20.07.2002, Londyn
Roger
Kiedy Victoria wychodzi z domu wystrojona w opinające jej krągłości czarny podkoszulek, skórzaną spódnicę, która jest jej ulubioną i skórzaną kurtkę, nie mogę oderwać od niej wzroku. Mimowolnie zagryzam wargę, gdy wpada do auta i zajmuje miejsce pasażera. Czekałem na nią tylko piętnaście minut, podczas gdy Brian czeka na Susan przez godzinę.
- Jedziemy? - pyta i posyła mi uśmiech, na co natychmiast przekręcam kluczyki w stacyjce. Kiedy wyjeżdżamy z posesji, Tori natychmiast porusza temat Rory, co przyznaje, nie jest dla mnie wygodną sytuacją.
Tori wie na czym polega problem Patiashy, ja wiem na czym polega problem Rory. To ja jestem oficjalnie ojcem tej drugiej, ale matką obu jest Victoria. To jasne że chcę je traktować na równi, ale ja traktuje Patiashę jak adoptowane dziecko, kogoś kogo mi narzucono, abym go kochał i się nim zajmował. Nie chcę aby dało się jej to w znaki, lecz jak widać, daje. Gdy patrzę na jej brązową grzywkę, czekoladowe oczy i to jak gra na gitarze, widzę tylko jedną osobę, o której istnieniu wolałbym zapomnieć.
Wiem, wyjdę na chama i prostaka, bo przecież ja też mam dzieci z innymi kobietami i Tori je akceptuje, jak i fakt że mam potomki wyglądające jak one. Nie zmienia to jednak faktu, że Richie zachował się jak dupek, tak perfidnie ją zostawiając. Ja być może zostawiłem, ale z klasą i wróciłem tak jak powinienem wrócić, lepszy.
- Możemy poruszyć ten temat w domu? - spoglądam na nią błagalnie, kiedy stajemy na światłach, a ona ulega pod moim spojrzeniem i nie drąży. Jestem jej za to wdzięczny, bo to o czym chcę z nią porozmawiać, jest o wiele przyjemniejsze i fajniejsze.
Dojeżdżamy pod budynek restauracji, niespełna pół godziny później, parkując praktycznie pod samym wejściem. Jest to na tyle eksluzywna oraz dość droga restauracja, że zwykli ludzie z miasta zazwyczaj się tu nie zapuszczają. Dlatego możemy w spokoju wejść, zamówić stolik i czekając na kelnera, nie znosić kilkunastu par oczu naraz, skierowanych w naszą stronę. W eleganckim pomieszczeniu, wyłożonym czerwonymi wykładzinami, panuje półmrok i wyuzdana wręcz atmosfera. Z głośników wcale nie leci klasyczna muzyka, a Britney Spears i jej dość nowy hit, który wpada w ucho. To typowy pop, który zapoczątkował erę lat dwutysięcznych, ale jest naprawdę dobry i da się go słuchać.
- Zapomniałem zapytać, jak było w wydawnictwie? - mówię, kiedy siadamy przy stoliku i pokrywam jej dłoń, z moją. Na jej twarz wpływa skrzywienie, niesmak którego się nie spodziewałem.
- Daj spokój - prycha z niedowierzaniem, kręci głową - Zwolnili Collinsa i na jego miejsce przyszła jakaś dziunia, która dała mi do zrozumienia, że moje książki są do dupy.
- Wcale nie są! - unoszę się i wypinam pierś, w akcie wściekłości - Jak ona mogła ci tak powiedzieć?
- Dała do zrozumienia, a powiedziała to różnica. Ale była dla mnie chamska i chyba zaczynam się z nią zgadzać - spuszcza wzrok, a ja oburzam się jeszcze bardziej. Potrząsam jej ręką, ale nie reaguje.
