Skarbie

183 24 29
                                    

- Chyba mnie nie zostawisz, no nie Barnes?- zapytał próbując ukryć obawę.

- Jasne że nie Barnes, jestem z tobą do końca lini.- blondyn posłał Bucky'emu jeden z swoich najlepszych uśmiechów i pocałował go w czoło.

- Nigdy już nie będziesz samotny, rozumiesz? Wrócę szybciej niż zdążysz wymyślić mi nową ksywkę.- stanął na podeście i chwycił walizkę z kamieniami nieskończoności.

- Gotowy?- zapytał Bruce i na odpowiedz w postaci kiwnięcia głowy kliknął guzik, po chwili podest był pusty a brunet poczuł mdłości i nieprzyjemne zimno.

Miał złe przeczucia. Dlatego też chciał iść razem z Steve'em, ale ten się nie zgodził. Może zgodził by się gdyby powiedział co naprawdę go tak stresuję, nie bał się że maszyna zawiedzie, machinerie Starka nigdy nie zawodzą.

A co jeśli Steve zostanie tam? Przyciesz kocha swój stary Brooklyn, chciał do niego wrócić. A co jeśli Steve wróci do Peggy Carter? Często mówił że za nią tęskni. Niby zarzekał się że była dla niego przyjaciółką , a co jeśli nie?

Przez te czarne myśli zaczęło mu się robić duszno, jak zza mgły dochodziły do niego krzyki Sam'a.

Mówił że go nie zostawi, mówił że do końca lini. Zaczął wątpić w szczerość Steve'a.

Postanowił usiąść na pobliskiej ławce, potrzebował się uspokoić.

Patrzył na piękny widok przed sobą rozmazany od łez. Zacisnął dłonie na deskach ławki, tak że palce mu podbielały.

- Bucky, przepraszam, pewna nie dokończona sprawa mnie opóźniła.- blondyn usiadł obok swojego partnera i przytulił go mocno.

- To jaką ksywkę udało ci się wymyśleć?- zapytał Steve widząc że Bucky się uspokoił.

- Nie nie wymyśliłem, Skarbie.- uśmiechnął się lekko nadal przytulając swojego partnera.

- „Skarbie" to też coś, chociaż liczyłem na coś bardziej kreatywnego.- oczywiście miał na myśli jego pomysły z przed wojny gdy ksywki wymyślał praktycznie codziennie.

- Jeśli to cie pocieszy to przez jakiś czas nazwałem cię zdrajcą i kłamcą.- nie mógł sobie odpuścić ironicznego uśmieszku do tej wypowiedzi.

- Już wole „Skarbie". Przepraszam że naraziłem cię na taki stres, w ramach rekompensaty mam dla ciebie dobrą wiadomość. Oddałem tarczę Sam'owi, teraz będziemy mogli odpocząć jak na stulatków przystało. Kupimy sobie sad śliwkowy, mały drewniany domek i psa lub kota.- uśmiechnął się sam do siebie mając tą wizję w głowie, spokojne życie którego zawsze chciał spróbować.

- Podoba mi się ten plan, ale jesteś pewny że chcesz oddać tarcze? Wiem że ona dużo dla ciebie znaczy.-

- Nie więcej niż ty, myśle że poradzą sobie bez zżedliwego stulatka, jednak jeśli będzie jakaś sytuacja życia i śmierci to zawsze mogą liczyć na pomoc. Poza tym, nie myślisz że Sam będzie świetnym kapitanem Ameryką?- zapytał Steve mimowolnie odwracając wzrok w stronę Sama który przyglądał im się trzymając swoją nową tarczę

- Nie mów mu tego, bo oficjalnie się nie lubimy, ale ja wiem że będzie świetny, to dobry człowiek.- blondyn się zgodził i postanowili wracać już do mieszkania na Brooklynie.

- Powodzenia Cap!- krzyknął jeszcze na odchodne Bucky do Sama który mimowolnie uśmiechnął się szeroko.

- To co z tym sadem śliwkowym?- zapytał brunet zajmując miejsce pasażera w aucie które blondyn kupił niedawno przed pierwszym spotkaniu z Thanosem.

- Da się załatwić, teraz będziemy już do końca lini, Buck.-

——————
To ff jest bardziej przesłodzone niż azjatyckie bl dramy, ale chyba daje rade. Osobiście kocham 2 rozdział, chyba jedyny z którego jestem tutaj dumna.

Chciałam wam bardzo podziękować że wytrwaliście aż 6 rozdziałów tego cukru, wiele to dla mnie znaczy.

Napewno za jakiś czas jeszcze coś opublikuję, ale narazie nie śpieszę się z tym bo wole wymyślić coś ciekawego niż dać wam do czytania jakieś gówno.

Miejcie się dobrze!

🎉 Zakończyłeś czytanie 𝐂𝐚𝐥𝐥 𝐦𝐞 𝐛𝐲 𝐦𝐲 𝐧𝐢𝐜𝐤𝐧𝐚𝐦𝐞 🎉
𝐂𝐚𝐥𝐥 𝐦𝐞 𝐛𝐲 𝐦𝐲 𝐧𝐢𝐜𝐤𝐧𝐚𝐦𝐞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz