// ROZDZIAŁ 1 //

38 3 18
                                    

Fortuna kołem się toczy.

Phev zawsze uważał, że to tylko wyświechtany frazes, który daje nadzieję na coś niespodziewanego wskutek łutu szczęścia. Myślał, że wszystko jest po coś, w przypadki zwyczajnie nie wierzył. Każda rzecz musiała mieć jakieś wyjaśnienie, logiczne czy nie.

Na dworze wiał silny, porywisty wiatr, czasem przypominający tornado. Co chwila czuł lodowaty powiew na policzku. Próbował myśleć o czymkolwiek, ale za każdym razem wirowały mu w głowie różne obrazy, które nie składały się w logiczną całość. Szedł dróżką, podpierając się niewielką laską. Opór stawiany przez wiatr dawał się we znaki. Mężczyzna ubrany w habit, z kapturem na głowie trząsł się.

Wokół wioski M'hert panował mrok. Widoczność była słaba, ale Phev musiał i tak co jakiś czas zasłaniać oczy, próbując ocenić odległość i położenie — niestety bezskutecznie. Przystanął na chwilę, by ponownie podjąć próbę poszukiwania jakichś wskazówek. Patrzył w dal na ciemny półmrok i niewiele dawało mu to, co widział.

Na horyzoncie w blasku księżyca, schowanego po części za chmurami coś pobłyskiwało. Na początku pomyślał, że to szkło, lub coś w tym rodzaju. Zbliżył się nieco, by przyjrzeć się tej dziwnej rzeczy. Zauważył okrągły kształt w ciemnym kolorze. Przy drugim spojrzeniu widać było szarawą przestrzeń. Niewiele widząc, Phev wysunął nogę w jego kierunku, próbując sprawdzić, co to.

Kamień.

Westchnął z ulgą i usiadł, biorąc duże hausty powietrza. Rozglądał się wokoło, próbując coś ustalić. W oddali było widać niewielkie światełko. Spędził jeszcze dłuższą chwilę na obserwowaniu okolicy, przy okazji odpoczywając nieco. Miał nadzieję, że migająca poświata na horyzoncie będzie warte tego, by iść dalej. Wstał i ruszył w stronę nieznanego obiektu. Wraz z pokonywanym dystansem, światło robiło się wyraźniejsze, aż w końcu przybrało postać małej, rozświetlonej powierzchni o dość regularnych kształtach. Nie widział konturów, ale domyślał się, że może być to budynek lub wystająca latarnia.

Stanął wpatrując się w źródło światła, wykorzystując też okazję do dalszego rozejrzenia się.

— Ej, nieznajomy! — zabrzmiał głos. Phev stanął jak wryty, szukając osoby, która go wołała. Zauważył tylko cień sylwetki poruszającej się w świetle. Zbliżył się trochę, by widzieć więcej szczegółów.

— Spokojnie, nie gryzę — powiedział po chwili mężczyzna stojący przy oknie, zniżonym głosem. Wyglądał na osobę po czterdziestce. Niewiele niższy od Pheva, średnio zbudowany. Miał mały zarost i krótko ostrzyżone włosy. Miał wrażenie, jakby skądś go znał.

— Psiakrew, dziś Matce naturze się na harce zebrało — odrzekł. Lekko drżał z zimna, a chłód czuł na całej twarzy.

— Faktycznie, nie jest ciekawie. Może pan wejdzie, panie nieznajomy? Wieje bardzo silny północny wiatr — rzekł rozmówca, uśmiechając się lekko.

Phev powolnie powędrował w stronę drzwi. Pociągnął lekko za klamkę, małą deseczkę przytwierdzoną do drzwi. Uchylił je i wszedł do środka. Wewnątrz było ciepło. Mieszkanie było małe, znajdował się tutaj tylko korytarzyk prowadzący do kuchni i pokoju. Architektura ariańska zakładała prostotę i praktyczność, więc większość domów budowano w ten sposób.

Gospodarz wyszedł mu na powitanie, chociaż w korytarzu nie dało się zgubić. Zaprowadził go do niewielkiej, ciasnej kuchni po prawej stronie. Na środku stał jedynie stolik z trzema krzesełkami, a światło zaś dostarczała mała, wisząca lampka. Phev rozejrzał się po pomieszczeniu, podziwiając porządek. Na ścianach wisiało kilka półek z różnościami. Były tu kubki, garnki, które przydawały się w kuchni oraz portrety i figurki, które stanowiły ozdobę pomieszczenia.

Obsydianowa Twierdza [Wolno Pisane] [REMONT]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz