// ROZDZIAŁ 2 //

22 2 39
                                    

Słońce oświetlało z boku nieduży pokój gospodarzy, co sprawiało, że było w nim dość jasno. Okna były nieduże, ale wpadało przez nie sporo światła. Phev przebudził się i powoli wstał z łóżka. Lekkim krokiem zbliżył się do okna i spojrzał za nie, podziwiając widok. Nie zapierał dechu w piersiach, zważając na to, jak miasto wyglądało po katastrofie. Ubrał się w krótkim czasie i wszedł do kuchni, gdzie gospodarze siedzieli już przy stole. Burknął "Dzień dobry" i usiadł na krzesełku koło nich. Wpatrywał się w parę ze zdumieniem.

— Znajduje się tutaj biblioteka? — powiedział bez ogródek, sprawiając wrażenie, jakby się gdzieś spieszył.

Mijavi spojrzała na Pheva, potem na Ghardvina.

— Tak, owszem, jest tutaj niedaleko — odrzekła z uśmiechem — Ale wiele z niej nie zostało. Co ważniejsze tomy uratowano, ale zbiór jest mały.

Phev zmarkotniał. Poczęstował się tylko bułeczką, leżącą na tacy, i wyszedł wolnym krokiem z mieszkania. Wiał lekki wiaterek, uderzając twarz Pheva. Nie było chłodno, więc niespecjalnie go to ruszało. Nabrał powietrza i wypuścił je. Powietrze było świeże, jak nigdy dotąd. Mimo ruin, nie było skażone niczym, co mogłoby zagrozić ludziom.

Ruszył wolnym krokiem. Co chwilę spoglądał, a to na lewo, a to na prawo, próbując sobie przypomnieć jakieś szczegóły dotyczące miasta, ale niewiele dało się odzyskać z pamięci. Było za bardzo zniszczone, by odbudować sobie jego obraz w głowie. Wciąż żywił nadzieję, że znajdzie bibliotekę, albo księgi, które wytłumaczą, w jaki sposób świat się zmienił i dlaczego teraz wygląda tak, a nie inaczej. Nie było widać ludzi, a cisza sprawiała, że Phev czuł się nie najlepiej. Był zdany sam na siebie, nawet nie wiedział, gdzie iść. Szedł, stawiając małe kroczki i próbował zapamiętać, skąd wyszedł, by w razie problemu wrócić do tego miejsca.

W oddali znajdowała się mała polana, na której hasały zwierzęta, ale w miarę upływu lat było ich coraz mniej. A teraz znajdowało się tam tylko kilkanaście małych owieczek i niewielki piesek o czarno—białej sierści i brązowych łapkach. Wśród niej rosły drzewa, pobladłe i niezbyt rozłożyste. Wyglądały na wiekowe i sprawiały mylne wrażenie spróchniałych. Okalała je trawa, która zżółkła w niektórych miejscach. Jednak to zwierzętom nie przeszkadzało, biegały i zachowywały się tak, jakby było to miejsce z ich snów. Trudno się dziwić, w pobliżu nie było takich terenów, więc musiały się tym zadowolić.

Zrobił kilkanaście kroków, przebywając może z pięćdziesiąt metrów. Po lewej stronie można było zauważyć małą, ogrodzoną powierzchnię, w której aktualnie przebywały osoby w habitach, podpierający się laskami. Phev podszedł bliżej, by się temu przyjrzeć. Wyglądało to jak kaplica. Na marmurowym podeście stały zapalone świeczki, co pozwalało stwierdzić, że musi być to miejsce świeckie. Obok niego stał pomnik, a przy nim podest ze znakiem wyrobionym z prętów. Przedstawiał wijącego się węża, choć nie można było jednoznacznie stwierdzić, co to za zwierzę. Wygląd przypominał kształt muszli ślimaka, jednak były to oddzielone linie.

Zbliżył się do wejścia wyznaczonego przez otwór w ogrodzeniu. Jeden z osobników zauważył jego nadejście i popędził w stronę tego miejsca. Obrzucił tylko spojrzeniem nieznajomego, wpatrując się w niego niczym w obrazek.

— Witaj, bracie — powiedział cienkim głosem.

Bardzo zdziwiło go to spotkanie, a tym bardziej powitanie.

— Witaj... Ja... — zająknął się. Słowa ugrzązły mu w gardle i ciążyły niczym kamień. Nie mógł wydusić z siebie niczego, co mogło mu w tej sytuacji pomóc. — Jestem z E'vdal, teraz stacjonujemy poza miastem w małej wiosce.

Obsydianowa Twierdza [Wolno Pisane] [REMONT]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz