#15

776 41 119
                                    

"Zmarli przyjaciele nie spoczywają w ziemi, ale żyją w naszych sercach; tak Bóg chciał, abyśmy nigdy nie byli sami." — Aleksander Dumas — "Hrabia Monte Christo"

Wiatr przyjemnie owiewał twarz, a słodki zapach kwiatów docierał do nozdrzy. Lekkość jaka ogarniała moje ciało była zaskakująco przyjemna, a atmosfera wydawała się sprawiać, że wszystkie zmartwienia i smutki jakie niosłam dotychczas na swoich barkach stawały się niewidoczne. Przyjemne ciepło, cudna cisza oraz wszechogarniające wrażanie przytulającego mnie bezpieczeństwa.

Nie poznawałam tego miejsca. Pusta zielona przestrzeń, odgrodzona nieboskłonem oblanym kolorami, które towarzyszyły najpiękniejszym zachodom słońca, a w najbardziej widocznym miejscu stało samotne drzewo o różowych płatkach, którego zapach roztaczał się wszędzie wokół. Wszystko tak odmienne od realiów jakie znałam, wszystko tak bardzo inne, a jednocześnie tak dziwnie podobne do wszystkiego.

Najbardziej zadziwiające co jednak w tym wszystkim zauważyłam, to całkowity brak jakichkolwiek ścian. Nie było murów, nie było więzienia, nie było tytanów. Człowiek mógł nareszcie poczuć się wolny. Przymknęłam na wpół oczy napawając się tym niesamowicie przyjemnym uczuciem. Wolność.

— Nareszcie tutaj dotarłaś. — delikatny głos doszedł do moich uszu, przyprawiając mnie o ciarki. 

W tym momencie miałam wrażenie, że na karku włosy stają mi dęba, serce przyśpiesza, a oddech choć normalnie powinien być cięższy do złapania, nareszcie napełnił całą pierś. Szerzej otworzyłam oczy i spojrzałam w kierunku oddalonego o kilkanaście metrów drzewa. Rozpoznawalna sylwetka majacząca nie tylko we wspomnieniach, czy sercu, teraz stała przed moimi oczami wyciągając ku mnie swoją dłoń.

Koronkowa sukienka sięgająca jej do kolan wydawała się zlewać również z pasmami zielonych źdźbeł trawy, przez co wyglądała jak długi dywan samej matki ziemi. Kosmyki włosów smagane wiatrem o odcieniu pszenicy plątały się ze sobą, tworząc charakterystyczny spad poprzecinany półcieniami. Czekoladowe tęczówki spoglądały na mnie łagodnie, a ja nie mogłam uwierzyć w to, że ona tam stoi. Taka sama jak ją zapamiętałam, tak samo silna i pogodna, pełna nadziei nawet kiedy zdołała się od tego wszystkiego uwolnić — Olivia.

— Jak...? — nieme pytanie wyszło automatycznie z moich ust. 

Zacisnęłam pięści, a materiał mojej koszuli pod opuszkami palców wydawał się być naprawdę jedwabisty. Nie poczułam jednak bólu, a zdziwienie wymalowało się na mojej twarzy. Momentalnie uniosłam ręce na wysokość oczu i omiotłam je spojrzeniem, szybciej mrugając. Na skórze nie było najmniejszego otarcia, nie wspominając już o ranach od noży. Jakimś cudem nie potrafiłam sobie wyobrazić nawet tego, że kiedyś mogły tam być.

— Podejdź. —  zawołała wyraziście swoim delikatnym głosem.

Skupiłam się teraz bardziej na jej twarzy, wciąż nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Zderzyłam się z jej promieniującym obliczem. W tym świetle wyglądała jak najprawdziwszy anioł. 

Wzięłam głębszy wdech, zaciągając się odurzającą słodką wonią otoczenia i z wyuczoną dumą wypięłam pierś przed siebie. Chwilę potem kroczek za kroczkiem, zaczęłam posuwać się do przodu, wspinając się na wzniesienie, na którym rosło drzewo. Z każdą kolejną sekundą byłam coraz to bliżej odwracającej się do mnie plecami kobiety, a uczucie szczęścia narastało w piersi. Napięcie nie było równe nawet temu, które odczuwałam w obecności Ackerman'a. Czułam się zupełnie inaczej, całkiem tak jakby nic nie było w stanie przeciwstawić się mojej woli oraz decyzjom, tak jakby nic nie stało mi na drodze do osiągnięcia spełnienia.

No Emotions vol.2 // LevixOC//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz