Rozdział 2 — Śmierć przyszła do Ängelsberg, szeryfie
1.
Czy całe miasto może być nawiedzone?
Nawiedzone, tak jak to bywa z niektórymi domami? Nie pojedynczy budynek w mieście, jakiś konkretny róg ulicy czy plac do gry w koszykówkę w parku, z nagą obręczą kosza wyglądającą w promieniach zachodzącego słońca niczym ponure i krwawe narzędzie tortur — nie jeden obszar, ale wszystko.
Całość. Miasto.
Håkan urodził się w Falun — niewielkim mieście wtedy bardziej przypominającym dzielnicę — na północ od Ängelsberg w obrębie Dalarna. Miał mgliste pojęcie na temat swoich rodzinnych stron, ale jeśli zapamiętał cokolwiek to był to na pewno ogromny, drewniany baran osadzony na skraju kopalni miedzi, która zostanie ostatecznie zamknięta w 1992 roku. To właśnie w tamtym miejscu po raz pierwszy usłyszał imię Mats Israelsson.
— Potworne czasy — mawiał jego ojciec, którego głos przypominał plucie zatkanej rury przez wiecznie sterczące z jego ust Lucky Strike'i. — Wszystko co ciągnie się po północnej stronie miasta jest przeklęte, synu. Nieszczęście, że przyszło nam tutaj żyć.
Był rok 48'. Håkan patrzył na niego przez chwilę, po czym pokiwał z namysłem głową. Udawanym namysłem, rzecz jasna. Jako dziecko nie dostrzegał wielu rzeczy.
— Pięćset stóp pod ziemią to istne piekło. Masz wrażenie, że lada chwila skóra odejdzie ci od kości a oczy wypłyną z orbit, ale tak się nigdy nie dzieje. Bo widzisz, synu, w piekle się nie umiera tylko cierpi. A to... — Zatoczył ręką ogromne koło, jakby chciał zepchnąć wszystko do krateru kopalni. — To wszystko to piekło, chłopaku. Można by rzec, że w tej części Dalarny doszczętnie traci się poczucie godności.
Nagle głos ojca stał się chłodny. I ponieważ jego syn był niezmordowanym słuchaczem, Kjeldsen senior napełniał uszy syna litanią prześladującego go pecha. Któregoś kwietniowego dnia ojciec powiedział coś niepokojącego. Håkan zapamiętał tę chwilę, bo tego dnia siedząc na sztucznie usypanym pagórku z wielkim baranem w tle, ojciec zorientował się, że wypalił ostatniego papierosa. Wściekły wypadł z cienia rzucanego przez olbrzyma i ponownie znalazł się w prażących promieniach słońca. Wtedy zaczął się śmiać — był to obłąkańczy śmiech, w którym brzmiało skrajne wyczerpanie, a być może i żal, którego ośmioletni umysł Håkana nie był w stanie wychwycić. W tamtym momencie pomyślał o słonecznej gorączce, o której opowiedziano mu w szkole. Bał się, że jego ojciec dostał właśnie takiej śmiertelnej gorączki i lada chwila padnie jak długi w dół nasypu, ale tak się nie stało.
— Wiesz, że nawet kopalnie mają swoje historie o duchach? — zapytał nagle i równie nieprzewidywanie opadł z powrotem na żwirowy nasyp, wzbijając przy tym chmurę kurzu i piachu. Wymiętolona paczka po papierosach stoczyła się w dół nasypu. — Widziałem jednego na własne oczy i powiem ci jedno, synu, oni wszyscy byli kiedyś ludźmi. Takimi jak ja i ty. Z krwi i kości, mówię ci! Wiem to, bo sam wyciągałem skurwysyna. A przynajmniej to, co z niego zostało. Nazwałem go Fet Mats, bo "fet" znaczy gruby, a do najlżejszych nie należał. — Jego śmiech zamienił się w ledwie zauważalny grymas, który z wiekiem przysporzy Håkanowi tych samych zmarszczek wokół ust. Spuścizna ojca, wytłumaczył Maji któregoś razu, a potem nigdy nie więcej o nim nie wspomniał.
— Naprawdę nazywał się Mats Israelsson, ale na ile to prawda, nie mam pojęcia. — Jego usta znowu wygięły się w zniekształconą podkówkę. To przez to ojciec ma pecha, pomyślał wtedy Håkan. — Widzisz, wbrew pozorom powodzie są czymś normalnym nawet setki stóp pod ziemią. Kiedy jedna część kopalni stoi za długo nietknięta, rury odpływowe zapychają się, a wody gruntowe je rozsadzają i katastrofa gotowa.
![](https://img.wattpad.com/cover/225265464-288-k547260.jpg)
CZYTASZ
Piekło Obiecane
Teen FictionW wodach Varpan nie ma nic, czego wcześniej by tam nie było. Coś jednak mąci wodę... Dobrzy ludzie Ängelsberg mogą mieć swoje podejrzenia, ale gdyby ci głupcy tylko wiedzieli, dlaczego Albin Blixt zginął, z pewnością by zrozumieli. Z życiem mieszka...