Rozdział 3

28 2 0
                                    

Minął miesiąc. Bosak szybko wrócił do codziennych obowiązków i obraz grzesznego księdza wyparował z jego głowy. Alex z drugiej strony lubił sobie czasami powspominać ich spotkanie, poczuć w sercu bliskość w tamtych momentach. Poza rozpamiętywaniem jednak nie zdobył się na nic więcej. Narzucanie się było najgorszym wyjściem. Bądź co bądź, ale jednodniowe znajomości nie były dla niego niczym nowym.

Pewnej jesiennej środy odezwał się do niego znajomy z seminarium, świeżo upieczony proboszcz jednej z warszawskich parafii. Poprzedni mężczyzna zajmujący to stanowisko odszedł na zasłużoną emeryturę. Jako nowy w parafii musiał pokazać się od dobrej strony, dlatego pomyślał, że może Alex mógłby wpaść w odwiedziny w którąś z niedziel i wygłosić kazanie lub dwa. W końcu on zawsze miał rękę do ludzi.

-Słuchaj, sprawa jest - powiedział brodaty ksiądz, opierając się na ramionach swojego chłopaka, który właśnie odpoczywał na kanapie.

Ich salon nie należał do najpojemniejjszych, ale był wystarczająco duży aby zmieścić szafę, kanapę, stolik nocny i telewizor. Jasne ściany dodawały mu powierzchni, dzięki czemu nie był przytłaczający. Promienie słoneczne swobodnie wpadały do pomieszczenia, oświetlając meble z ciemnego drewna.

Drugi mężczyzna tylko odchrząknął, odwracając się w jego stronę.

-Jadę do Warszawy w niedzielę.

Mężczyzna z blizną westchnął głośno, wstając z siedziska.

-To sprawy służbowe, no nie mogę odmówić.

-I znów nie będzie cię cały dzień? - zapytał obejmując plecy księdza.

Alex wtulił się w jego ramiona. Sam nie należał do najniższych, ale jego facet mógł być nazywany wieżowcem.

-Jak chcesz, to jedź ze mną. Odprawie może dwie msze, a potem będziemy mieć spokój.

Mężczyzna pokiwał głową. Zazwyczaj miał wolne niedzielę, czyli dni, w które Alex miał najwięcej roboty. W takim wypadku spędzali większość czasu wspólnie wieczorem. Luźniejszy dzień powinien im dobrze zrobić

***

Bosak poprawił mankiety koszuli, siadając w drugiej ławce na wprost ołtarza. Kościół, do którego przyszedł ze swoją żoną, był już oświetlony przez lampy przypominające świeczniki. Oprócz nawy głównej średniej wielkości posiadał także dwie kaplice boczne. Jasne ławki miały przywiązane poduszki, aby wygodniej się na nich siedziało.

Dochodziła dwunasta i coraz więcej wiernych zaczęło schodzić się na mszę. Krzysztof lubił klimat tego miejsca. Ołtarz był pokryty złotymi zdobieniami, które odbijały światło błyszcząc na wszystkie strony. Pomagało mu to wizualnie poczuć świętość tego miejsca. Miał tego dnia mniej pracy, więc mógł wybrać się wraz z małżonką na mszę do swojej parafii.

Uroczystość rozpoczęła się. Polityk słuchał uważnie każdego słowa księdza, czując jakby unosił się nad ziemią.

Gdy przyszła pora na drugie czytanie zauważył, że do ambony podszedł czarnowłosy lektor. Nowy? Nie, na pewno by go już widział jako ministranta. To, co pierwsze rzuciło się w oczy, to długa blizna idąca na ukos jego twarzy. Ciekawe, co mu się stało? Nawrócił się ze złej ścieżki? A może ktoś go zaatakował? To nie było ważne, zaczął czytać. Głos miał niski. Jednocześnie potrafił delikatnie przykuć uwagę do słów, które wypowiadał.

Pod koniec czytania z zakrystii wyszedł ksiądz, który miał czytać ewangelię. Nie byłoby to nic niezwykłego, każdy zwykle odprawiają jedną mszę dziennie. Problem był w tym, że to nie był jakiś sobie ksiądz.

[Bosak x OC] Imię naszej miłości pozostanie nieskalaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz