię. Skończmy lepiej tą bezsensowną dyskusję i lepiej powiedz mi, co zamierzacie z nią zrobić, bo myślę, że dotarło już do ciebie, iż nie pozwolę wam jej skrzywdzić. Ta mała już swoje wycierpiała.- Nareszcie dowiem się czegoś konkretnego. Przełknęłam ciężko ślinę, obawiając się odpowiedzi. Blondyn westchnął.-Zabieramy ją do domu głównego, a niby co innego mielibyśmy z nią zrobić? Nielegalnie wtargnęła na nasz teren, a gdy się na nią natknęliśmy goniło ją paru wygnańców. Może mieć przydatne informacje. Alfa zdecyduje co dalej.- Odparł. Przy swojej mate zdecydowanie spotulniał. Natomiast ja mimo, że spodziewałam się podobnej odpowiedzi, to i tak wzdrygnęłam się na wspomnienie o Alfie. U nas w stadzie były podobne procedury, jednak o nazwisku "Blackmoon" słyszało praktycznie każde stworzenie z nadnaturalnego świata i niestety żadna wypowiedź w której się pojawiało nie brzmiała pozytywnie. Są tak wpływowi i skłonni do okrucieństw, że niektórzy nawet boją się wymówić to nazwisko na głos. A ja idę im na jebane spotkanie. Ja. Pieprzona Lightflake, czyli inaczej mówiąc wróg numer jeden.-Hej, wszystko w porządku? Zamyśliłaś się.-Nagłe potrząśnięcie za ramię sprowadziło mnie z powrotem na ziemię. Marissa kucała przede mną i gładziła moją rękę w uspokajającym geście.-Spokojnie, nie musisz się mnie bać. Jestem tu dla ciebie. Pomogę ci. Jestem Marissa, a ty? Zdradzisz mi swoje imię?- Po krótkim zastanowieniu, odpowiedziałam jej cichym i zachrypniętym głosem.-Octavia.- Skłamałam. Moje imię wywodzi się typowo z północy i gdybym się jej teraz nim przedstawiła, od razu wiedziałaby, że nie jestem stąd. Nie wiem, czy moja rodzina wciąż mnie szuka, ale napewno zaraz po moim zaginięciu moje imię było na ustach wszystkich. Zważając na to, że jest ono raczej niespotykane mogliby połączyć fakty, a to byłby mój koniec.
_________
~Nutella
CZYTASZ
🌙🐺Proszę zostań🐺🌙
Loup-garouNymeria Lightflake jest księżniczką wilkołaków z północy, które słyną ze swojej sprawiedliwości i waleczności. Nymeria prowadziła bogate życie, wyjęte niczym z najpiękniejszej baśni, do czasu.... W dniu jej czternastych urodzin kiedy jej moce miały...