- Tori, nie słuchaj tej pizdy - poprawiam się na krześle - Zobacz gdzie doszłaś, tylko dlatego że się nie poddałaś. Ludzie docenili twoją pracę, która jest wspaniała i z której jeszcze niedawno byłaś tak dumna - podnosi głowę, dzięki czemu widzę jej błękitne oczy majaczące w świetle lampki i świecy - Ludzie podchodzą do nas po autografy, do mnie i do ciebie. To chyba coś znaczy, prawda? - mówiąc jej szczerze, z całych sił próbuje ją przekonać że dziunia, jak i ona, zwyczajnie mylą się apropo dzieł mojej cudownej żony. Zawsze daje z siebie wszystko, wkłada w to ogromne pokłady swego serca i ludziom bardzo się to podoba. Tori zebrała liczne grono fanów, a to już ogromny sukces i pokazanie na co ją stać.
- Nie wiem - bąka, znów spuszczając wzrok i nie wygląda na przekonaną. Chcę się odezwać, ale wtedy kelner przynosi nam dwa kieliszki i ulubione, wytrwane wino Victorii oraz w końcu składamy zamówienie. Ja biorę carbonarę z dodatkowym serem, a Tori makaron ze szpinakiem, bazylią i suszonymi pomidorami. Nienawidzi pomidorów całym sercem, ale suszone bardzo jej zasmakowały. Czekając na dania, postanawiam wejść znów na cienki grunt i kontynuować wcześniejszą rozmowę.
- Tori, a ja wiem. Piszesz świetnie i wiesz że nie tylko ja tak uważam - z całych sił próbuje ją przekonać, kiedy posyła mi słaby uśmiech.
- To się okaże na dniach. Nalejesz wina i powiesz mi o czym chciałeś porozmawiać?
Spełniam jej prośbę, siłując się z papierkiem i korkiem od wina, ale udaje mi się bez większych ekscesów, otworzyć napój i rozlać go po porówno do kieliszków, którymi po chwili się stykamy. Czuję w ustach przyjemną gorycz, kiedy wlewam w siebie czerwoną ciecz i wtedy jestem gotowy by mówić.
- Pamiętasz jak mówiłaś że marzy ci się domek w Alpach, gdzie będziemy pić i uprawiać seks do woli? - na te słowa, Tori wybucha śmiechem i mi przytakuje - A więc, kupiłem tam domek w dolinie, z widokiem na szczyty.
Victoria zabiera ręce i zatyka usta, nie dowierzając w to, co się dzieje. Zaczyna tupać nogami pod stołem i ściąga przez to uwagę wszystkich gości obecnych w restauracji, ale nie wiele ją to obchodzi, kiedy po prostu rozpiera ją szczęście. Pochyla się nad stołem, aby mnie pocałować, więc sam wstaje i stykamy się wargami, w pocałunku szczęścia, miłości i radości.
Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, abyśmy byli szczęśliwi, aby od teraz wszystko układało się tak jak trzeba. Nie jest perfekcyjnie i mamy ogromny problem z naszą oraz jej córką, ale najważniejsze że mamy siebie. Od tylu lat nierozłączni, od tylu lat pokonujący trudności.
- Kiedy się wybieramy? - tryska radością, nawet wtedy kiedy stawiają przed nami pachnące, gorące dania. Wypija z zapałem resztkę wina, jej oczy błyszczą.
- Myślałem nad tym, aby wybrać się tam w przerwie od trasy. Co ty na to? - zatapiam widelec w makaronie i go zakręcam, kiedy odpowiada mi tak szczęśliwie, że nie mogę się nie uśmiechnąć.
- Podaj datę, a zacznę odliczać dni od dziś.
CZYTASZ
☆ 𝙱𝚊𝚍 𝙼𝚎𝚍𝚒𝚌𝚒𝚗𝚎 ☆ | 𝚃𝙾𝙼 𝙸𝙸𝙸 ( Zawieszone)
Fanfiction"Z czasem zauważyłam, że moje życie kręciło się wokół dwóch facetów. Pięknego blodnyna, z niebieskimi oczami z Londyńskiej prowincji i pięknego bruneta z czekoladowymi oczami, z kowbojskiego Jersey. Nie. To zbyt denne - pomyślałam i ze wściekłością...